Skompromitowany polityk chciałby po raz kolejny zasiąść w fotelu szefa rządu. I choć dziś sondaże nie dają mu większych szans, to jednak powrót może się udać. Podstawa to dobry marketing i przekucie wcześniejszego upadku w sukces.
Nie sięgajmy jednak aż tak daleko. Rodzime podwórko pełne jest polityków, którzy, niestety, usiłują wrócić. Choćby Paweł Piskorski, kiedyś współtwórca KLD i PO, bliski współpracownik Donalda Tuska, prezydent Warszawy. Kilka postępowań prokuratorskich nie przeszkadza mu w podejmowaniu prób powrotu do tzw. wielkiej polityki. Nie jest to odosobniony przykład.
Weźmy Mirosława Karapytę z PSL, byłego marszałka Podkarpacia, któremu prokuratura postawiła kilka zarzutów. Wyrzucony z PSL polityk umizguje się do SLD. Sojusz nie mówi „nie". A o co, jeśli nie o powrót do polityki, zabiega Roman Giertych, były wicepremier, szef resortu edukacji, dawny lider Ligi Polskich Rodzin i swego czasu ulubieniec ojca Rydzyka? Jego ostatnia aktywność medialna daje do myślenia. O powrót na polityczne salony zabiega też Adam Hofman, niedawna gwiazda Prawa i Sprawiedliwości, przyboczny prezesa, wyrzucony z partii w atmosferze skandalu po słynnej aferze madryckiej. Poseł ponoć zbliżył się do Janusza Korwin-Mikkego, bo liczy na to, że w jesiennych wyborach z list jego partii uda mu się ponownie wejść do Sejmu.
Wyliczankę można ciągnąć w nieskończoność. Politykami, którzy odeszli w niesławie, dałoby się wypełnić Sejm. Jeśli tam miejsca by zabrakło, jest jeszcze Senat. A gdyby – w co wątpię – zabrakło polityków z pierwszych stron gazet, można sięgnąć jeszcze po całkiem pokaźne grono samorządowców.
Od dawna się mówi, że duopolis PO i PiS jest dla rodzimej sceny politycznej zagrożeniem. Panowie! Weźcie się w garść i zakładajcie Polską Partię Skompromitowanych.