W największym uproszczeniu można powiedzieć, że niemiecka kultura wywodzi się z tradycji reformacyjnej, mieszczańskiej i absolutystycznej, polska zaś z kontrreformacyjnej, szlacheckiej i republikańskiej. W ciągu ostatnich 300 lat Polska musiała (często bezskutecznie) walczyć o istnienie, zaś jej opresorem były zazwyczaj Niemcy. Jeśli chodzi o historię, Polaków i Niemców różni zatem niemal wszystko. Oprócz jednego – w obu przypadkach centralnym miejscem pamięci zbiorowej jest II wojna światowa, co jednak nie oznacza, że w Polsce i Niemczech panuje w tej sferze wspólnota pamięci. Oczywiście, na poziomie ogólnym nie ma sporu – obie strony mówią jednym głosem o tym, kto był agresorem, a kto ofiarą, kto ponosi odpowiedzialność za machinę zbrodni, a kto w wyniku jej działania stracił miliony obywateli. Jednak diabeł tkwi w szczegółach oraz w emocjach, a tu już nie jest tak różowo.
Przepracować historię
Polacy, jako pierwsza ofiara niemieckiej agresji, w 1939 r., kraj, który poniósł proporcjonalnie największe straty osobowe, są bardzo czuli na punkcie pamięci o II wojnie światowej. Ta wrażliwość każe im protestować przeciwko sformułowaniom sugerującym systemowy udział Polski w ludobójstwie, co nie znaczy, że negowane są zbrodnie popełniane przez poszczególnych Polaków. Są to jednak dwie odmienne sytuacje – o ile Niemcy stworzyli machinę państwową nakierowaną na eksterminację ludzi, o tyle legalne władze Polski, podjęły z nią walkę oraz starały się ocalić wszystkich obywateli Rzeczpospolitej, w tym Żydów. Oznacza to, że obywatele Niemiec eksterminujący Żydów robili to w imię swojego państwa i za jego zachętą, zaś polscy szmalcownicy – wbrew swojemu.
Niemiecka pamięć o II wojnie światowej została zdominowana przez Holokaust będący imperatywem w niemieckiej polityce „przepracowywania” przeszłości. Niesie to za sobą dwie implikacje. Po pierwsze, bardzo często ludobójstwo na żydowskiej ludności Europy wypełnia całkowicie pamięć o ofiarach, co powoduje, że „brakuje miejsca” na miliony innych, w tym Polaków nieżydowskiego pochodzenia. Po drugie, pamiętając o bezprecedensowym okrucieństwie Holokaustu, Niemcy często mają tendencję do transponowania swojego doświadczenia na innych i oczekiwania podobnego „przepracowywania” historii, również przez narody o odmiennej przeszłości.
Nieraz przybiera to formę oczekiwania, że inne narody powinny podobnie jak Niemcy zmierzyć się ze zbrodniami popełnionymi na swoich żydowskich współobywatelach. Oczywiście, każde społeczeństwo musi mierzyć się z czarnymi kartami swojej historii. Nieraz jednak Polacy odczuwają te oczekiwania jako nieuwzględniające różnicy między działaniem jednostkowym a systemowym, a nawet – jako próbę „podzielenia się” odpowiedzialnością za Holokaust.
Polskie rany
Nakłada się na to trauma zbrodni nieopowiedzianej i nieukaranej, jak w przypadku rzezi na Woli – planowej eksterminacji około 40 tysięcy Polaków w pierwszych dniach powstania warszawskiego 1944 roku. Odpowiedzialny za to Heinz Reinefarth w powojennych Niemczech nigdy nie odpowiedział za swoje czyny, przez wiele lat był szanowanym politykiem i prawnikiem, burmistrzem Westerlandu. Dopiero w 70. rocznicę powstania do Warszawy przybyła burmistrz Petra Reiber i prosiła o wybaczenie krzywd doznanych z rąk swego poprzednika. Przemówienie to zostało szeroko odnotowane w Polsce i spotkało się z uznaniem.