Ukielski: Nieprzystające pamięci historyczne

Polska pamięć zbiorowa i wrażliwość historyczna są diametralnie różne od niemieckiej, co wynika z całkowicie innych doświadczeń ostatnich kilkuset lat – pisze historyk, były wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej.

Aktualizacja: 18.02.2018 17:34 Publikacja: 18.02.2018 17:24

Ukielski: Nieprzystające pamięci historyczne

Foto: Materiały prasowe

W największym uproszczeniu można powiedzieć, że niemiecka kultura wywodzi się z tradycji reformacyjnej, mieszczańskiej i absolutystycznej, polska zaś z kontrreformacyjnej, szlacheckiej i republikańskiej. W ciągu ostatnich 300 lat Polska musiała (często bezskutecznie) walczyć o istnienie, zaś jej opresorem były zazwyczaj Niemcy. Jeśli chodzi o historię, Polaków i Niemców różni zatem niemal wszystko. Oprócz jednego – w obu przypadkach centralnym miejscem pamięci zbiorowej jest II wojna światowa, co jednak nie oznacza, że w Polsce i Niemczech panuje w tej sferze wspólnota pamięci. Oczywiście, na poziomie ogólnym nie ma sporu – obie strony mówią jednym głosem o tym, kto był agresorem, a kto ofiarą, kto ponosi odpowiedzialność za machinę zbrodni, a kto w wyniku jej działania stracił miliony obywateli. Jednak diabeł tkwi w szczegółach oraz w emocjach, a tu już nie jest tak różowo.

Przepracować historię

Polacy, jako pierwsza ofiara niemieckiej agresji, w 1939 r., kraj, który poniósł proporcjonalnie największe straty osobowe, są bardzo czuli na punkcie pamięci o II wojnie światowej. Ta wrażliwość każe im protestować przeciwko sformułowaniom sugerującym systemowy udział Polski w ludobójstwie, co nie znaczy, że negowane są zbrodnie popełniane przez poszczególnych Polaków. Są to jednak dwie odmienne sytuacje – o ile Niemcy stworzyli machinę państwową nakierowaną na eksterminację ludzi, o tyle legalne władze Polski, podjęły z nią walkę oraz starały się ocalić wszystkich obywateli Rzeczpospolitej, w tym Żydów. Oznacza to, że obywatele Niemiec eksterminujący Żydów robili to w imię swojego państwa i za jego zachętą, zaś polscy szmalcownicy – wbrew swojemu.

Niemiecka pamięć o II wojnie światowej została zdominowana przez Holokaust będący imperatywem w niemieckiej polityce „przepracowywania” przeszłości. Niesie to za sobą dwie implikacje. Po pierwsze, bardzo często ludobójstwo na żydowskiej ludności Europy wypełnia całkowicie pamięć o ofiarach, co powoduje, że „brakuje miejsca” na miliony innych, w tym Polaków nieżydowskiego pochodzenia. Po drugie, pamiętając o bezprecedensowym okrucieństwie Holokaustu, Niemcy często mają tendencję do transponowania swojego doświadczenia na innych i oczekiwania podobnego „przepracowywania” historii, również przez narody o odmiennej przeszłości.

Nieraz przybiera to formę oczekiwania, że inne narody powinny podobnie jak Niemcy zmierzyć się ze zbrodniami popełnionymi na swoich żydowskich współobywatelach. Oczywiście, każde społeczeństwo musi mierzyć się z czarnymi kartami swojej historii. Nieraz jednak Polacy odczuwają te oczekiwania jako nieuwzględniające różnicy między działaniem jednostkowym a systemowym, a nawet – jako próbę „podzielenia się” odpowiedzialnością za Holokaust.

Polskie rany

Nakłada się na to trauma zbrodni nieopowiedzianej i nieukaranej, jak w przypadku rzezi na Woli – planowej eksterminacji około 40 tysięcy Polaków w pierwszych dniach powstania warszawskiego 1944 roku. Odpowiedzialny za to Heinz Reinefarth w powojennych Niemczech nigdy nie odpowiedział za swoje czyny, przez wiele lat był szanowanym politykiem i prawnikiem, burmistrzem Westerlandu. Dopiero w 70. rocznicę powstania do Warszawy przybyła burmistrz Petra Reiber i prosiła o wybaczenie krzywd doznanych z rąk swego poprzednika. Przemówienie to zostało szeroko odnotowane w Polsce i spotkało się z uznaniem.

Przez 45 lat po wojnie Polska pozostawała krajem podporządkowanym Związkowi Sowieckiemu i rządzonym przez komunistów. Była krajem „za żelazną kurtyną”, który w tym czasie nie mógł swobodnie mówić o swojej historii. W czasie, gdy kształtowała się światowa narracja o II wojnie światowej, polskie doświadczenia nie znalazły w niej odpowiedniego miejsca. Obecnie wolna Polska stara się zmienić ten stan rzeczy, co jest niezwykle trudne, bo wymaga zmiany schematów myślowych oraz zderza z ugruntowanymi pamięciami zbiorowymi innych narodów.

We współczesnej Polsce dyskurs na temat przeszłości, jej interpretację i znaczenia dla współczesności jest niezwykle gorący. Jednocześnie Polacy zbyt mało wiedzą na temat debaty przebiegającej w Niemczech (tak jak Niemcy często nie mają świadomości jej obecności w Polsce). Nie będziemy tacy sami, nie będziemy mieli tej samej wrażliwości historycznej ani nawet identycznego spojrzenia na przeszłość. Ale postarajmy się przynajmniej zrozumieć skąd się biorą te różnice. ©?

 

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Dr Paweł Ukielski jest historykiem i politologiem, byłym wiceprezesem IPN (2014–2016)

W największym uproszczeniu można powiedzieć, że niemiecka kultura wywodzi się z tradycji reformacyjnej, mieszczańskiej i absolutystycznej, polska zaś z kontrreformacyjnej, szlacheckiej i republikańskiej. W ciągu ostatnich 300 lat Polska musiała (często bezskutecznie) walczyć o istnienie, zaś jej opresorem były zazwyczaj Niemcy. Jeśli chodzi o historię, Polaków i Niemców różni zatem niemal wszystko. Oprócz jednego – w obu przypadkach centralnym miejscem pamięci zbiorowej jest II wojna światowa, co jednak nie oznacza, że w Polsce i Niemczech panuje w tej sferze wspólnota pamięci. Oczywiście, na poziomie ogólnym nie ma sporu – obie strony mówią jednym głosem o tym, kto był agresorem, a kto ofiarą, kto ponosi odpowiedzialność za machinę zbrodni, a kto w wyniku jej działania stracił miliony obywateli. Jednak diabeł tkwi w szczegółach oraz w emocjach, a tu już nie jest tak różowo.

Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki