Chodzi o wpis Jakuba Żulczyka na Facebooku z listopada 2020 r. dotyczący reakcji polskiego prezydenta na wynik wyborów prezydenckich w USA. We wpisie na Twitterze Andrzej Duda nie pogratulował prezydentowi - elektowi Joe Bidenowi zwycięstwa, a jedynie udanej kampanii wyborczej. Komentując tę reakcję Żulczyk nazwał prezydenta "debilem". Akt oskarżenia w tej sprawie wpłynął do warszawskiego Sądu Okręgowego pod koniec marca ubiegłego roku po zawiadomieniu osoby prywatnej.
Podczas pierwszej rozprawy Jakub Żulczyk nie przyznał się do stawianego mu zarzutu, tłumacząc, że jego wpis na temat prezydenta miał być wyrazem krytyki i zaniepokojenia.
- Jestem obywatelem Polski zatroskanym o losy swojego kraju, osobą świadomą politycznie. Czasami daję temu upust w mediach społecznościowych. Taki charakter miał też wpis na temat prezydenta Andrzeja Dudy – mówił Żulczyk. Podkreślał, że z wykształcenia jest amerykanistą, a kiedyś zajmował się publicystyką, również na tematy polityczne. - Zdarza mi się komentować w mediach społecznościowych bieżącą rzeczywistość oraz sprawy, które w jakimś stopniu mnie oburzają, bulwersują albo niepokoją – wskazywał.
Druga rozprawa odbyła się w ubiegłą środę 5 stycznia. Pisarz wygłosił mowę końcową. - Stojąc przed sądem za słowa, które napisałem na Facebooku czuję się jak poddany, jak petent, jak członek ciemnego ludu, który władzę ma jedynie wielbić, bo do tego władza jest, aby być wielbioną. Nie, w demokratycznym społeczeństwie, którym zaczęliśmy się stawać jakiś czas temu, i którym wciąż się stajemy, to władza jest dla nas. Ma nas reprezentować i nam pomagać. A my mamy prawo - a nawet powinniśmy - reagować, gdy ta władza działa przeciwko naszym (i również swoim) interesom. Nawet kosztem bon-tonu, savoir vivru, ładnej polszczyzny i dobrego wychowania - mówił Jakub Żulczyk.