Malejąca liczba ofert pracy, widoczny w badaniach pesymizm pracodawców i nagłaśniane w mediach zwolnienia pracowników w znanych firmach zwiększają obawy o powrót dwucyfrowego bezrobocia. W dodatku najnowszy raport Międzynarodowej Organizacji Pracy (ILO) ostrzega, że wysoka inflacja i globalne spowolnienie zmniejszą liczbę nowych miejsc pracy i pogorszą warunki zatrudnienia.
Jednak zarówno ekonomiści, w tym eksperci rynku pracy, jak i przedstawiciele agencji i portali rekrutacyjnych przekonują, że jeśli nawet wiele państw dotknie recesja, to i tak nie grozi nam załamanie pamiętane z czasów kryzysu finansowego.
Pracownicze zapasy
– Wprawdzie dużo mówimy o negatywnych wskaźnikach makroekonomicznych, o szybko rosnącej inflacji, rosnących stopach procentowych i coraz bardziej realnym zagrożeniu recesją, jednak na razie nie widzimy większej fali zwolnień pracowników – podkreśla w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Sebastian Dettmers, prezes międzynarodowej platformy rekrutacyjnej StepStone. Według niego chociaż w niektórych branżach można oczekiwać kryzysowych cięć zatrudnienia, to większość pracodawców wyciągnęła lekcję z 2020 roku. Przekonali się na własnej skórze, albo nauczyli na błędach innych firm, że jeśli dziś zwolnią pracowników, to jutro, gdy wróci dobra koniunktura, będą mieli dużo większy problem z zapełnieniem wakatów.
Dlatego też cechą obecnej recesji może być nasilenie labour hoarding, czyli chomikowania pracowników, z którymi firmy nie będą chciały pochopnie się rozstawać. Jak ocenia Dettmers, jest to racjonalna strategia, biorąc pod uwagi na głębszy, strukturalny trend związany ze zmianami demograficznymi. Jest nim trwały niedobór pracowników widoczny już dzisiaj w większości rozwiniętych gospodarek w Europie i Ameryce Północnej, który zaczyna już dotykać Chin, a za jakiś czas dotrze także do Indii.