Obecna X kadencja Senatu rozpoczęła się 12 listopada 2019 roku. Od tego dnia do końca grudnia marszałek Senatu Tomasz Grodzki z Koalicji Obywatelskiej wydał na pracowników w swoim biurze senatorskim 15,2 tys. zł. Jednak tylko mniej niż połowa tej kwoty poszła na wynagrodzenia. Aż 8,4 tys. wydał na umowy zlecenia i umowy o dzieło.
Marszałek nie jest wyjątkiem. W odróżnieniu od posłów, którzy zrobią to dopiero w przyszłym roku, senatorowie złożyli już sprawozdania z wydatków swoich biur w 2019 roku. Wynika z nich, że wśród nich dużą popularnością cieszą się umowy cywilnoprawne, zwane przez krytyków pogardliwie śmieciówkami.
Znaczący odsetek
Rekordzistą jest Jan Filip Libicki z PSL, który w pierwszych dwóch miesiącach kadencji płacił pracownikom wyłącznie na podstawie umów zlecenia i o dzieło, wydając na to 30,5 tys. zł. Podobnie jak on koszty wyłącznie umów cywilnoprawnych wykazało też ośmioro senatorów, w tym Jadwiga Rotnicka z KO (17,5 tys.), Kazimierz Michał Ujazdowski z KO (15,9 tys.) i Józef Łyczak z PiS (10,1 tys.).
Dochodzi do tego pięcioro senatorów, u których, podobnie jak u marszałka Grodzkiego, umowy cywilnoprawne są dominującą formą zatrudnienia. To m.in. Wojciech Konieczny z Lewicy (na umowy cywilnoprawne wydał 11,1 tys. zł wobec 1,6 tys. zł na etaty), Beata Małecka-Libera z KO (10,9 tys. wobec 6,2 tys.), Jerzy Fedorowicz z KO (7,6 tys. zł wobec 5,2 tys) czy Leszek Czarnobaj z KO (7,9 tys. wobec 2,1 tys.).
Jest też grupa senatorów, u których nakłady na umowy cywilnoprawne są znaczne, choć nie przekraczają kosztów etatów. Ogólnie znaczny lub dominujący udział takich umów ma około 20 senatorów, jedna piątka składu izby.