W poniedziałek mijają trzy lata, odkąd służby Aleksandra Łukaszenki aresztowały w Grodnie polskiego dziennikarza i jednego z liderów mniejszości polskiej na Białorusi Andrzeja Poczobuta. Mógł wyjść na wolność jeszcze w maju 2021 roku, gdy na prośbę Kazachstanu białoruski dyktator uwolnił trzy działaczki mniejszości polskiej. Ale nie chciał wyjeżdżać z kraju, wówczas w więzieniu świadomie też pozostała szefowa prześladowanego przez reżim Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys. Wyszła na wolność po roku spędzonym za kratami, ale tylko dlatego, że jej mama zwróciła się z prośbą o ułaskawienie do Łukaszenki. W ten sposób ratowała zdrowie córki.
Ani Poczobut, ani jego bliscy, jak dotychczas, nie chcieli pisać do dyktatora, mimo że dziennikarz otrzymywał taką propozycję ze strony reżimu. Za swoją niezłomną postawę płaci wysoką cenę. W ubiegłym roku został skazany na osiem lat łagrów, skierowano go do więzienia w Nowopołocku, przeznaczonego dla najgorszych przestępców, kryminalistów. Wielokrotnie był przetrzymywany w karcerze, pozbawiano go leków. Od ponad miesiąca bliscy nie dostają od niego listów.
Czytaj więcej
W więzieniach dyktatora życie straciło już kilku jego przeciwników. Wielu opozycjonistów reżimu trzymają w całkowitej izolacji, a ich krewni obawiają się o ich życie.
W tym samym czasie z łagrów Łukaszenki docierają kolejne informacje o torturach i pobiciach, o ogromnej presji wywieranej na więźniów politycznych (jest ich prawie 1,5 tys.). Niektórzy po długich miesiącach spędzonych w karcerach się poddają, psychologicznie się załamują, siadają przed kamerą propagandowej telewizji i proszą dyktatora o ułaskawienie. Aleś Puszkin, Mikałaj Klimowicz, Wadzim Chraśko, Ihar Lednik, Witold Aszurak w ciągu ostatnich trzech lat w więzieniach stracili życie. Tylko dlatego, że myśleli inaczej, że chcieli żyć w innej, wolnej Białorusi.