Po co władza wymyśliła sobie, że zapyta obywateli w referendum, czy chcą likwidacji płotu na granicy polsko-białoruskiej? Dość dziwne przecież pytanie, bo dotyczące sprawy obronności państwa oraz konstrukcji, która kosztowała już polskiego podatnika – uwaga – dobrze ponad 1,5 mld zł. Czy gdyby wynik referendum okazał się wiążący, a głosujący zdecydowaliby, że płotu nie chcą, to rząd by go posłusznie rozebrał, wydając na to kolejny miliard? W zasadzie – powinien.
Ale czy wiedzą państwo, że za niepodporządkowanie się wynikowi wiążącego referendum właściwie nic władzy nie grozi? I nie jest to jedyna kwestia, która pozostaje w związku z referendum niejasna.
Czytaj więcej
Jeśli opozycja wejdzie w narzuconą przez PiS narrację, przegra wybory. Musi znaleźć własną opowieść, skierować debatę na inne tematy i wywrócić stolik.
Najpierw jednak wyjaśnijmy, po co czwarte pytanie. Otóż rządzący chcą ewidentnie sprowokować najbardziej fanatycznych zwolenników opozycji i sprawić, że zamiast referendum zbojkotować, ulegliby pokusie zagłosowania przeciwko płotowi, tym samym dokładając się do frekwencji i zbliżając referendum do wyniku wiążącego, czyli ponad połowy uprawnionych do głosowania.
Tymczasem okazuje się, że wokół prawnych aspektów referendum jest mnóstwo wątpliwości. Podstawowa kwestia to sposób liczenia frekwencji.