Reprezentujący barwy skrajnej prawicy, starający się o reelekcję Jair Bolsonaro od wielu tygodni powtarzał, że sondaże, które przewidywały jego druzgocącą klęskę, są nieprawdziwe.
W morzu kłamstw, które zwykł wypowiadać, to akurat okazało się prawdą: oddało na niego głos 43,2 proc. Brazylijczyków. Lula zdobył co prawda prawie 5 pkt proc. więcej (48,4 proc.), jednak żaden z czołowych brazylijskich ekspertów nie spodziewał się, że różnica między kandydatami będzie tak niewielka. I choć ten, którego zwykło się nazywać „latynoskim Wałęsą”, pozostaje faworytem, to kraj wchodzi w blisko miesięczny okres najbardziej brutalnej kampanii wyborczej od przywrócenia demokracji w 1988 r.
głosów uzyskał Bolsonaro w I turze 4 lata temu
W kampanii i tak żaden z kandydatów nie przedstawił wiarygodnego programu odbudowy kraju. Chodzi raczej o personalne ataki na przeciwnika.
Zwolennicy Bolsonaro wskazują na zarzuty korupcyjne, które ciążyły na Luli i z powodu których spędził dwa lata w więzieniu. Przeciwnicy dotychczasowego prezydenta wskazują na rosnącą biedę w kraju (30 mln osób nie ma wystarczających środków na zakup żywności), zagrożenie dla demokracji czy fatalny bilans walki z pandemią, której ofiarą padło 700 tys. osób.