7 grudnia ubiegłego roku wicemarszałek Maria Koc (PiS) zapisała nowy rozdział w dziejach senackiej legislacji. Tego dnia senatorowie przystąpili do głosowania nad nowelizacją, znoszącą limit składek do ZUS. Opozycja postanowiła zbojkotować głosowanie i wyjęła karty z czytników. Głosowało tylko 48 ze 100 senatorów, ale wicemarszałek Koc i tak stwierdziła kworum.
– To jest bezprawie – zareagował były wieloletni marszałek Senatu Bogdan Borusewicz z PO. Wicemarszałek przedstawiła jednak lapidarną opinię Biura Legislacyjnego, że wymóg obecności „co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów" jest spełniony nie wtedy, gdy mają karty w czytnikach, lecz po prostu znajdują się na sali.
„Niektórzy się oddalili"
To zaskakująca interpretacja. Ale kierownictwo Senatu z PiS właśnie zyskało kolejny argument na poparcie swojej kontrowersyjnej interpretacji. To zeszyt „Głosowania w Senacie" wydany w maju nakładem senackiego Biura Analiz, Dokumentacji i Korespondencji.
Jego autor omawia m.in. sposoby głosowania i rodzaje większości, ale w dużej mierze porusza tematykę kworum. I można odnieść wrażenie, że na przykładach historycznych próbuje usprawiedliwić wicemarszałek Koc.
„Przez słowo »obecność« w ówczesnej praktyce rozumiano liczbę senatorów obecnych, a nie liczbę senatorów głosujących" – pisze o Senacie w II RP. „Obecność senatora rozumiano jako obecność na sali przed przystąpieniem do głosowania, ale były przypadki, gdy marszałek stwierdzał obecność na podstawie listy obecności" – dodaje. Podaje nawet przykład głosowania z okresu międzywojennego, gdy marszałek „skonstatował" kworum, „chociażby niektórzy senatorowie podczas głosowania się oddalili".