Ekspozycja przypomina, że mamy do czynienia z jednostką bezpruderyjną, którego twórczość stała się ważnym elementem pejzażu polskiej kultury, i to zarówno masowej, jak i wysokiej. Ciekawy paradoks.
Edward Dwurnik nigdy nie ukrywał, że jednym z najbardziej inspirujących artystów był dla niego słynny Nikifor Krynicki.
– Nikifor mnie zafascynował – mówi mi dziś Dwurnik. – Pokazał, w jaki sposób tworzyć obraz, kreślić rysunek, robić tzw. podmalówkę, jak posługiwać się cienkim pędzelkiem. Przyjechał do nas na Akademię ze swoim opiekunem, usiadł i zaczął malować. I mimo że dawno odszedł z tego świata, mam wrażenie, że utrzymuję z nim jakiś szczególny rodzaj kontaktu, że łączy nas wciąż nić porozumienia.
Prace Nikifora zobaczył po raz pierwszy w 1965 roku na wystawie w Kielcach. Swój „Rysunek nr 1" Dwurnik wykonał w czerwcu tego samego roku pod wpływem tamtej wystawy. Tak powstała praca, od której obchodzący w tym roku 75. urodziny artysta datuje swoją twórczość. Mówi, że od Nikifora przejął groteskowość i pewien dosadny realizm. Do tego dochodzi operowanie rysunkową formą. Bliska jest mu też postawa antyestety. I wielka pracowitość. Do dziś, jak obliczył, namalował około 8 tysięcy obrazów.
Patrząc na twórczość Edwarda Dwurnika, trudno oprzeć się wrażeniu, że malowanie jest jego wielką pasją, która sprawia mu niebywałą radość, więc oddaje jej się bez reszty. – Kiedy mieszkałem pod Warszawą, wstawałem o czwartej rano, pracowałem do ósmej, a potem jechałem na Akademię – opowiada. – Malowanie zawsze traktowałem jak radosną przygodę. Nie liczyłem, że będzie ono także moim zawodem i stanie się źródłem utrzymania.