Fanpejdż na cenzurowanym. Jak stowarzyszenie SIN walczy z Facebookiem

Facebook zablokował im konta. Powodu nie znają, nie wiedzą, kto podjął decyzję: człowiek czy algorytm. W starciu z jedną z największych firm świata liczą na warszawski sąd.

Publikacja: 31.07.2020 18:00

SIN wychodzi z założenia, że wielu zażywających substancje odurzające nigdy tego nie porzuci, więc t

SIN wychodzi z założenia, że wielu zażywających substancje odurzające nigdy tego nie porzuci, więc trzeba chociaż ograniczać szkody. Do tego służą działania edukacyjne w internecie i w realu, m.in. na stoiskach podczas imprez masowych

Foto: materiały prasowe

Pewnie, że mam żal do Facebooka – mówi Małgorzata Małyszko, prezes Społecznej Inicjatywy Narkopolityki (SIN). – Blokowanie dostępu do naszych treści tak naprawdę wyrządza krzywdę użytkownikom, których mogłaby objąć profilaktyka uzależnień – dodaje.

SIN to stowarzyszenie, które działa m.in. na rzecz ograniczania szkód związanych z zażywaniem narkotyków. Małyszko tłumaczy, że jej organizacji bardzo zależy na obecności na Facebooku, bo za jego pośrednictwem najłatwiej dotrzeć do młodych osób. – Żaden portal społecznościowy nie ma tylu użytkowników. Gdybyśmy teraz chcieli zaistnieć na innej platformie, prawdopodobnie nic nam by z tego nie wyszło. Dotarlibyśmy do ułamka osób, do których docieramy na FB – zauważa.

Podejrzane talerze

W SIN nie zachęcamy do brania narkotyków, ale zwiększamy wiedzę dotyczącą niebezpieczeństwa zażycia substancji psychoaktywnych, skutków ich mieszania oraz zażywania substancji niewiadomego pochodzenia – tłumaczy Małyszko. Czy próbują też zniechęcać do sięgania po narkotyki? – Nie do końca, bo nie oceniamy osób, które je zażywają. Mamy świadomość, że są osoby, które z tego nie zrezygnują – odpowiada.

SIN chciałoby, aby posiadanie narkotyków na własny użytek w Polsce zostało w przyszłości zdekryminalizowane. – Polskie prawo nie precyzuje tego, za jaką ilość posiadanej przy sobie substancji można kogoś ukarać. Ten stan prawny uderza w okazjonalnych użytkowników i osoby uzależnione, a w mniejszym stopniu w dilerów i przemytników. Jednocześnie chcemy, żeby zmianie w prawie towarzyszyły szerokie działania edukacyjne dotyczące skutków wywoływanych przez narkotyki. Promujemy także korzystanie z testów kolorymetrycznych. Według badań z Wielkiej Brytanii ok. 70 proc. osób, które przetestowało w ten sposób substancję z czarnego rynku, nie sięgnęło po nią – mówi Małyszko.

Testy kolorymetryczne pozwalają sprawdzić skład badanej substancji. Nie da się za ich pomocą ocenić jakości czy ilości narkotyku. O tym, jak działają, można przekonać się na stoiskach stowarzyszenia SIN na imprezach klubowych i plenerowych. – Do stoisk podchodzą osoby, które chcą się dowiedzieć czegoś o substancjach psychoaktywnych. Także takie, które coś zażyły i potrzebują pomocy z powodu silnej reakcji organizmu na narkotyk – opowiada szefowa stowarzyszenia. – Możemy zaoferować im wodę, elektrolity, owoce, żeby się nawodniły i nasyciły. Osoby, które przez dłuższy czas zażywają stymulanty, często nie mają apetytu. Dlatego zjedzenie czegoś może dodać im trochę energii, szczególnie jeśli tańczą i są wyczerpane.

Najważniejsza jest jednak działalność w sieci. SIN komunikuje się z młodymi osobami, dla których bycie online jest naturalne. Od 2011 r. stowarzyszenie prowadziło konto – tzw. fanpejdż – na Facebooku. Później jego pracownicy założyli także grupę prywatną oraz dwa konta na Instagramie – aplikacji fotograficznej (kupionej przez Facebooka w 2013 r.), w której oprócz zdjęć można zamieszczać wpisy.

Problemy zaczęły się w marcu 2018 r. Najpierw administracja Facebooka miała zastrzeżenia do postu zamieszczonego w prywatnej grupie „SIN – sekcja talerzy" (talerze to potoczna nazwa tabletek MDMA, znanych jako ecstasy). Użytkownik grupy poprosił o uzupełnienie informacji na temat substancji psychoaktywnej, zadając pytania: „MDMA tak/nie? Ile? Inna substancja?".

– Post zapewne zawierał pytanie, czy tabletka, którą ktoś kupił, zawiera MDMA. Jeśli tak, to w jakiej ilości. Bo mogła zawierać ona ilość, która groziłaby przedawkowaniem albo inną substancję, wywołującą niepożądany efekt np. w postaci traumy – mówi Małyszko. – Otrzymaliśmy wtedy informację, że złamaliśmy standardy społeczności Facebooka i że grupa służy do sprzedawania narkotyków. To nieprawda. Przed publikacją treści były autoryzowane przez naszych administratorów, żeby nie zawierały ofert sprzedaży – podkreśla.

Skończyło się tym, że 13 marca 2018 r. Facebook usunął grupę „SIN – Sekcja talerzy". Następnego dnia fanpejdż organizacji także został usunięty. Administratorzy SIN założyli fanpejdż i grupę ponownie, ale portal ponownie je usunął. Później to samo spotkało jedno z dwóch kont stowarzyszenia na Instagramie.

Powody? Niejasne

Czy SIN naruszyło standardy Facebooka? Wewnętrzne wytyczne portal aktualizuje na bieżąco. W zakładce „Standardy społeczności" można przeczytać obecną polską wersję. Są w niej zapisy, które być może pasują do sprawy SIN. Niedozwolone są treści, które „zawierają wskazówki bądź instrukcje dotyczące zażywania lub produkowania tych substancji (niemedycznych substancji odurzających – red.)". Ale ponad dwa lata temu nie było to jasne dla prowadzących stronę SIN. Szczegółowe wytyczne dotyczące tego, czego publikować nie można, były dostępne od 25 kwietnia. O ujawnieniu wytycznych pisały też polskie media.

– Warto podkreślić, że w momencie blokady, która miała miejsca 13 i 14 marca 2018 r., obowiązywały nieco inne reguły dotyczące treści związanych z substancjami psychoaktywnymi niż obecnie. Facebook od tego czasu zmieniał je kilkukrotnie – mówi Dorota Głowacka, prawniczka walczącej o wolność w sieci Fundacji Panoptykon, do której z prośbą o pomoc prawną zwrócili się ludzie związani ze stowarzyszeniem. – SIN stoi na stanowisku, że wszystko, co publikowali, było zgodne z prawem i standardami Facebooka – dodaje.

Do Sądu Okręgowego w Warszawie w 2018 r. trafił pozew SIN przeciwko Facebookowi, a ściślej irlandzkiej spółce Facebook Ireland Limited. Prawnicy powoda zamierzają dowieść, że serwis podjął decyzję o usunięciu zawartości kont z powodów niejasnych dla stowarzyszenia. I że w ten sposób mogły zostać naruszone jego dobra osobiste – swoboda wypowiedzi i reputacja. Żądania w pozwie? By FB zaprzestał blokady, przywrócił wszystkie treści i kanały komunikacji SIN z internautami oraz złożył oświadczenie z przeprosinami.

Głowacka przekonuje, że nawet jeśli Facebook uznał, że jego zasady zostały naruszone, to nie to jest najważniejsze w tej sprawie. Panoptykon chce udowodnić, że w tym przypadku działania portalu są przejawem tzw. prywatnej cenzury. Bo na razie można tylko domniemywać, że portal tak radykalnie ograniczył aktywność SIN z powodu swoich wewnętrznych reguł.

– Administratorzy fanpejdża SIN nie wiedzą, które z publikowanych przez nich materiałów i z jakiego powodu Facebook uznał za naruszenie „standardów społeczności". Mogą się tylko domyślać, że z uwagi na charakter działalności SIN portalowi chodziło o naruszenie jego zasad związanych z publikowaniem treści dotyczących substancji psychoaktywnych, ale Facebook podjął decyzję w sposób mocno arbitralny i nieprzejrzysty. I nie wiemy, czy odpowiadał za to człowiek czy algorytm – dodaje prawniczka.

Facebook nie komentuje

Trudno powiedzieć, czym było podyktowane całkowite wykreślenie SIN z Facebooka. Być może konstrukcją algorytmu, który wychwycił potencjalne oferty sprzedaży substancji psychoaktywnych. A może ostrożnością pracownika zespołu moderatorów, który mając na celu wyższe dobro, takie jak bezpieczeństwo i życie użytkowników, zablokował w domyśle niebezpieczne treści. Można przecież wyobrazić sobie sytuację, gdy w razie śmierci nastolatka spowodowanej zażyciem substancji psychoaktywnej organy ścigania znalazłyby na jego urządzeniach aktywność na facebookowej grupie SIN. Oznaczałoby to dla portalu poważny kryzys wizerunkowy.

Poprosiliśmy Facebooka o odniesienie się do sprawy, o ewentualne naruszenie jego wytycznych przez SIN i o to, czy ktoś z jego moderatorów prześledził kontekst działalności tej organizacji. Pracownik zespołu prasowego firmy nie chciał rozmawiać przez telefon. Wysłał tylko e-maila z informacją, że Facebook nie komentuje toczących się postępowań.

Sprawa SIN nie jest jedynym przykładem, który pokazuje, że moderacja treści związanych z narkotykami przysparza portalowi kłopotów. W 2016 roku CBC, kanadyjski nadawca publiczny, informował na swojej stronie o tajnych konwersacjach na należącym do Facebooka komunikatorze Messenger. Służyły one do sprzedaży narkotyków. Choć użytkownicy zgłaszali istnienie tych grup portalowi, po tygodniu nadal można było do nich dołączyć, a Facebook analizował ich zawartość. – Media społecznościowe są zasypywane ogromną liczbą zgłoszeń o nieodpowiedniej zawartości stron. A tylko te treści, które zgłosi określona liczba użytkowników, będą rozpatrzone przez człowieka – powiedział wtedy CBC Anatoliy Grudz, badacz mediów społecznościowych z Uniwersytetu Ryersona. – Stworzenie skryptu, który wychwyci słowa klucze jak „fentanyl" czy „kokaina" jest wykonalne, ale może dać wyniki fałszywie pozytywne – dodał. Bo w ten sposób mogłyby zostać usunięte także strony dotyczące polityki narkotykowej.



Nie możemy być bezradni

Jeszcze zanim sprawa SIN vs. Facebook trafiła do sądu, Fundacja Panoptykon razem z 70 innymi podmiotami wystosowała list do twórcy Facebooka Marka Zuckerberga dotyczący arbitralnego usuwania treści przez portal. Organizacje pozarządowe sformułowały trzy postulaty: uzasadnienia decyzji o kasowanych treściach, stworzenia skutecznej procedury odwoławczej oraz publikacji statystyk dotyczących blokowania na podstawie „Standardów społeczności".

W odpowiedzi pracownik Facebooka odpisał dość ogólnie. Wskazał, że w większości przypadków portal podaje informację o tym, który ze standardów społeczności został naruszony. Użytkownicy mogą poprosić o ponowne rozpatrzenie decyzji o usuniętej treści, a taka możliwość jest wyraźnie oznaczona przez portal. Decyzja o usunięciu jest rozpatrywana przez inną osobę niż ta, która zdjęła materiał. Ale w pewnych przypadkach ponownej weryfikacji Facebook także polega na zautomatyzowanych procesach. Autor odpowiedzi dodał, że portal w swoich tzw. raportach przejrzystości (dostępnych na stronie transparency.facebook.com) dzieli się danymi zbiorczymi na temat zawartości profili i stron, które zostały usunięte. Ta odpowiedź nie rozwiewa jednak wątpliwości, jakie w tej sprawie miały Panoptykon i SIN.

Michał Boni, były minister administracji i cyfryzacji oraz europoseł poprzedniej kadencji jest zdania, że platformy cyfrowe słusznie reagują na przejawy mowy nienawiści i szerzenie fake newsów. Ale wprowadzenie bardziej precyzyjnych reguł usuwania pewnych treści także jest potrzebne.

– W Unii Europejskiej trwają prace nad digital services act, szeroką regulacją dotyczącą internetu. Wprowadzi ona m.in. jasne reguły dotyczące tego, jakie treści mogą albo powinny być zdejmowane przez administratorów cyfrowych platform. Dokument będzie wymagał również precyzyjnego zdefiniowania mechanizmu odwołania w sprawie usuniętej zawartości – mówi „Plusowi Minusowi". – Jest on kluczowy, bo jako konsumenci i użytkownicy nie możemy być bezradni oraz pozostawieni przez długi czas bez odpowiedzi w naszej sprawie.

Dopóki taka regulacja nie zostanie przyjęta, niezadowolony użytkownik może przetrzeć szlak, składając pozew przeciwko cyfrowym platformom, np. Facebookowi. Tak jak zrobił to SIN. – Decyzja organizacji, by pójść do sądu była słuszna – ocenia Michał Boni. – Jeśli kierujemy sprawę do sądu w świecie, który nie wypracował jeszcze precyzyjnych reguł w pewnym obszarze, wyrok może stworzyć precedens. Zawsze będzie się można powołać nie tylko na własną chęć wyegzekwowania czegoś od cyfrowej platformy., ale też wskazać na prawomocną decyzję sądu – zaznacza.

I dodaje: – Bardzo cenię Facebooka. Rozumiem, że w sprawie SIN jego algorytm mógł się pomylić. Dlaczego przez długi czas nikt nie przeprosił i nie zareagował na ten błąd? Wygląda to na problem z zarządzaniem.



Treści czekają na wyrok

Właściwy proces na razie się nie rozpoczął, ale sąd wydał postanowienie (jeszcze nieprawomocne) o zabezpieczeniu powództwa na korzyść SIN. – Co ważne, uznał swoją jurysdykcję oraz to, że sprawę należy rozpoznać według polskiego prawa, choć pozwana jest irlandzka spółka. Ponadto uznał, że organizacja uprawdopodobniła, że doszło do naruszenia dóbr osobistych. Sąd przyjął, że przynajmniej w niektórych sytuacjach można skorzystać z przepisów o ich ochronie, aby kwestionować arbitralne usunięcie przez portal pewnych treści – podkreśla Dorota Głowacka z Panoptykonu.

W postanowieniu zabezpieczającym sąd wskazał, że uprawdopodobniono naruszenie dóbr osobistych SIN w postaci swobody wypowiedzi oraz reputacji. W drugim przypadku chodzi o wrażenie, jakie może wywołać zniknięcie kont u użytkowników, osób współpracujących z organizacją czy grantodawców. – Skoro Facebook w swoich standardach pisze, że usuwa konta oraz treści, które są szkodliwe i niebezpieczne, to ich usunięcie sugeruje, że SIN prowadziła na nich tego rodzaju działalność i tym samym godzi w jej dobre imię – wyjaśnia prawniczka. Sąd nie uznał natomiast, że działanie portalu naruszyło poczucie pewności i bezpieczeństwa SIN – trzeciego dobra osobistego, na które wskazywano w pozwie.

Na rozstrzygnięcie trzeba będzie poczekać. Bo choć pozew został przyjęty przez sąd w ubiegłym roku, od tego czasu nie wydarzyło się wiele. Według Panoptykonu pozwana strona gra na zwłokę, korzystając z kwestii proceduralnych.

Portal ma w Polsce zarejestrowaną spółkę, ale twierdzi, że w głównej siedzibie Facebooka w Europie w dziale procesowym nie ma osoby, która zna polski. Dlatego 6 sierpnia 2019 r. odmówił przyjęcia pozwu w języku polskim. – Zależało nam, by całe postępowanie przeciwko tego rodzaju firmie o globalnym zasięgu toczyło się w naszym języku, bez konieczności tłumaczenia dokumentów. W ten sposób podobne procesy będą bardziej dostępne dla polskich obywateli oraz będą się sprawniej toczyć – mówi Dorota Głowacka.

Sąd Okręgowy w Warszawie skierował jednak pozew oraz postanowienie o zabezpieczeniu powództwa do tłumaczenia na język angielski. Następnie przekaże je Facebookowi za pośrednictwem sądu w Irlandii.

Na razie SIN może bez problemów komunikować się z fanami. Do czasu rozpatrzenia sprawy przez sąd Facebook ma nie blokować działalności stowarzyszenia na portalu oraz zabezpieczyć dane zgromadzone z usuniętych kont organizacji. Tak, aby w razie wygrania przez nią procesu, mogły być przywrócone wraz z całą opublikowaną na nich treścią, komentarzami użytkowników, a także osobami je obserwującymi.

W momencie wniesienia pozwu liczba obserwujących stronę SIN na Facebooku była o 90 proc. mniejsza niż przed blokadą. Do dziś nie odrobili całkiem tych strat.

Pewnie, że mam żal do Facebooka – mówi Małgorzata Małyszko, prezes Społecznej Inicjatywy Narkopolityki (SIN). – Blokowanie dostępu do naszych treści tak naprawdę wyrządza krzywdę użytkownikom, których mogłaby objąć profilaktyka uzależnień – dodaje.

SIN to stowarzyszenie, które działa m.in. na rzecz ograniczania szkód związanych z zażywaniem narkotyków. Małyszko tłumaczy, że jej organizacji bardzo zależy na obecności na Facebooku, bo za jego pośrednictwem najłatwiej dotrzeć do młodych osób. – Żaden portal społecznościowy nie ma tylu użytkowników. Gdybyśmy teraz chcieli zaistnieć na innej platformie, prawdopodobnie nic nam by z tego nie wyszło. Dotarlibyśmy do ułamka osób, do których docieramy na FB – zauważa.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi