Biały mężczyzna i polskie tygrysy

Nie wspomnienia Warszawy, Krakowa lub Tatr, lecz scena, którą widziałem po sto razy dziennie – dwadzieścia bosonogich kobiet ustawionych szerokimi zadami, gdy pochylają się nad zagonami ziemniaków. To jest Polska" – jeśli kogoś nie zniechęci ten opis, można mu szczerze polecić zapis rowerowej podróży Bernarda Newmana po przedwojennej Polsce. Odbył ją w 1934 r. i umiejętnie sportretował nasz kraj.

Publikacja: 21.05.2021 18:00

Biały mężczyzna i polskie tygrysy

Foto: materiały prasowe

Autor, popularny swego czasu dziennikarz, ma dla Polski wiele sympatii. Widział już wcześniej sporo krajów podczas różnych podróży, dlatego nie jest łatwo mu zaimponować. Większość odwiedzanych miast jest dla niego po prostu zwyczajna. Jeśli coś go zachwyciło, to łowickie stroje, Huculszczyzna, Puszcza Białowieska, Wilno i oczywiście Kraków: najurokliwsze miasto w Europie. Lwów jest dlań ciekawy, acz nie wybitny.

W stylu Jerome'a K. Jerome'a, pełnym humoru i autoironii, Newman zdaje relacje z szaleńczej, wydawałoby się, wyprawy. Pomijając fakt, że tamtej Polski oczywiście już nie ma, to wiele z jego obserwacji pozostaje trafnych do dziś. Inne zdezaktualizowały się lub dezaktualizują na naszych oczach. Niektóre ktoś przeczulony mógłby uznać za krzywdzące, inne miło łechtać będą naszą dumę. Chciałoby się, by zwracał uwagę na to, co w Polsce nowoczesne i dobre, a on uparcie zaglądał w brudne zakamarki. Oczywiście, czasem przyjmuje tę brytyjską manierę białego mężczyzny wśród tygrysów. Sam raz podczas pewnej przygody we Lwowie nazywa się nawet „sahibem". Jest to jednak stosunkowo niegroźne, biorąc pod uwagę, że na pewno w młodości otrzymał potężną dawkę Kiplinga.

Newman pomstuje na polskie drogi (a raczej ich brak), ale chwali koleje (tam, gdzie są). Docenia gościnność Polaków i generalnie uważa też, że w Polsce jest tanio. Przede wszystkim jednak zachwycają go ludzie. Ale znów: nie tyle robią na nim wrażenie ci wykształceni i obyci, ile np. zapchlony włóczęga sprzedający ludziom rzekomą świętą wodę. Z takim przegadał autor całą noc. Nie robi na nim także wrażenia legendarna ponoć uroda polskich kobiet, ale zachwyca się ich intelektem. „Wieśniaczki są bystre i inteligentne, kobiety wykształcone niemal bez wyjątku olśniewające (...) każda stanowiła wyzwanie intelektualne".

Osobny temat stanowią Żydzi, którym Newman poświęca wiele uwagi. Zwiedził ich dzielnice w Warszawie, Krakowie, oglądał ich we Lwowie, Pińsku i innych miastach. Wiele uwag, choć zgłaszanych bez uprzedzeń, uznalibyśmy dziś za niepoprawne politycznie. Cóż, taki był język epoki. Wytrwały cyklista zajmuje się też kwestią niemiecką, ukraińską i litewską. Jeśli chodzi o Białorusinów, nie może się chyba zdecydować, czy to osobny naród czy Rosjanie.

Newman był bystrym i krytycznym obserwatorem, czasem jednak powtarza zasłyszane od rozmówców nieprawdziwe historie, których nie miał jak sprawdzić. Szczęśliwie redakcja skorygowała te błędy w przypisach, a dla czytelnika będzie to dobry sprawdzian tego, co naprawdę wie o swoim kraju.

W latach 30. XX wieku w Wielkiej Brytanii sporo było książek o Polsce pisanych pod dyktando Berlina. Autorzy – niby przychylni Polakom – przemycali sprytnie niemiecki punkt widzenia na Gdańsk, „korytarz" czy Śląsk. Później okazało się, że często były to publikacje opłacane przez Niemców. Poglądy Newmana są zdecydowanie bardziej propolskie, choć patrzy on z innej perspektywy i raczej widzi problem do rozwiązania, niż potrzebę opowiadania się po którejś ze stron. Newman docenia olbrzymi wysiłek Polaków w dziele budowy swego państwa i namawia Brytyjczyków, by zainteresowali się tym krajem, bo w przyszłości będzie to na pewno ważny gracz w Europie. 

„Rowerem przez II RP. Niezwykła podróż po kraju, którego już nie ma. Reportaż z 1934 roku", Bernard Newman, przeł. Ewa Kochanowska, wyd. Znak Horyzont

Autor, popularny swego czasu dziennikarz, ma dla Polski wiele sympatii. Widział już wcześniej sporo krajów podczas różnych podróży, dlatego nie jest łatwo mu zaimponować. Większość odwiedzanych miast jest dla niego po prostu zwyczajna. Jeśli coś go zachwyciło, to łowickie stroje, Huculszczyzna, Puszcza Białowieska, Wilno i oczywiście Kraków: najurokliwsze miasto w Europie. Lwów jest dlań ciekawy, acz nie wybitny.

W stylu Jerome'a K. Jerome'a, pełnym humoru i autoironii, Newman zdaje relacje z szaleńczej, wydawałoby się, wyprawy. Pomijając fakt, że tamtej Polski oczywiście już nie ma, to wiele z jego obserwacji pozostaje trafnych do dziś. Inne zdezaktualizowały się lub dezaktualizują na naszych oczach. Niektóre ktoś przeczulony mógłby uznać za krzywdzące, inne miło łechtać będą naszą dumę. Chciałoby się, by zwracał uwagę na to, co w Polsce nowoczesne i dobre, a on uparcie zaglądał w brudne zakamarki. Oczywiście, czasem przyjmuje tę brytyjską manierę białego mężczyzny wśród tygrysów. Sam raz podczas pewnej przygody we Lwowie nazywa się nawet „sahibem". Jest to jednak stosunkowo niegroźne, biorąc pod uwagę, że na pewno w młodości otrzymał potężną dawkę Kiplinga.

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi