Kapitan ulepiony z pasji

Po zakończeniu sezonu Steven Gerrard odejdzie z Liverpoolu. To tak jakby Romeo opuścił Julię.

Aktualizacja: 11.01.2015 09:55 Publikacja: 11.01.2015 01:00

Kapitan ulepiony z pasji

Foto: AFP

„Gdy będę umierał, nie zabierajcie mnie do szpitala. Przywieźcie mnie na Anfield. Tu się urodziłem i tu chcę umrzeć" – to jeden z wielu ukochanych przez kibiców Liverpoolu cytatów ze Stevena Gerrarda. Człowieka, który nierozłącznie kojarzy się z The Reds. Piłkarza symbolu. Liverpool bez Gerrarda jest jak Flip bez Flapa albo jak Forrest Gump bez Jenny Curan, czyli jak groszek bez marchewki.

To jednak będzie ostatnie pół roku Gerrarda w ukochanym klubie. Przynajmniej jako piłkarza, bo co do tego, że kiedyś wróci i zostanie menedżerem Liverpoolu, nie ma wątpliwości chyba żaden z fanatyków zasiadających na trybunie The Kop.

Gerrard latem przejdzie do amerykańskiej ligi MLS – do Los Angeles Galaxy. Odejście 34-letniego kapitana (gdy faktycznie dojdzie do transferu, będzie miał już 35 lat) oznacza koniec pewnej epoki. Nie tylko dla Liverpoolu, ale dla całej Premier League i angielskiej piłki.

Nie dajmy się temu wyślizgnąć

Gerrard jest wychowankiem Liverpool Football Club, urodził się naprawdę niemal na Anfield. Pochodzi z miasteczka Whiston, części Merseyside, czyli hrabstwa metropolitarnego, którego centrum to miasto Liverpool. Z Whiston na Anfield Road jest nieco ponad 10 kilometrów w linii prostej. Od dziecka był kibicem The Reds, do dziś nim jest i często o tym mówi: „Urodziłem się w Liverpoolu, urodziłem się więc kibicem Liverpoolu", albo: „Sam jestem kibicem, więc wiem doskonale, co czują nasi fani". Przez swoje oddanie i utożsamianie się z klubem zapracował na status legendy. To jego 17. sezon w pierwszym zespole LFC – debiutował w 1998 roku przeciwko Blackburn Rovers, pojawiając się na murawie w ostatniej minucie spotkania.

Do klubu trafił jako siedmioletni dzieciak – w 1987 roku. Prawie trzy dekady na Anfield. W czołowych klubach europejskich takie przywiązanie do barw jest czymś wyjątkowym. Gerrarda można porównać z takimi legendami jak Paolo Maldini (24 lata w Milanie) czy Francesco Totti (od 22 lat gra w Romie).

Gerrard jest przesiąknięty legendą Liverpoolu. Jego wydana w 2006 roku autobiografia (tak naprawdę napisał ją angielski dziennikarz Henry Winter), uznana za najlepszą książkę sportową roku w Wielkiej Brytanii, kończy się słowami: „Gram dla Jona-Paula".  Dwa lata starszy kuzyn wówczas ośmioletniego Stevena Jon-Paul Gilhooley zginął podczas największej katastrofy w historii angielskiej piłki – na Hillsborough w 1989 roku. Był najmłodszą spośród 96 ofiar, kibiców Liverpoolu.

Gdy Gerrard zapowiedział swoje odejście, w brytyjskich mediach wybuchła histeria. Mnożą się kolejne artykuły pożegnalne i podsumowujące jego pobyt na Anfield, jakby zakończył już w ogóle karierę. Opinie są różne. Jedni twierdzą, że odchodzi jeden z najwspanialszych zawodników w historii klubu, inni uważają, że Gerrard z trudem trafiłby na ławkę rezerwowych w najlepszej jedenastce wszech czasów LFC. Prawda jak zwykle leży pośrodku – Gerrard był najwybitniejszym piłkarzem w czasach, gdy po Liverpoolu pozostała głównie nazwa i legenda.

Nie zdobył ani jednego mistrzostwa Anglii – to już zawsze będą mu wypominać krytycy. Liverpool ostatni tytuł świętował w 1992 roku – gdy Gerrard był 12-letnim chłopcem, pewnie nawet rodzice nie puszczali go jeszcze samego na The Kop. Z nim w składzie drużyna zazwyczaj kończyła rozgrywki w okolicach czwartego miejsca. Ale zdarzało się też – jak chociażby w sezonie 2010/2011 – że LFC był w Premier League na ósmej pozycji. Trzykrotnie został wicemistrzem kraju. Najbliżej tytułu był w najmniej spodziewanym momencie – w poprzednim sezonie, gdy na finiszu ligi dał się wyprzedzić w dramatycznych okolicznościach Manchesterowi City.

Cztery kolejki przed końcem LFC pokonał u siebie Manchester City 3:2, a zwycięską bramkę 12 minut przed ostatnim gwizdkiem strzelił Brazylijczyk Coutinho. Oznaczało to, że klub, którego przed sezonem nikt w kontekście mistrzostwa nie rozpatrywał (od czterech lat The Reds nie byli w stanie skończyć ligi powyżej szóstej pozycji), został liderem i miał prostą drogę do 19. tytułu. Kamery pokazywały, jak po meczu kapitan gromadzi swoich kolegów na środku boiska i z oczami pełnymi łez krzyczy kilka razy z zaciśniętą pięścią: „Nie dajmy się temu wyślizgnąć, nie dajmy!".

Dwa tygodnie później Liverpool grał na Anfield z Chelsea. W trzeciej minucie doliczonego czasu pierwszej połowy Gerrard, stojąc w kole środkowym, dostał banalnie proste podanie od Mamadou Sakho, źle przyjął, poślizgnął się, a Eric Demba Ba przejął piłkę i pognał z nią sam na bramkę gospodarzy, strzelając gola. Liverpool mecz i mistrzostwo przegrał. Pozwolił mu się wyślizgnąć...

Nieśmiertelność w Stambule

Taki szkolny błąd mógł popełnić każdy. Najlepsi zawodnicy miewali problemy z przyjęciem piłki, ślizgali się na niej, nie trafiali w nią. Ale jest w tym okrutna niesprawiedliwość, że musiało się to przytrafić akurat Gerrardowi, który był sercem Liverpoolu, grał sercem i sercem wygrywał. W momencie tego nieszczęsnego podania od Sakho widać było, że kapitan szykuje się do dalekiego przerzutu do wybiegającego napastnika. W trzeciej minucie doliczonego czasu gry pierwszej połowy... Zamiast spokojnie piłkę dograć, zejść do szatni, odpocząć, posłuchać, co ma do powiedzenia trener.

Ale to nie byłoby w stylu Gerrarda, jego zawsze wyróżniały pasja i obsesja wygrywania.

Dlatego miewał z trenerami problemy. Gdy w Liverpoolu pojawił się hiszpański arcymistrz taktyki Rafa Benitez, już po kilku dniach wziął Gerrarda na bok i powiedział: „Twój problem polega na tym, że za dużo biegasz". Dla Anglika brzmiało to, jakby Benitez przybył nie z innego kraju, ale z innej planety. Wszystko, co Gerrard wiedział o futbolu, sprowadzało się do „walcz" i „biegaj". I robił to z największym poświęceniem, na jakie było go stać. Chciał być wszędzie, decydować o losach każdej akcji. Chciał strzelać gole i je wypracowywać, odbierać piłkę rywalom, kasować ich akcje i konstruować własne, wykonywać rzuty wolne, karne, rożne i wyrzucać auty.

To Benitez zdjął Gerrarda z boiska w trakcie derbowego meczu z największym rywalem Liverpoolu  Evertonem. – Grał ze zbyt dużą pasją – odpowiedział hiszpański szkoleniowiec dziennikarzom, którzy na konferencji prasowej pytali o powody takiej decyzji. Oczywiście można to przetłumaczyć jako: „biegał bez ładu i składu, zupełnie zapominając o taktycznych poleceniach". Hiszpan z początku próbował tę pasję Gerrarda nieco utemperować. Starał mu się wytłumaczyć, że w trakcie meczów musi więcej korzystać z głowy niż z serca. Gdy nic z tego nie wyszło, zaczął ustawiać kapitana nie w środku boiska, ale na prawej stronie pomocy. Tam taktyczna krnąbrność Gerrarda była mniej odczuwalna dla zespołu, a uwolniony od zadań defensywnych zawodnik mógł się w pełni skupić na golach i asystach. To w tamtym okresie 114-krotny reprezentant Anglii błyszczał najbardziej. Ale oburzeni dziennikarze atakowali Beniteza, że nie wystawia Stevena na jego ulubionej pozycji, a i sam zawodnik powtarzał w wywiadach, że lepiej się czuje w środku pola.

Gdy jednak Benitez potrzebował tchnąć w zespół ducha walki, gdy przychodziły naprawdę kryzysowe momenty, zawsze zwracał się do swojego kapitana. Tak było przede wszystkim w Stambule – w meczu, który przeszedł do historii futbolu i obu zapewnił nieśmiertelność. Gerrardowi pozwala też odchodzić z klubu z  podniesionym czołem, mimo że wielu młodszych kibiców kojarzyć go będzie głównie z poślizgnięciem się w meczu przeciwko Chelsea.

Tę historię znają wszyscy. W Stambule w finale Ligi Mistrzów 2005 Liverpool przegrywał do przerwy z Milanem 0:3, by w drugiej połowie w ciągu sześciu minut odrobić straty, doprowadzić do dogrywki, a następnie rzutów karnych, w których główną rolę odegrali Jerzy Dudek i jego słynny taniec. Ale tylko w Polsce bohaterem tamtego niesamowitego comebacku został nasz bramkarz.

Za najlepszego piłkarza meczu uznano właśnie Gerrarda. To on dał impuls do walki, strzelając głową gola na 1:3 już dziewięć minut po wznowieniu gry. Benitez wiedział, że teraz jak nigdy potrzebuje kapitana o walecznym sercu. Zdawał sobie sprawę, że jeśli którykolwiek z piłkarzy jeszcze wierzy w odwrócenie losów meczu, to właśnie Gerrard. Na boisko do środka pola wprowadził Dietmara Hammana, a Gerrardowi kazał grać tuż za napastnikiem. Gdy Steven zdobył gola, od razu pobiegł do siatki po piłkę i zaczął energicznie wymachiwać rękoma w stronę kibiców, prosząc ich o doping i wsparcie.

Dwie minuty później bramkę zdobył Vladimir Smicer, a w 60. minucie Gerrard wpadł w pole karne, gdzie był faulowany, i sędzia podyktował rzut karny przeciwko Milanowi. Do piłki nie podszedł jednak kapitan, lecz Xabi Alonso. Jego uderzenie obronił Dida, ale Hiszpan nie tracił czasu na rozpaczliwe gesty, łapanie się za głowę, tylko od razu dobitkę umieścił w siatce.

Tuż przed konkursem rzutów karnych Gerrard podszedł do Dudka – o czym Polak wielokrotnie opowiadał – i powiedział mu, żeby starał się zaskoczyć piłkarzy Milanu, by zrobił coś nietypowego, wywarł na nich presję jak Bruce Grobbelaar w 1984 roku w finale przeciwko Romie.

Trzeba przy tym pamiętać, że przed finałem w Stambule też nie było Liverpoolowi lekko. W ostatnim meczu grupowym Anglicy potrzebowali zwycięstwa dwiema bramkami nad Olympiakosem, by awansować. Spotkanie zaczęło się dla nich fatalnie – już w 26. minucie po golu Rivaldo przegrywali 0:1. W 81. minucie Neil Mellor wyprowadził Liverpool na prowadzenie 2:1, ale przyszli królowie Europy potrzebowali jeszcze jednego trafienia do awansu. Dokładnie w momencie, gdy sędzia techniczny wzniósł w powietrze tablicę z cyfrą cztery, by poinformować, o ile przedłuża drugą połowę, fenomenalny strzał z dystansu oddał Gerrard. Droga do Stambułu została otwarta.

– Nie przychodzi mi na myśl żaden napastnik, o pomocniku nawet nie wspomnę, który zdobyłby tyle goli w najważniejszych momentach – mówił Thierry Henry o Gerrardzie.

You,ll Never Walk Alone

Steven trafiał w finałach Pucharu Anglii (słynny mecz z West Hamem na Wembley w 2006 roku; LFC wygrał w karnych, do których doprowadził gol Gerrarda na 3:3 w 91. minucie), Pucharu Ligi, w decydującym meczu o Puchar UEFA i oczywiście w Lidze Mistrzów. Miałby prawdopodobnie na koncie znacznie więcej trofeów, gdyby nie jego lojalność.

Nawet teraz przyznawał, że gdyby klub przedstawił mu latem propozycję nowego kontraktu, z pewnością by go podpisał. Ale skoro do końca listopada nikt nie podsunął mu dokumentu, postanowił „podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu" i odejść. Mógł to zrobić znacznie wcześniej. Gdy miał 14 lat, z nim i jego rodzicami spotkał się Alex Ferguson i namawiał na przejście do Manchesteru United.

Gerrard jednak wykorzystał zainteresowanie rywali, by wymóc na Liverpoolu podpisanie młodzieżowego kontraktu. Potem chcieli go też Jose Mourinho, gdy za pierwszej kadencji prowadził Chelsea, i Carlo Ancelotti, by stworzyć duet marzeń z Andreą Pirlo w Milanie. Była też oferta z Realu Madryt, ale Gerrard zawsze zostawał w Liverpoolu.

Jest szybki, umie rozgrywać, dryblować, strzelać, dośrodkowywać, bronić, grać głową. W żadnym z tych elementów nie jest najlepszy na świecie, ale być może nie ma drugiego zawodnika, który w takim stopniu posiadłby wszystkie te umiejętności. Ci, którzy naprawdę znają się na futbolu, wychwalają Gerrarda pod niebiosa.

– Czy jest najlepszy na świecie? Z pewnością nie poświęca mu się tyle uwagi co Messiemu czy Ronaldo, ale tak może faktycznie być – to zdanie Zinedine'a Zidane'a. – Kapitanem mojej jedenastki marzeń byłby Gerrard – to z kolei Totti. – Bez wątpienia to najlepszy piłkarz, z jakim kiedykolwiek grałem. On ma wszystko. Dla Liverpoolu jest nie do zastąpienia – mówił o nim Fernando Torres. – Jestem wielkim fanem Gerrarda, ma serce lwa. To typ piłkarza, którego chciałbym mieć w swoim zespole – chwalił go Brazylijczyk Kaka.

Gdy 16 maja w ostatnim meczu sezonu na Anfield Liverpool zagra z Crystal Palace, kultowa pieśń „You'll Never Walk Alone" zabrzmi tak głośno i podniośle jak jeszcze nigdy. The Kop będzie żegnać swojego legendarnego kapitana.

„Gdy będę umierał, nie zabierajcie mnie do szpitala. Przywieźcie mnie na Anfield. Tu się urodziłem i tu chcę umrzeć" – to jeden z wielu ukochanych przez kibiców Liverpoolu cytatów ze Stevena Gerrarda. Człowieka, który nierozłącznie kojarzy się z The Reds. Piłkarza symbolu. Liverpool bez Gerrarda jest jak Flip bez Flapa albo jak Forrest Gump bez Jenny Curan, czyli jak groszek bez marchewki.

To jednak będzie ostatnie pół roku Gerrarda w ukochanym klubie. Przynajmniej jako piłkarza, bo co do tego, że kiedyś wróci i zostanie menedżerem Liverpoolu, nie ma wątpliwości chyba żaden z fanatyków zasiadających na trybunie The Kop.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS