Jan Bończa-Szabłowski: Opakowanie za 700 milionów

To nie jest Muzeum Sztuki Nowoczesnej? Pudło!

Publikacja: 31.10.2024 14:45

Jan Bończa-Szabłowski: Opakowanie za 700 milionów

Foto: AFP

To już tradycja, że Warszawa nie ma jakoś pomysłu na gmachy prezentujące sztukę współczesną. Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od generała Jaruzelskiego, który – by udobruchać artystów – zabrał odbudowujący się Zamek Ujazdowski Muzeum Narodowemu i wbrew sugestii profesora Stanisława Lorenza, by eksponować tam arcydzieła sztuki zdobniczej zalegające muzealne magazyny, umieścił tam Centrum Sztuki Współczesnej. Minister Kazimierz Dejmek próbował sprawę odkręcić, bo szybko uznał, że upychać CSW w maleńkim ujazdowskim zameczku to jak otworzyć dom towarowy w kiosku Ruchu. Wybrał więc znakomitą lokalizację z potencjałem, czyli elektrownię na Powiślu. Rzecz okazała się jednak niewykonalna, bo wyszło na jaw, że inni mają już na tę działkę chrapkę. Dejmek przestał być ministrem, sprawa upadła, na Powiśle zawitali deweloperzy i mamy to, co mamy.

Czytaj więcej

Jan Bończa-Szabłowski: Fotel dla pani Eli

Kiedy zaczęliśmy rozumieć, że oprócz mikroskopijnego CSW sztuce współczesnej należy się coś więcej, zrodziła się idea powołania Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Tworzące się zbiory zaczęto prezentować w opustoszałym gmachu dawnego Domu Meblowego „Emilia”. Szklany gmach, zaliczany do najwybitniejszych dzieł modernizmu w Polsce, nie potwierdził tezy, że prowizorki bywają najtrwalsze – został rozebrany w 2016 roku. Wzbudziło to dość powszechne oburzenie, bo był on przez warszawiaków wysoko ceniony, a nowe przeznaczenie podkreślało dodatkowo jego niezaprzeczalne walory estetyczne. Miasto przegrało tu jednak znów z deweloperem, bo gmach wprawdzie został wpisany do rejestru zabytków, ale potem konserwator wycofał się z tej decyzji i budynek rozebrano.

Mieszkańcy Warszawy przyjęli decyzję wyjątkowo spokojnie. Wiedzieli bowiem, że w takim miejscu, w kontrze do Pałacu Kultury, musi powstać dzieło nieprzeciętne. Przez ostatnie lata oglądali wznoszony z pietyzmem prowizoryczny biały budynek dla robotników budowy. 

W ramach kompromisu postanowiono „Emilię” odtworzyć – niedaleko, w okolicach parku Świętokrzyskiego. Znając życie, okaże się, że wszystkie elementy zostały zżarte przez korozję i „Emilia” zostanie tak odbudowana, jak wcześniej został „odbudowany” słynny Supersam. Władze miasta bez zmrużenia oka pogodziły się z utratą dwóch gmachów, które ze względów architektonicznych reprezentowały poziom światowy i były dla Warszawy niewątpliwym powodem do dumy. Rekompensatą miała być budowa Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

Czytaj więcej

Jan Bończa-Szabłowski: Ferdyduda

Na kształt architektoniczny mogliśmy sobie ostrzyć apetyt, bo w ostatnich latach udało się zbudować gmachy tak udane i doceniane zarówno przez architektów, jak i przeciętnego zjadacza chleba, jak Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie czy Filharmonia Szczecińska. Na lokalizację Muzeum Sztuki Nowoczesnej wybrano bardzo prestiżową działkę w samym centrum, w sąsiedztwie Pałacu Kultury i Nauki. Jego bryła miała stać się konkurencją dla znienawidzonego przez niektórych pałacu. Wszyscy byli pewni, że powstanie coś nadzwyczajnego. Nie było wątpliwości, że będzie symbolem miasta, takim jak Zamek Królewski, kolumna Zygmunta czy Syrenka. Pierwszy konkurs zakończył się międzynarodowym skandalem, został unieważniony, gdy okazało się, że zawiłe polskie przepisy uniemożliwiają start znanym zagranicznym architektom. Drugi wygrał szwajcarski architekt Christian Kerez. Przez pięć lat pracował nad ostatecznym projektem budynku. Niemal od samego początku był w sporze z miastem. Zmieniał się zakres prac, do projektu ratusz dołożył siedzibę Teatru Rozmaitości, a architekt – jak pisano – najpierw wynegocjował wysokie wynagrodzenie, a potem żądał dodatkowych pieniędzy za dodatkowe prace. Miasto do tego stopnia nie było zadowolone ze współpracy, że postanowiło ją zerwać.

Mieszkańcy Warszawy przyjęli decyzję wyjątkowo spokojnie. Wiedzieli bowiem, że w takim miejscu, w kontrze do Pałacu Kultury, musi powstać dzieło nieprzeciętne. Przez ostatnie lata oglądali wznoszony z pietyzmem prowizoryczny biały budynek dla robotników budowy. Teraz okazało się, że ten „kontener techniczny”, przypominający wielkie pudło do butów, to właśnie muzeum. Amerykański architekt Thomas Phifer obiecywał, że jego projekt zjednoczy ludzi. Dotrzymał słowa. Dawno nie słyszałem tak wielu negatywnych ocen tego, co miało być symbolem miasta. I niech mi ktoś powie, że sztuka nie potrafi jednoczyć ludzi.

To już tradycja, że Warszawa nie ma jakoś pomysłu na gmachy prezentujące sztukę współczesną. Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od generała Jaruzelskiego, który – by udobruchać artystów – zabrał odbudowujący się Zamek Ujazdowski Muzeum Narodowemu i wbrew sugestii profesora Stanisława Lorenza, by eksponować tam arcydzieła sztuki zdobniczej zalegające muzealne magazyny, umieścił tam Centrum Sztuki Współczesnej. Minister Kazimierz Dejmek próbował sprawę odkręcić, bo szybko uznał, że upychać CSW w maleńkim ujazdowskim zameczku to jak otworzyć dom towarowy w kiosku Ruchu. Wybrał więc znakomitą lokalizację z potencjałem, czyli elektrownię na Powiślu. Rzecz okazała się jednak niewykonalna, bo wyszło na jaw, że inni mają już na tę działkę chrapkę. Dejmek przestał być ministrem, sprawa upadła, na Powiśle zawitali deweloperzy i mamy to, co mamy.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje