Przez warszawski Teatr Dramatyczny przewinęło się grono najwybitniejszych polskich reżyserów, aktorów, scenografów i muzyków. Ale nieocenioną ambasadorką tej sceny w dość zgodnej opinii zarówno artystów, jak i publiczności, jest Pani Elżbieta Łazińska. Warto zapamiętać to nazwisko, bo widzowie teatru, którzy przybywali tu z całej Polski, nie mogli jej nie zauważyć. Zawsze traktowała ich jak oczekiwanych gości. Widzom z wejściówkami wyszukiwała wolne miejsce. Uczyła szacunku do artystów i drugiego człowieka. Wszyscy czuliśmy się przez nią zaopiekowani. Jako kierowniczka widowni miała nas na oku niemal cztery dekady. Bo po 38 latach pracy w tym teatrze przeszła na emeryturę i z pewnością będzie miała co wspominać.
Czytaj więcej
Sztuka Szekspira „Wszystko dobre, co się dobrze kończy” jest pełna zagadek i od lat odstrasza reżyserów. Na szczęście nie odstraszyła Szymona Kaczmarka, który z aktorami teatru w Kaliszu stworzył imponujący spektakl.
Zaczynała w 1986 r., czyli w momencie wyjątkowo trudnym dla tej sceny. Trzy lata wcześniej zakończyła się złota era Gustawa Holoubka, za którego dyrekcji swe największe przedstawienia reżyserowali w Dramatycznym Jerzy Jarocki i Maciej Prus. Holoubka usunęły władze stanu wojennego za opowiedzenie się po stronie Solidarności i robotników. Potem powołano tam Jana Pawła Gawlika i próbowano wmontować Teatr Rzeczypospolitej. Z teatru odchodzili aktorzy i reżyserzy, nie powstrzymała tego kolejna dyrekcja utalentowanego i szanowanego Marka Okopińskiego. Pani Elżbieta trafiła na ostatni rok jego dwusezonowej dyrekcji. Potem przeżywała wielkie nadzieje związane z powrotem do Dramatycznego Zbigniewa Zapasiewicza, który przez lata jako aktor zapisał się w historii tej sceny złotymi zgłoskami. Miała okazję przyglądać się przygotowaniom do legendarnego spektaklu „Ja, Feuerbach” z Tadeuszem Łomnickim, którego wcześniej wyrzucono z Teatru na Woli. (Tu już nie władze, ale koledzy artyści, często jego uczniowie).
Przez warszawski Teatr Dramatyczny przewinęło się grono najwybitniejszych polskich reżyserów, aktorów, scenografów i muzyków. Ale nieocenioną ambasadorką tej sceny w dość zgodnej opinii zarówno artystów, jak i publiczności, jest Pani Elżbieta Łazińska.
Pracowała pod czujnym okiem dyrektora Mieczysława Marszyckiego (pomysłodawcy Warszawskich i Międzynarodowych Spotkań Teatralnych). Była świadkiem nieudanego powrotu na scenę mieszkającej od lat w USA Elżbiety Czyżewskiej, była przy narodzinach musicalu „Metro” i obserwowała heroiczną walkę Macieja Prusa o pozostawienie tu Dramatycznego, a nie sprzedanie tego miejsca na prywatny teatr musicalowy. Oglądała niezwykłą inscenizację Prousta zrealizowaną wzdłuż, a nie w poprzek małej sceny, czyli Sali Mikołajskiej. Była świadkiem, jak Jan Englert wahał się w sprawie przyjęcia dyrekcji, ale w końcu scedował ją na Piotra Cieślaka, i jak Anna Sapiego, zaproponowana przez producenta „Metra” na naczelną, zrozumiała, że jednak to jest miejsce na Teatr Dramatyczny. Obserwowała, jak tenże Cieślak zaprosił do reżyserowania Grzegorza Jarzynę, Agnieszkę Glińską, Krzysztofa Warlikowskiego i Krystiana Lupę, i jak zaproszony przez Cieślaka Paweł Miśkiewicz, ku jego zaskoczeniu, przejął po nim dyrekcję. Miała okazję obserwować, jak pięknie tu dorastali Małgorzata Kożuchowska i Marcin Dorociński. Jak ku zaskoczeniu reżysera i widzów Joanna Szczepkowska zaprezentowała swe nagie pośladki na premierze spektaklu Krystiana Lupy. Jak dzięki temuż Lupie do teatru powróciła Małgorzata Braunek. Jak wyrastał na tej scenie Mariusz Bonaszewski i rozkwitała Danuta Stenka, a także Adam Ferency. I jak nie zaistnieli tu na dłużej Zofia Kucówna i Henryk Bista.