Mimo optymistycznego przesłania zawartego w tytule utwór grany jest rzadko. Wedle wyliczeń portalu e-teatr na polskich scenach zawodowych, poczynając od lwowskiej premiery w 1904 r., w ciągu 120 lat pojawił się tylko 11 razy. A najnowsza wersja Szymona Kaczmarka powstała prawie dokładnie cztery wieki po pierwszej oficjalnej publikacji utworu w 1623 r. Tyle statystyki.
Dlaczego sztuka grana jest tak rzadko? Być może dość zawiła i miejscami naiwna fabuła sprawia, że cała opowieść nie jest łatwa w odbiorze. Oto mamy zamkniętą w pięciu aktach historię Heleny, córki zmarłego genialnego medyka, która za wyleczenie króla z ciężkiej choroby otrzymuje rękę jego syna hrabiego Bertrama. Ten jednak woli udać się na wojnę niż być przymuszonym do małżeństwa, i to z kobietą niższego stanu. Helena będzie musiała więc uciec się do podstępu, aby małżeństwo było zawarte i skonsumowane.
Mamy więc nieco rozbudowaną bajkę o Kopciuszku, który marzy o królewiczu, a gdy ten się pojawia, robi wszystko, by go zdobyć. Żeby było trudniej, w opowieści Szekspira królewicz ów pełni jednocześnie funkcję złej macochy. W historii polskich inscenizacji utworu jest sporo zaskoczeń. Wersję telewizyjną przygotował w duchu mocno komediowym Edward Dziewoński. Opowieść Szekspira zainteresowała też gigantów sceny dramatycznej, Jerzego Jarockiego i Konrada Swinarskiego. Znając dorobek obu, mam jednak wrażenie, że w przypadku Jarockiego, który wystawił „Wszystko dobre…” w 1963 r. w Tarnowie, rzecz raczej zniechęciła go do sięgania po repertuar romantyczny, w przypadku Swinarskiego zaś – wprost przeciwnie (premiera w Starym Teatrze w 1971 r.).
Spektakl Szymona Kaczmarka prezentowany podczas Festiwalu Szekspirowskiego odebrałem nie jako zmodyfikowaną bajkę o Kopciuszku, lecz raczej głos w gorącej dyskusji na temat przemocy w rodzinie i toksycznej miłości, jest tu też ciekawy przyczynek do debaty o parytetach i seksualnym molestowaniu. Kaczmarek zadaje wiele ważnych pytań. Kto w tej opowieści jest ofiarą? Czy kochająca bez wzajemności i żyjąca złudzeniami Helena, czy jednak Bertram, który miał prawo odrzucić narzuconą przez ojca kobietę? Co więcej, przecież to wskutek jej precyzyjnie przeprowadzonej intrygi został ojcem. I czy szczęśliwy może być związek, którego dziecko poczęte z gwałtu staje się jedynym spoiwem?
W tym spektaklu nic nie jest z bajki, a wiele z życia… A zakończenie w stylu „I żyli długo i szczęśliwie” w ogóle nie wchodzi w rachubę. Co więcej, przez długi czas sympatia widzów ewidentnie stoi po stronie Heleny. Malwina Brych gra ją niezwykle pięknie i szlachetnie. Ma w sobie delikatność, wrażliwość. Jej bohaterka musi być przecież dobrym człowiekiem, bo uratowała komuś życie. Ma też, jak każdy człowiek, prawo do marzeń. Bertrama zaś w wykonaniu Bartosza Cwalińskiego niełatwo polubić. Bywa szorstki, z wybujałym ego, czasem ma się wrażenie, że jego przyjaźń, wręcz zażyłość z Parolesem (ciekawa rola Jakuba Łopatki) sugeruje, że unika kobiet, co jak pokazuje późniejszy bieg wydarzeń, jest nieprawdą.