Czy generał Kukuła zapowiada wojskowych w polityce? Czekamy na polskiego Petra Pavla

Słynne słowa generała Wiesława Kukuły mogą być zapowiedzią nowej roli korpusu oficerskiego w polskim państwie. W polityce i mediach moda na wojskowych już się szerzy.

Publikacja: 11.10.2024 10:00

Szef Sztabu Generalnego WP gen. Wiesław Kukuła

Szef Sztabu Generalnego WP gen. Wiesław Kukuła

Foto: PAP/Adam Warżawa

Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy tym pokoleniem, które stanie z bronią w ręku w obronie naszego państwa. I nie zamierzam ani ja, ani myślę żaden z was, przegrać tej wojny. Wygramy ją, wrócimy i będziemy nadal budować Polskę, ale coś się musi wydarzyć. Musimy zbudować siły zbrojne przygotowane do tego typu działań” – powiedział ku zaskoczeniu wszystkich szef Sztabu Generalnego WP gen. Wiesław Kukuła. Słuchaczami byli podchorążowie z Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu na inauguracji roku akademickiego. Ale już wkrótce tę wypowiedź na wyścigi komentowała cała Polska.

Stacje telewizyjne nagrywały chóry zatroskanych posłów rządzącej koalicji. Według nich generał niepotrzebnie przeraził Polskę. Bronili Kukuły politycy Zjednoczonej Prawicy, według których to uprawniona przestroga. Co ciekawe, podobnie zareagował były prezydent Bronisław Komorowski, wciąż odczuwający więzi z armią. – Jako żołnierz miał prawo to powiedzieć – oznajmił w programie „Prezydenci i premierzy” w telewizji Polsat. Polityczni celebryci, ekspremierzy Leszek Miller i Jan Krzysztof Bielecki narzekali na tę wypowiedź jako siejącą panikę. Obaj domagali się nawet dymisji Kukuły.

Czytaj więcej

To Donald Tusk i Adam Bodnar są autorami zjednoczenia PiS i Suwerennej Polski

Przed czym straszy generał Wiesław Kukuła

Kukułę zaatakował także wojskowy w stanie spoczynku gen. Leon Komornicki. Ten jeszcze peerelowski wojskowy był zastępcą szefa Sztabu Generalnego w latach 1992–1997. Dziś jest zapraszanym do wszelkich telewizji komentatorem, bliższym poglądami prawicy. Komornicki oznajmił, że tak kategoryczne wieszczenie wojny wystraszy słuchaczy wojskowej akademii. To dziwny pogląd. Jeśli ewentualność udziału w wojnie miałaby ich przestraszyć, może powinni wybrać sobie inne zajęcie. Zarazem głos Komornickiego można zrozumieć. W czasach, kiedy on był czynnym wojskowym, generałom takie wypowiedzi nie przychodziły do głowy.

Przez chwilę mogło się zdawać, że szarża Kukuły zakończy się jego odwołaniem. Wszak został odziedziczony po poprzedniej ekipie. Jego rajd ku najwyższym stanowiskom zaczął się od mianowania go na dowódcę Wojsk Obrony Terytorialnej z inicjatywy Antoniego Macierewicza w 2017 r.

Politycy PiS i teraz nie szczędzą mu komplementów. Kiedy pojawiła się do końca niewyjaśniona afera z tajemniczą propozycją oszczędności na wojskowych wydatkach na szkolenie, to Kukułę wskazywała opozycja jako tego, który te pomysły zablokował. Z kolei w koalicji rządzącej podejrzewano, że to Sztab Generalny wypuścił tego newsa do mediów.

A jednak tę sprawę zamyka wypowiedź ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza z PSL. „Myślę, że ta wypowiedź (gen. Kukuły – red.) była też wyrwana z kontekstu, bo padła w określonym kontekście rozpoczęcia roku akademickiego, skierowana do młodych adeptów, do podchorążych, którzy rozpoczynają studia jako żołnierze. Odbieram ją w ten sposób, że ona była sygnałem, że musimy być zawsze gotowi do obrony ojczyzny”.

Spytajmy o tło polityczne. Kosiniak-Kamysz w kilku miejscach przeprowadził zmiany kadrowe, odbierane jako czyszczenie wojskowych zbyt bliskich poprzedniej władzy. To choćby dymisja gen. Krzysztofa Radomskiego, szefa Inspektoratu Kontroli Wojskowej, na samym początku urzędowania nowej koalicji, czy usunięcie gen. Jarosława Gromadzińskiego z funkcji dowódcy Eurokorpusu. Zarazem, czasem półgębkiem broniony, ale ostatnio częściej atakowany przez swojego poprzednika Mariusza Błaszczaka, zwłaszcza za opóźnianie transakcji na sprzęt wojskowy, próbuje zachować minimum ciągłości. Kukuła jest pod parasolem ochronnym prezydenta Andrzeja Dudy, który musiałby się zresztą zgodzić na jego wymianę. Kosiniak-Kamysz ma z Pałacem Prezydenckim nie najgorsze stosunki. To chyba wystarczy, aby szef sztabu nie czuł się zagrożony.

Plotkowano, że Kukuła zadbał po wyborach o pozyskanie nowego ministra. Jest on skądinąd człowiekiem stawiającym na promowanie marki wojska efektownymi sztuczkami. Niektórzy zarzucają mu nadmiar PR. Kiedy ogłaszał początek akcji „Feniks”, polegającej na udziale Wojsk Obrony Terytorialnej w walce z powodzią, instruował swoich podwładnych, jak to sprzedawać. Kontrastowało to z opóźnieniami samej akcji.

Ale akurat w przypadku wypowiedzi o wojnie to coś więcej niż PR. Zgadzam się z Bronisławem Komorowskim i z szefem MON: takie proroctwo, acz jeszcze niedawno nie do wyobrażenia, powinno mobilizować i kandydatów na żołnierzy, i armię jako całość, i nas wszystkich, Polaków. Możliwe, że generał miał na uwadze pokusy zwijania wojska – nie ze strony Kosiniaka-Kamysza, ale części obecnej koalicji. Jego słowa byłyby zatem próbą zapobieżenia temu. Oczywiście, pozostaje kwestią otwartą, czy przy obecnych zmianach cywilizacyjnych zareagujemy mobilizacją, czy istotnie paniką.

Powszechny pobór wojskowy może być realną opcją

Mamy zarazem do czynienia z nową rolą wojskowych, do tej pory nieznaną w III RP. Bo to nie jest całe wystąpienie generała. Spośród największych wyzwań wskazał kryzys demograficzny. „Tempo naboru do służby się nie utrzyma. Potencjał przeciwnika jest tak duży, że musimy zdecydowanie większą armię zbudować, a to oznacza, że musimy także wdrożyć model służby powszechnej”.

Szef sztabu formułuje więc nie tylko diagnozę dotyczącą sytuacji Polski, ale i konkretną zapowiedź polityczną. A cywilna kontrola nad armią polega w teorii na tym, że cele nakreślają demokratycznie wybrani politycy, a wojskowi je tylko realizują. Armia jest w klasycznej demokracji „wielkim niemową”. Czy Kukuła miał prawo wyjść poza swoją tradycyjną rolę? Można twierdzić, że tylko prognozował to, do czego będą zmuszeni politycy. Albo że wziął udział w dyskusji – jako obywatel. Ale z pewnością zbliżył się do jakiejś granicy. Czy to zapowiedź nowej roli korpusu oficerskiego w polskim państwie, tak mocno wychylonym ku wojnie?

Decyzję o powrocie do powszechnej służby wojskowej eksperci uznają za niezbędną, jeśli celem miałaby być 300-tys. armia. Zarazem mówi się o tym jako o ryzyku politycznym. Obowiązkową służbę zawieszono w styczniu 2009 r. sejmową ustawą. Dziś konserwatywni komentatorzy obwiniają o to rząd Donalda Tuska. I faktycznie, to on był inicjatorem, ale Klub Parlamentarny PiS głosował za tą zmianą, cały poza Antonim Macierewiczem. On ją samotnie kontestował, co uznawano za przejaw jego ekscentryczności. Kiedy w roku 2015 władzę objęła Zjednoczona Prawica, jej liderzy uznali, że wobec społecznych nastrojów nie ma powrotu do przymusowego poboru. To przekonanie łączy klasę polityczną do dziś.

Czy niemożliwa jest zmiana? Kilka państw europejskich, w tym Litwa i Szwecja, przywróciło ostatnio pobór pod wpływem wrażenia wywołanego wojną w Ukrainie. W Danii i Norwegii on nadal obowiązuje, choć w praktyce nie wszyscy są brani, lecz tylko ci najlepsi. Podobnie w Finlandii, Austrii i Szwajcarii. Zaskakujący był ostatni sondaż UCE Research na zlecenie Business Insider Polska. Aż 42,3 proc. ankietowanych Polaków opowiedziało się za przywróceniem powszechnej służby, podczas gdy 35,9 proc. było przeciw. Sondaż przeprowadzono we wszystkich grupach wiekowych, wśród mężczyzn i kobiet. Oczywiście formacja, która by podjęła kroki w tym kierunku, ryzykowałaby utratę poparcia wśród najmłodszych wyborców.

Nie wiemy, czy mający tysiące innych kłopotów i silne pacyfistyczne skrzydło obóz Tuska zechce ryzykować. Zajmuje się głównie coraz bardziej kontrowersyjnymi akcjami naginania prawa do swoich potrzeb i represjami wobec ludzi poprzedniej władzy. Ale debata na ten temat została jakby otwarta. I zrobił to nie polityk, lecz zawodowy wojskowy.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Opozycja. Winni i wrabiani

 Wojsko i rządzący – niebezpieczne gry o władzę

Szukając w przeszłości sytuacji, kiedy polityka obracała się wokół wojskowych i wojska, trzeba się cofnąć do początków III RP. Po PRL nowa Polska odziedziczyła armię przyzwyczajoną do silnej kontroli politycznej PZPR, a zarazem do kierownictwa ministra, który był wojskowym. Ten zwyczaj początkowo zachowano. Po gen. Florianie Siwickim w rządach Mazowieckiego i Bieleckiego resortem obrony kierował admirał Piotr Kołodziejczyk, który orientację na Biuro Polityczne komunistów zastąpił związkami z prezydentem Lechem Wałęsą. Prezydent, formalny zwierzchnik sił zbrojnych, chciał mieć realny wpływ na wojsko.

Stało się to powodem ostrego zatargu z centroprawicowym rządem Jana Olszewskiego w roku 1992. To był pierwszy premier, który na czele MON postawił cywila Jana Parysa. Ten próbował powstrzymać penetrację armii przez ludzi Wałęsy. Za to kolejni ministrowie: Janusz Onyszkiewicz (w rządzie Suchockiej) i ponownie Piotr Kołodziejczyk (w postkomunistycznym rządzie Pawlaka) tolerowali wtrącanie się prezydenta w wojskowe personalia.

Kiedy Kołodziejczyk próbował stawiać opór, Wałęsa zorganizował przeciw niemu 30 września 1994 r. bunt generałów na tzw. obiedzie drawskim. Zdołał doprowadzić do dymisji admirała i zastąpienia go swoim człowiekiem (jednak cywilem Zbigniewem Okońskim). W tych podjazdowych wojnach generałowie występowali jako swoiste lobby. W zachowaniu wpływu na nich pomagał Wałęsie popijający z wojskowymi bp Leszek Sławój Głódź, ordynariusz polowy. Mówiono, że peerelowskiej generalicji udział w nabożeństwach zastąpił dawne rytuały partii komunistycznej. Innym narzędziem prezydenta był szef Sztabu Generalnego w latach 1992–1997 gen. Tadeusz Wilecki, człowiek mający wielkie osobiste ambicje polityczne.

Charakterystyczne jednak, że do opinii publicznej docierały jedynie intrygi personalne. Wojskowi nie aspirowali do ogłaszania własnych koncepcji kierowania armią. Rozgrywki ucichły zaś, kiedy prezydentem został pod koniec 1995 r. Aleksander Kwaśniewski. – Umarł król, niech żyje król – takimi słowami miał powitać nowego prezydenta gen. Wilecki. Został odwołany nieco ponad rok później, w 1997 r. W 2000 r. wystawił swoją prezydencką kandydaturę jako narodowiec. Dostał 0,16 proc. głosów.

Wojsko stało się na lata wielkim niemową. Choć można dostrzec wyjątki w tej regule. Gen. Waldemar Skrzypczak, z ostatniej generacji wojskowych, którzy karierę zaczynali w PRL, został w roku 2006 dowódcą Wojsk Lądowych za pierwszego rządu PiS. Szybko uwikłał się w wojnę na słowa z Antonim Macierewiczem, wówczas szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego, broniąc przed służbami żołnierzy oskarżanych o zbrodnię wojenną w afgańskiej wiosce Nangar Khel. Ale kiedy władza się zmieniła, atakował platformerskiego ministra obrony Bogdana Klicha za niepełne dostawy dla polskiego kontyngentu w Afganistanie. Skończyło się jego dymisją w 2009 r. i odejściem do rezerwy. W roku 2012 rząd koalicji PO-PSL zaprosił go jednak na stanowisko wiceministra obrony. Ta współpraca trwała niewiele ponad rok.

Premiera Tuska wojsko obchodziło niewiele. Pomysły na zmiany w organizacji armii zostawiał prezydentowi Komorowskiemu, z którym tę władzę dzielił. Sytuacja zmieniła się po 2015 r., gdy do władzy doszła prawica. Dla jednych wojskowych chaotyczna polityka kadrowa i zakupowa nowego szefa MON Antoniego Macierewicza jawiła się jako horrendum. Przykładowo gen. Mirosław Różański, pod koniec rządów koalicji PO-PSL dowódca generalny Rodzajów Sił Zbrojnych (jedna z czterech najwyższych funkcji dowódczych), nie tylko szybko odszedł ze stanowiska, ale i do rezerwy. Stał się ekspertem środowisk opozycyjnych i krytykiem polityki obronnej PiS. Dziś jest senatorem z ramienia Polski 2050.

Niektórzy wojskowi dostrzegli jednak szanse, bo przy wielu błędach PiS stworzył Wojska Obrony Terytorialnej, zabiegał o zwiększenie liczebności armii, o nowe zakupy i inwestycje. Jednym z takich wojskowych był gen. Rajmund Andrzejczak, od roku 2018 szef Sztabu Generalnego. Innym – gen. Kukuła. Obaj z rocznika 1967, byli już przedstawicielami nowej, nieobciążonej PRL generacji. Dobrze wykształceni (Andrzejczak w Londynie, Kukuła w Akademii Sztuki Wojennej), umiejętnie komunikujący się ze światem, zaprzeczali stereotypowi dawnego oficera-trepa.

Od agresji Rosji na Ukrainę wojskowi coraz częściej dochodzą do głosu

Kiedy wybuchła wojna rosyjsko-ukraińska, studia telewizyjne zaroiły się od wojskowych gotowych komentować zdarzenia. Generałowie Skrzypczak czy Komornicki prawie z nich nie wychodzili. Oczywiście, dotyczyło to tylko oficerów w stanie spoczynku. Ich analizy były precyzyjne, chociaż obciążone gołosłownym optymizmem. Tak jakby uznawali, że sami są na froncie, a optymizm ma być dodatkowym orężem ułatwiającym zwycięstwo.

Możliwe, że ta medialna ofensywa utwierdziła tych, którzy nie zdjęli mundurów, w poczuciu własnej ważności. Pouczająca jest tu historia z końca rządów PiS. Nie ulega wątpliwości, że demonstracyjne dymisje Andrzejczaka z funkcji szefa Sztabu Generalnego, a gen. Tomasza Piotrowskiego z funkcji dowódcy operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych tuż przed wyborami parlamentarnymi w 2023 r. miały być bolesnym ciosem zadanym Jarosławowi Kaczyńskiemu, choć sami generałowie zachowali milczenie o powodach.

Wedle powszechnej opinii poszło o aferę z rosyjską rakietą, która wiele miesięcy wcześniej spadła na polskie terytorium. Ministra obrony Mariusza Błaszczaka atakowano za to, że nie zarządził poszukiwań. Wówczas polityk zasłonił się tym, że gen. Piotrowski nie zadbał o powiadomienie go o incydencie. Generałowie nie polemizowali z cywilnym przełożonym, ale skorzystali z okazji, by wziąć na nim odwet.

Z kolei gen. Andrzejczak był urażony odsunięciem go od akcji ewakuacyjnej Polaków ze Strefy Gazy. Inni wojskowi twierdzili, że Błaszczak faworyzował odpowiedzialnego za akcję gen. Kukułę. On też został nowym szefem Sztabu Generalnego, co jest najwyższą funkcją wojskową.

Andrzejczak i Piotrowski przeszli do cywila. Ten pierwszy zaczął robić nową karierę – medialną. Został współprowadzącym program „Ground Zero”, realizowany przez internetowy Kanał Zero. Jego partner to Sławomir Dębski, odwołany przez obecną władzę ze stanowiska dyrektora Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Obaj panowie radzą sobie z tą materią dobrze. Poruszają ambitne tematy ze sfery polityki międzynarodowej i bezpieczeństwa. Widzowie z zaskoczeniem poznali generała jako dystyngowanego pana, posługującego się nienaganną polszczyzną, obeznanego z najróżniejszymi zagadnieniami erudyty.

To zaowocowało pogłoskami, że Andrzejczak szykuje się do zgłoszenia swojej kandydatury na prezydenta w wyborach 2025 r. Oczywiście, plotkowano też o starcie innych osób spoza polityki – np. założyciela Kanału Zero Krzysztofa Stanowskiego czy dziennikarki Polsatu Doroty Gawryluk. Kluczem była tu więc raczej aktywność medialna. Nie ulega jednak wątpliwości, że w przypadku generała wojskowa przeszłość miała być atutem. Oto do walki z zawodowymi politykami miał stanąć żołnierz, przez świat polityki skrzywdzony, ale nieżywiący urazy i zachowujący równy dystans do stron wojny polsko-polskiej.

Czy Andrzejczak stanie w szranki? Nie dysponuje oddanymi sobie strukturami ani funduszami. Ktoś musiałby na niego postawić, a poza – ewentualnie – Kanałem Zero chętnych nie widać. Obecna koalicja dość twardo pilnuje lojalności kręgów biznesu.

Niemniej daje się zauważyć swoistą modę na mundur. Jedną stroną tego zjawiska jest aktywność gen. Kukuły dbającego o medialny rozgłos. Inną – popularność Andrzejczaka. Jeszcze inną – pojawienie się w niektórych sondażach prezydenckich podpułkownika Jacka Siewiery, szefa prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego (BBN).

Wprawdzie w szczegółowym sondażu SW Research dla „Rzeczpospolitej” na najlepszego bezpartyjnego kandydata prawicy Siewiera zajął dopiero czwarte miejsce – m.in. po innym wojskowym w stanie spoczynku gen. Romanie Polce, dawnym dowódcy GROM-u, ale spece od sondaży przekonują, że byłby świetnym kandydatem, kołem ratunkowym dla spychanego do defensywy obozu prawicy. Gdyby tylko ktoś zechciał na niego postawić.

Siewiera jako dobrze wyglądający w mundurze wojskowy to skądinąd trochę produkt komedii pomyłek. Kiedy odszedł z BBN Paweł Soloch, bardziej ekspert od bezpieczeństwa niż polityk, ale cywil, Andrzej Duda poszukał oryginalnego następcy. I znalazł lekarza wojskowego, zasłużonego akcją ratowania życia pilota MiG-29, który w następstwie awarii padł ofiarą choroby dekompresyjnej. Siewiera posłużył się nowatorską terapią. To go wyróżniało, a nie zasługi dla obronności.

Dziś podpułkownik nie omija żadnej okazji, aby wypowiadać się na najróżniejsze tematy. On także wezwał do dyskusji o przywróceniu powszechnego poboru do wojska. Kłopot w tym, że nie zawsze uzgadnia swoje poglądy z samym prezydentem. Zaskoczył go na przykład pozytywną oceną akcji rządu walczącego z powodzią. Narracja Zjednoczonej Prawicy była odwrotna.

– Uwierzył, że jest niezastąpiony i ciężko nad nim zapanować – relacjonuje minister z Kancelarii Prezydenta. Trudno się dziwić, że tym bardziej Jarosław Kaczyński nie kupi kota w worku i nie wystawi Siewiery jako kandydata PiS. Nie zmienia to faktu, że temat wojskowych w życiu publicznym krąży w przestrzeni. Jest on pochodną geopolitycznej sytuacji Polski, a i zmęczenia zażartymi bijatykami zawodowych polityków o każde słowo. Wojskowi jawią się jako odporni na takie pokusy, bo przez lata ćwiczyli się w powściągliwości. Z kolei ich słabością jest brak doświadczenia w sferze wielu politycznych tematów i wyzwań.

Czytaj więcej

Donald Trump – fałszywy faszysta czy produkt demokracji?

Czy pojawi się polski Petr Pavel?

Amerykanie przez lata trzymali swoich wojskowych z dala od polityki. Ale II wojna światowa wykreowała fenomen prezydentury jednego z najważniejszych dowódców tej wojny gen. Dwighta Eisenhowera (1953–1961). Musiał on jednak przybrać barwy Partii Republikańskiej. Ponad partiami stanąć nie mógł.

Nam bliższy będzie przykład nowego prezydenta Czech Petra Pavla. Jest generałem, przez moment był szefem Komitetu Wojskowego NATO. Wypłynął jako lek na patologie partyjne czeskiej polityki, ale i jako odpowiedź geopolityczna, bo jest solidnie antyrosyjski, inaczej niż jego poprzednik Miloš Zeman, a wybierano go już po wybuchu wojny. On stoi poza partiami, nawet jeśli kilka partii go poparło.

Warto tu jednak przypomnieć, że polityka czeska nie jest tak totalnie spolaryzowana jak polska. Czy u nas autorytet munduru mógłby być receptą na zmniejszenie polaryzacji w polityce? Na razie wskazuje na to niewiele, ale moda na wojskowych szerzy się tak szybko, że w przyszłości – kto wie?

Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy tym pokoleniem, które stanie z bronią w ręku w obronie naszego państwa. I nie zamierzam ani ja, ani myślę żaden z was, przegrać tej wojny. Wygramy ją, wrócimy i będziemy nadal budować Polskę, ale coś się musi wydarzyć. Musimy zbudować siły zbrojne przygotowane do tego typu działań” – powiedział ku zaskoczeniu wszystkich szef Sztabu Generalnego WP gen. Wiesław Kukuła. Słuchaczami byli podchorążowie z Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu na inauguracji roku akademickiego. Ale już wkrótce tę wypowiedź na wyścigi komentowała cała Polska.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów
Plus Minus
„Konklawe”: Efektowna bajka o konklawe
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Plus Minus
Pułapki zdrowego rozsądku