Piotr Zaremba: Opozycja. Winni i wrabiani

Budowanie systemu, w którym dla przedstawianej jako zgraja złoczyńców opozycji będzie coraz mniej miejsca, kusi rządzących, ale jest ryzykowne. Bo w Polakach może się obudzić duch przekory.

Publikacja: 13.09.2024 10:00

Czy sędziowie zmuszeni do wyrażenia czynnego żalu, do korzenia się de facto przed obecną ekipą rządz

Czy sędziowie zmuszeni do wyrażenia czynnego żalu, do korzenia się de facto przed obecną ekipą rządzącą, będą nadal sędziami niezawisłymi? I czy o taką niezawisłość walczyli za rządów PiS obrońcy sądów? Na zdjęciu opozycyjna demonstracja w Krakowie, 18 września 2023 r.

Foto: Beata Zawrzel/REPORTER

Zacznijmy od słów premiera Donalda Tuska: „Muszę powiedzieć, trochę jako historyk interesujący się historią polityczną Europy, że zakres rozliczeń i odpowiedzialności, także odpowiedzialności karnej ludzi, którzy nadużyli władzy, jest największy od kilkudziesięciu lat, biorąc pod uwagę całą Europę. Tylko rozliczenia powojenne Niemiec, mówię Norymberga i jej konsekwencje i Jugosławia po wojnie…”. Dopiero wczoraj dodał : „Na ostatniej naradzie z prawnikami użyłem nie do końca fortunnego porównania historycznego”.

Tusk powiedział to 6 września na spotkaniu ze środowiskami prawniczymi. Inaugurowało ono cykl „spowiedzi” członków rządu, którzy mieli spotykać się z niezadowolonymi. Premier w towarzystwie ministra sprawiedliwości Adama Bodnara wybrał specyficznych niezadowolonych. Nie ludzi, którzy czują się zawiedzeni niedotrzymaniem fundamentalnych obietnic wyborczych. Nie grupę społeczną, która czuje się zagrożona jego decyzjami, choćby rolników bojących się Zielonego Ładu.

On wybrał tzw. środowiska prawnicze, skądinąd starannie wyselekcjonowane, bo są przecież i sędziowie czy prokuratorzy, którzy przeciw polityce Tuska i Bodnara protestują. Ci zaproszeni na spotkanie-spowiedź żądają od rządu jeszcze twardszej polityki rozmontowywania wszystkiego, co pozostało po PiS. Są „bardziej papiescy niż papież”. Dopiero co wściekali się na premiera, bo kontrasygnował decyzję prezydenta o wyznaczeniu „neosędziego” na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej Sądu Najwyższego. Czekałem tylko, aż z tego tłumu padną wezwania: „Donald, śmielej”. Tusk skoncentrowany sam z siebie na polityce rozliczeń i represji znalazł namiastkę ludzkiej bazy dla takiej polityki. Może wskazywać na wolę ludu.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Granice sąsiedzkiej cierpliwości

Dlaczego Donald Tusk mówił o Norymberdze, a nie wspomina o rozliczaniu PRL?

Analogia z Norymbergą i z represjami wobec polityków i dowódców z terenu dawnej Jugosławii brzmi kuriozalnie. Represje wobec przywódców III Rzeszy dotyczyły ludzi odpowiedzialnych za zamordowanie milionów ludzi. Także na Bałkanach pociągnięto do odpowiedzialności autorów polityki, która miewała wymiar ludobójstwa. Zestawianie z tym niepotwierdzonych przez sądy podejrzeń o przestępstwa urzędnicze jest słowną sztuczką. Jeśli nie odrzuconą zgodnie przez wszystkich Polaków, to tylko z powodu tak głębokiej polaryzacji, że porównać i zapowiedzieć można wszystko.

Dopiero co Donald Tusk ogłosił, że PiS „skradł” Polakom 100 mld zł. Suma jest w oczywisty sposób wzięta z powietrza i kompletnie nierealna. Zaraz po tej wypowiedzi niżsi urzędnicy twierdzili, że są bliscy „udokumentowania” kilku miliardów. Media przychylne obecnemu rządowi miały z tą liczbą kłopot. Na ogół więc ograniczyły się do cytowania bez komentarzy.

To znamienne, ale w porównaniach Tuska zabrakło innego ważnego rozliczenia: epoki PRL. Trudno, żeby się pojawiło. Przecież nie udało się osądzić sprawców ani masakry z Grudnia ’70, ani stanu wojennego. Z kilkoma wyjątkami nie osądzono nawet sprawców zbrodni z czasów stalinizmu, choć niektórzy jeszcze żyli. Nie wprowadzono mechanizmu dekomunizacji, który odsuwałby na jakiś czas dawnych dygnitarzy peerelowskiej dyktatury od życia publicznego. Kariera z czasów tej dyktatury nie stanowiła okoliczności obciążającej, a po kilku latach, kiedy wybory wygrali postkomuniści, stała się wręcz dobrą rekomendacją.

Z radykalizmu zapowiedzi Tuska wynika, że to nie czasy autentycznej dyktatury, ale osiem lat rządów PiS, kiedy opozycja robiła, co chciała, aż wreszcie odzyskała władzę, jest czymś wyjątkowym. Zwracają na to uwagę konserwatywni krytycy obecnej koalicji, w typie historyka prof. Andrzeja Nowaka, ale ten brak proporcji zauważył także zwalczający PiS prawnik prof. Marcin Matczak: jego zdaniem ci sami ludzie, którzy nie chcieli dekomunizacji, wchodzą dziś gładko w „depisizację”. W odpowiedzi pojawił się hejt ze strony Silnych Razem, ale nie było żadnej refleksji wśród elity władzy.

Skądinąd te analogie Tuska są kulawe z wielu perspektyw. Owszem, alianci wykonali powierzchowną „denazyfikację” niemieckich kadr w roku 1945 i następnych, owszem, przeprowadzono trochę procesów, powtórzmy zbrodniarzy, a nie ludzi winnych nadużyć. Ale dogłębne oczyszczenie Niemiec to mit. Szefem urzędu kanclerskiego kanclerza Konrada Adenauera był Hans Globke, który pisał rasistowskie ustawy norymberskie. I Republika Federalna Niemiec, i III Rzeczpospolita Polska przejęły po swoich poprzedniczkach niemal nienaruszony stan kadr sędziowskich. Nieco radykalniejsze były czystki w RFN wśród kadr dziedziczonych po komunistycznej NRD. Jednak nie w Polsce, gdzie jeden z nielicznych antypeerelowskich sędziów Adam Strzembosz obiecywał, że ta korporacja „oczyści się sama”. Jak wiadomo, tak się nie stało.

Skojarzenia z komunistycznymi samokrytykami narzucają się same. Segregowanie sędziów nie uchroni sądownictwa przed wstrząsami 

Z tą zdumiewającą miękkością u progu wolnej Polski kontrastuje stanowczość propozycji ministra Bodnara, co począć z tak zwanymi neosędziami, ogłoszonej na tym samym spotkaniu z prawnikami. Kluczem jest tu spór o status dwóch ostatnich Krajowych Rad Sądownictwa, które zdaniem dawnej opozycji były powoływane wbrew konstytucji. Wcześniej KRS wybierała sama sędziowska korporacja. Po zmianach przeprowadzonych przez PiS to uprawnienie przyznano Sejmowi – korzystając z niejasnego zapisu w ustawie zasadniczej.

Tzw. neosędziami, czyli sędziami nielegalnymi, mają być wszyscy prawnicy, którzy od 2018 r. przyjmowali posady czy awanse z rekomendacji „neo-KRS”. Ten pogląd nie został wsparty przez europejskie trybunały, na które liberalni prawnicy lubią się powoływać. Nikt tego w sposób formalny nie stwierdził. Przeciwnie, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zakwestionował wprawdzie status Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, ale uchylał się od oceny legalności powołania polskich sędziów w ostatniej fazie przez prezydenta. A jednak trzem tysiącom jurystów odmawia się prawomocności. Stąd takie awantury, jak ta o wybory prezesa Izby Cywilnej SN. Wystarczy, że głosują w większości „neosędziowie”.

Zarazem uznanie tych ludzi za „nielegalnych sędziów” grozi potężnymi perturbacjami, bo przecież konsekwencją powinno być podważanie tysięcy ich wyroków – pierwsze takie przypadki miały już miejsce. Bodnar proponuje niby rozwiązanie kompromisowe. Młodzi sędziowie, dla których to pierwsza posada, mieliby być pozostawieni w spokoju. Inni, awansowani na wyższe funkcje, powinni zostać albo cofnięci na wcześniejsze stanowiska, albo zmuszeni do zadeklarowania „czynnego żalu”, który jest zresztą pojęciem kodeksowym stosowanym wobec przestępców. Ten akt miałby umożliwiać powrót do sądzenia. Kto ma rozróżniać drugą i trzecią grupę, i według jakich kryteriów, pozostaje niejasne. I znów poniewczasie Bodnar stwierdził, że pojęcie „czynnego żalu” jest niefortunne, chociaż sam go przecież użył i zostało mu tu natychmiast wytknięte.

Skojarzenia z komunistycznymi samokrytykami nasuwa się samo. Nawet niektórzy prorządowi prawnicy typu sędziego Igora Tulei podzielili się już swoimi wątpliwościami. To charakterystyczne: sędziów przechodzących gładko z PRL do Polski demokratycznej nikt nie zmuszał do niczego. Choć okoliczności ich mianowania przez Radę Państwa nie miały nic wspólnego z sędziowską niezawisłością. Nowych sędziów, przyjmujących stanowiska w dobrej wierze na podstawie obowiązującego prawa, przedstawia się jako osoby podejrzane. Notabene w projekcie Bodnara mówi się o możliwości sięgnięcia po sędziowskich emerytów, skoro w sądach powstaną kadrowe wyrwy. Odpowiedzmy sobie, jaką ci sędziowie będą reprezentować epokę, jakie doświadczenia.

Mogę zrozumieć, że nowa władza chce wrócić do systemu kooptowania sędziów przez innych sędziów, choć może on budzić co najmniej tyle samo wątpliwości, co rekomendacje członków KRS przez parlament. Ale system swoistej segregacji przeprowadzonej na tak dużej grupie sędziów i tak nie uchroni sądownictwa przed wstrząsami. Czystki nie da się bowiem uzasadnić inaczej, jak domniemanym „nieprawnym” powołaniem, więc wyroki i tak będą podważane przez strony różnych procesów. Zarazem czy sędziowie zmuszeni do korzenia się de facto przed obecną ekipą będą nadal sędziami niezawisłymi? To krok w kierunku jeszcze większego upolitycznienia wymiaru sprawiedliwości.

Obecna praktyka „nieuznawania” części sądownictwa przez inną część, ale także przez polityków, pozbawia zresztą Polaków mechanizmów odwoływania się. Najświeższy przykład to spór o pozbawienie PiS budżetowej subwencji decyzją Państwowej Komisji Wyborczej. W teorii główna partia opozycyjna może się odwołać do Sądu Najwyższego. W praktyce, Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN jest w oczach polityków obozu władzy i jego zwolenników nielegalna, bo zdominowana przez „neosędziów”. To wygodne dla obecnie rządzących. O finansowaniu opozycji zdecyduje więc... minister finansów. Czy żyjemy w państwie prawa? Czy w kraju, w którym podstawą prawną staje się pogląd ministra?

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Ludowiec, państwowiec, tygrys

Rząd Tuska uznał, że Trybunału Konstytucyjnego w praktyce nie ma. To przyniesie dalekosiężne konsekwencje

Przykładem likwidacji ścieżki kontroli nad władzą jest niejasny status Trybunału Konstytucyjnego. Nowy parlament zdążył już uchwalić ustawę unieważniającą niemal wszystkie orzeczenia TK po roku 2015. To kuriozum na skalę światową: parlament kontroluje sąd konstytucyjny, a nie na odwrót. Konstytucja niczego takiego nie przewiduje. To prawo zapewne nie wejdzie w życie zablokowane wetem prezydenta Dudy, ale wytycza kierunek zmian.

Politycy koalicji winią za to władzę poprzednią. W przypadku TK punktem wyjścia ma być nieprawny sposób wymiany trzech sędziów w 2015 r. Wprawdzie dwóch z tzw. dublerów w Trybunale już nie zasiada, trzeci nie głosuje nad każdym werdyktem, ale prawnicy nienawidzący PiS wymyślili formułkę „zainfekowania” całego TK.

Można by sobie wyobrazić inną drogę załatwienia problemu. Skoro w roku 2015 pisowska większość w Sejmie mogła odwołać trzech sędziów zwykłą uchwałą, większość obecna mogłaby zrobić to samo z „dublerem”. Byłoby to prawnie wątpliwe, ale akurat prawnymi wątpliwościami obecna koalicja ani minister Bodnar nie zaprzątają sobie głowy. Tyle że teoria „zainfekowania” całego Trybunału jest wygodniejsza, bo pozwala nie uznawać całego składu i jego orzeczeń.

I znów znika czynnik rozstrzygający o legalności prawa. Biskupi zwrócili się do Trybunału za pośrednictwem pierwszej prezes Sądu Najwyższego o stwierdzenie nieważności rozporządzenia minister edukacji w sprawie religii w szkołach. A Barbara Nowacka stwierdziła, że jej to nie wiąże. Trybunał zarządził zawieszenie rozporządzenia w ramach tzw. zabezpieczenia. Dyrektorzy szkół muszą wybierać, czyja wola ich z kolei wiąże. To za wielki ciężar dla zwykłych obywateli.

To tak naprawdę spór o polityczną kontrolę. Zgodnie z zasadą rotacji dziś cały TK jest obsadzony przez kandydatów prawicy. Ale w 2015 r. cały był obsadzony przez ludzi poprzedniej koalicji. Spór istniał i wtedy, i teraz. Ale konkluzja obecnej władzy, że Trybunału w praktyce nie ma, jest skrajnie radykalna. Ma też dalekosiężne konsekwencje.

Co czeka nas w grudniu, kiedy nowa większość zyska prawo wyboru trzech nowych sędziów TK? Skieruje swoich ludzi do nieuznawanego organu? Nagle stanie się on legalny? A może koalicja rządząca zaczeka na przejęcie po wyborach urzędu prezydenta? Wtedy będzie mogła uchwalać wszystko, nawet odwołanie całego składu TK? Tyle że jeśli wybierze „swój” Trybunał, będzie on odbierany jedynie jako emanacja nowej większości. Jeśli z kolei prawicy uda się przejąć w przyszłości władzę, potraktuje nowy Trybunał tak samo – nie uzna go, a jeśli będzie taka możliwość, usunie w całości.

PiS wchodził w różne luki prawne, naginał przepisy, ale się cofał. Zbigniew Ziobro snuł plany wymiany całego Sądu Najwyższego, potem wymiany kadr w sądach niższych instancji pod pretekstem reorganizacji, ale z różnych przyczyn do tego nie doszło. Dziś uwaga Jarosława Kaczyńskiego, że rządzący w praktyce znieśli obowiązywanie konstytucji, jest coraz bliższa prawdy. Takie „drobiazgi” jak unieważnienie przez Tuska własnej kontrasygnaty, czyli podpisu (do czego, także zdaniem prawników liberalnych, nie ma prawa), stają się banalną codziennością. Ba, nie szokuje już nawet uzasadnienie tego tricku: zapowiedź przez premiera jakiegoś modelu „walczącej demokracji”, który ma umożliwiać działanie „na pograniczu prawa”. 

Wtargnięcie o szóstej rano na mieszkanie Roberta Bąkiewicza. Milicja w PRL miała podobne podejście do praw obywatelskich 

Rządzący robią to wszystko w imię „sprzątania” po PiS, z gruzów ma powstać nowy, praworządny już ład. Tyle że z jaj robi się omlet. Za to powrotu do jaj po ich rozbiciu nie ma. Polacy pewnie niewiele z tego zamętu rozumieją, ale szacunek do stabilnych norm prawnych i instytucji ulatnia się z ich głów. Zagranica milczy. Faworytem Unii Europejskiej jest premier Tusk, a nie abstrakcyjna praworządność. Ten Tusk, dla którego priorytetem jest nawet nie abstrakcyjna przebudowa instytucji, ale represje. Jego szukanie skradzionych 100 miliardów może się nie zakończyć sukcesem, ale prokuratorzy, a i wielu sędziów sympatyzujących z tą władzą, dobrze rozumieją: każda decyzja poprzedniego rządu związana z wydawaniem pieniędzy może się okazać podstawą do oskarżenia i wyroku.

Wśród kwestionowanych decyzji były i realne nadużycia, ale poetyka obecnie rządzących coraz bardziej utrudnia odróżnianie winnych od wrabianych. Z pominięciem przepisu ustawy ta władza przejęła Prokuraturę Krajową. Podobno w imię „odpolitycznienia”. Tyle że polega ono na tym, że premier na platformie X (dawniej Twitter) wskazuje awansowanym prokuratorom konkretnych polityków jako „winnych”.

Pytany kilka miesięcy temu, czy mamy w Polsce dyktaturę Tuska, odpowiadałem, że to nadal demokracja, tylko taka, w której demokratycznie wybrane władze łamią lub omijają prawo, co zdarzało się i władzy pisowskiej. Dziś dawny rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar patronuje akcjom typowym dla państwa policyjnego. Przykład pierwszy: sprawa ks. Michała Olszewskiego i dwóch urzędniczek Funduszu Sprawiedliwości. Jemu zarzuca się odebranie nienależnej według prawa dotacji, im – udział w ustawianiu konkursów. Są traktowani jak groźni przestępcy. Podczas aresztowania ksiądz miał być (według jego relacji; nagrania mogące potwierdzić jego wersję zniknęły) najpierw upokorzony obecnością w kajdankach na stacji benzynowej, potem pozbawiony jedzenia i picia. One miały być poddawane rewizji, czyli rozbierane do naga w obecności mężczyzn. Skargi okazały się bezowocne. Jeśli to wszystko prawda, i na tym polega praworządność, to chyba cofnęliśmy się do bardzo dawnych czasów, kiedy słowa znaczyły tyle, co w powieści Orwella „Rok 1984”.

Cała trójka jest przetrzymywana w areszcie od pół roku. Kiedy sąd apelacyjny zapowiedział jej zwolnienie (wszystkie dowody są przecież zgromadzone), prokuratura dopisała kolejny, wzięty z powietrza zarzut: udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Niepoparty żadnym dowodem, ale dający powód do przedłużenia aresztu. Dzieje się to pod rządami Bodnara, byłego rzecznika praw obywatelskich, który zawsze krytykował długość aresztów tymczasowych i zapowiada ich ustawowe skrócenie. Jednak nie razi go stosowanie takiego aresztu, kiedy chodzi o wyciśnięcie zeznań mających obciążyć polityków opozycji.

Inny przykład: wtargnięcie policji, na polecenie prokuratora, o szóstej rano do mieszkania Roberta Bąkiewicza, byłego organizatora Marszów Niepodległości. Szukano podobno śladów istnienia uczestnika marszu sprzed sześciu lat, który miał na nim kogoś straszyć. Znaleziono więc tym samym metodę nękania kogoś, kto nie jest o nic podejrzany, a jednak można mu bezkarnie zabrać komputer i telefon, a przy okazji przyprawić o traumę jego rodzinę.

To w ramach podobnego podejścia do praw obywatelskich w PRL milicja zamykała opozycjonistów na 48 godzin, wypuszczała i zamykała ponownie. Prawa niby nie łamano, a każdy wiedział, że chodzi o szykanę. W państwie praworządnym takie praktyki byłyby od razu potępione przez organizacje pilnujące praworządności, przez świat prawniczy. Ale chodzi o narodowca Bąkiewicza. Poseł KO Witold Zembaczyński ogłasza, że gdyby Bąkiewicz wytłumaczył się ze swoich grzechów, nic złego by go nie spotkało. Senator PSL Jan Filip Libicki nie widzi w tym nic złego, bo przecież „zawsze można się odwołać do sądu”. Przy okazji takich sytuacji politycy koalicji, czasem nawet ci mądrzy i zacni, nabierają wody w usta.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Kamienica w opałach

Rozliczenia dostają zamiast obiecanych prezentów? Część wyborców już ma wątpliwości

Tusk osiąga swój cel. To znaczy jeden z celów. Bez wątpienia konieczność firmowania takich sytuacji skupia wokół niego także koalicjantów. Jeśli raz czy drugi będą zmuszeni bronić podobnych praktyk, potem nie brykną, a już na pewno nigdzie nie odejdą. Drogę do koalicji z prawicą mają zamkniętą.

Inne osiągnięcie premiera to skoncentrowanie na tych widowiskach debaty. Wyborcy podekscytowani zamykaniem osoby publicznej czy przynajmniej jej oskarżaniem może zapomną o odłożonym na nie wiadomo kiedy podwyższaniu kwoty wolnej od podatku, ba, o nieobniżeniu, pomimo wielomiesięcznych wysiłków, składki zdrowotnej. Czasem te metody są stosowane także wobec innych środowisk – patrz widowiskowe pohukiwanie na działaczy sportowych po igrzyskach w Paryżu.

Czy to się Polakom podoba? Na pewno tym, którzy zdjęcie wychudzonego księdza Olszewskiego kwitowali szyderczymi uwagami w internecie. Inni, także niektórzy wyborcy tej koalicji, mają być może pierwsze wątpliwości, czy nie oferuje im się rozliczeń zamiast innych obiecywanych prezentów – mówił o tym już w trzy miesiące po zainstalowaniu nowego rządu, na podstawie konkretnych badań, szef IBRiS Marcin Duma.

Tusk odpowiada na zapotrzebowanie najtwardszego elektoratu. Pewnie emocje tych ludzi są także jego emocjami. Może szuka odwetu za nazywanie go przez Kaczyńskiego „niemieckim agentem”, za ataki i kpiny w podporządkowanej PiS-owi publicznej telewizji. Tyle że faktyczne unieważnienie prawa i standardy rodem z systemów policyjnych to wygórowana cena za jego komfort.

W odpowiedzi na pytanie, ile w tym szaleństwa, a ile cynizmu, przypomnę kwestię utrwaloną w amerykańskich filmach. Pytany, dlaczego to robi, mroczny bohater odpowiada: „Bo mogę”. Z pewnością Tusk liczy na zbudowanie systemu, w którym dla permanentnie kryminalizowanej, przedstawianej jako zgraja złoczyńców, opozycji będzie coraz mniej miejsca. Opozycji nie tylko pozbawionej pieniędzy, ale też pozostającej w cieniu tak zmasowanych oskarżeń, że wielu Polaków uzna, iż jej dalsze popieranie nie ma sensu.

Oczywiście, obranie takiego kierunku wiąże się z ryzykiem. Ustawiczna kampania może dezorganizować, ale także integrować przeciwnika, a w innych Polakach wyzwalać ducha przekory. Odpowiedź przyniosą najbliższe miesiące. Stawką będzie prezydentura. Jej przejęcie przez obecną koalicję oznaczać będzie oddanie jej władzy bez mała absolutnej.

Zacznijmy od słów premiera Donalda Tuska: „Muszę powiedzieć, trochę jako historyk interesujący się historią polityczną Europy, że zakres rozliczeń i odpowiedzialności, także odpowiedzialności karnej ludzi, którzy nadużyli władzy, jest największy od kilkudziesięciu lat, biorąc pod uwagę całą Europę. Tylko rozliczenia powojenne Niemiec, mówię Norymberga i jej konsekwencje i Jugosławia po wojnie…”. Dopiero wczoraj dodał : „Na ostatniej naradzie z prawnikami użyłem nie do końca fortunnego porównania historycznego”.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów
Plus Minus
„Konklawe”: Efektowna bajka o konklawe
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Plus Minus
Pułapki zdrowego rozsądku