Ministerstwo niebezpiecznych drani” jest łotrzykowskim kinem osadzonym w czasie II wojny światowej spod znaku „Indiany Jonesa” połączonym z brutalnymi rozwałkami w stylu Jasona Stathama, którego zresztą tutaj brakuje! Mógł Ritchie pójść na całość, jak kolega Tarantino 15 lat temu.
„Operacja Postmaster to jedna z najbardziej zuchwałych misji brytyjskiego wywiadu podczas II wojny światowej. Ściśle tajna (nikt poza premierem Winstonem Churchillem i garstką ludzi z Foreign Office o niej nie wiedział) akcja porwania włoskich i niemieckich statków z ówczesnych hiszpańskich wysp Fernando Po należących dziś do Gwinei Równikowej miała znaczący wpływ na przystąpienie USA do wojny”. Tyle mówią fakty. „Ministerstwo niebezpiecznych drani” to jednak autorska projekcja Ritchiego, który bezczelnie zmyśla i uroczo bawi się historią opisaną przez Damiena Lewisa w książce „Churchill’s Secret Warriors: The Explosive True Story of the Special Forces Desperadoes of WWII” (2014)
Czytaj więcej
Na festiwalu w Gdyni filmowcy na potęgę politykowali. Ale filmy nieraz okazywały się mądrzejsze i ciekawsze niż deklaracje ich twórców. Zwłaszcza te, w których przedmiotem artystycznych poszukiwań była historia, choć czasem poddawana modnym przeróbkom.
Nie przez przypadek wspominałem o Jasonie Stathamie, którego kariera rozbłysła przecież dzięki „Porachunkom” (1998), „Przekrętowi” (2000) i „Revolverowi” (2005) Guya Ritchiego. Przez lata panowie ze sobą nie pracowali aż do „Jednego gniewnego mężczyzny” (2021) i zeszłorocznej „Gry fortuny”, gdzie Ritchie postanowił pokazać, że zabójczy i brutalny Statham w smokingu może godnie rywalizować z samym Jamesem Bondem. Cóż, pasowałyby mu również mundury, w jakie wbite są urwisy z „Ministerstwa niebezpiecznych drani”. Zresztą Freddie Fox wciela się tutaj w pracującego dla brytyjskiego wywiadu Iana Fleminga, który ulepił swojego agenta 007 m.in. z postaci Gusa Marcha-Phillipsa, twórcy 62. Kompanii Specjalnej Comando. Phillipsa gra jednak nie Statham, ale Henry Cavill, który z kolei pojawił się u Ritchiego w pastiszowym „Kryptonim U.N.C.L.E” (2015), gdzie na tyle świetnie wypadł jako agent CIA, że zobaczono w nim potencjalnego następnego Jamesa Bonda. Może arogancko chłopięca interpretacja postaci Phillipsa znów umieści jego nazwisko w grze o rolę najsłynniejszego agenta Jej Królewskiej Mości?
Philips w wizji Ritchiego jest rozrabiaką, który nie lubi grać według reguł, co powoduje, że Winston Churchill (Rory Kinnear) właśnie jemu zleca tajną misję mającą na celu pomoc w wyeliminowaniu niemieckich U-Bootów atakujących amerykańskie statki. Phillips zabiera ze sobą wyjątkowo ekscentryczną brygadę bezwzględnych zabójców, pławiących się w eliminacji nazistów, a do swojej drużyny bez wątpienia przyjąłby ich chętnie Brad Pitt w „Bękartach wojny”. Na pewno chciałby mieć obok siebie odznaczonego Krzyżem Wiktorii (historyczna postać) Duńczyka Andersa Lassena (znany z roli Jacka Reachera Alan Ritchson), który z uśmiechem na ustach rozszarpuje Niemców nożem i strzela do nich z łuku niczym Robin Hood. Z prawdziwych komandosów ze Small Scale Raiding Force (SSRF) zobaczymy też Geoffreya Appleyarda (Alex Pettyfer), Henry’ego Hayesa (Hero Fiennes-Tiffin) i Marjorie Stewart (Eiza González). Postać Stewart najlepiej pokazuje, jakim filmem jest „Ministerstwo niebezpiecznych drani”. Stewart brała udział w operacji Postmaster, ale nie jako agentka terenowa. Była kluczową postacią misji w centrali w Londynie, natomiast u Ritchiego jest strzelającą do nazistów z pistoletu ukrytego w pończochach femme fatale. Czy to zarzut do filmu? Nie, skoro Stewart po wojnie została aktorką, to pewnie nie miałaby pretensji, że jej osoba została totalnie zmitologizowana przez popkulturę. Szkoda tylko, że jej główny nazistowski wróg (Til Schweiger) to jedynie kieszonkowa wersja Hansa Landy.