Izrael i jego najbardziej moralna armia świata? Mocno wątpliwe

To prawda, że w szerokim nurcie krytyki Izraela mieszczą się także hasła typu „Palestyna od rzeki do morza”. Jednak takie nieakceptowalne apele popiera jedynie część środowisk krytykujących Izrael, wcale nie największa. Robienie z jej haseł wizytówki całego nurtu, tak jak to zrobiła Agnieszka Kołakowska w tekście „Antysemityzm stał się modny”, jest nie fair.

Publikacja: 19.07.2024 10:00

„Konflikt w Gazie jest zbyt zadawniony i zbyt poważny, aby świat miał pozostawić go samym izraelskim

„Konflikt w Gazie jest zbyt zadawniony i zbyt poważny, aby świat miał pozostawić go samym izraelskim Żydom oraz samym Palestyńczykom. A także ich jednostronnym obrońcom”. Na fotografii protest poparcia dla Palestyńczyków przy bramie Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku, kwiecień 2024 r.

Foto: Eduardo Munoz/Reuters/Forum

W walce o »wyzwolenie« Gazy i Palestyny chodzi wyłącznie o nienawiść do Izraela, nie o »wolność« Palestyńczyków, Gazy czy Palestyny” – mocna teza Agnieszki Kołakowskiej („Plus Minus” z 29–30 czerwca) odnosi się do studenckich protestów, które od kilku miesięcy przetaczają się przez kraje Zachodu. Autorka polemizuje bezpośrednio ze studentami z USA i Wielkiej Brytanii, jak również z „popierającymi ich” dziennikarzami, ale jest oczywiste, że równie stanowczo kwestionuje ostatnią akcję protestacyjną przed bramą Uniwersytetu Warszawskiego. Można się z Kołakowską zgadzać lub nie, natomiast niedobrze się stało, że przy polemicznej okazji wypowiedziała kilka rażących uproszczeń. Rażących, gdyż nie powinno się uprawiać erystycznej żonglerki, gdy giną niewinni ludzie. W tym przypadku Palestyńczycy.

Ale ostry głos Agnieszki Kołakowskiej („kretyństwo graniczące z upośledzeniem umysłowym” czy „wyprane cielęce mózgi” – to o przeciwnikach) jest przecież także aktem protestu przeciw podobnej żonglerce ze strony skrajnie lewicowych ugrupowań, które po 7 października nie chciały słyszeć o masakrze ponad 1100 niewinnych Żydów. Po obu stronach światowej barykady, która wtedy wyrosła, nagromadziła się podobna ilość postulatów. Jednak o ile nawet są one po części słuszne, o tyle z reguły wyrażane są z gniewem. Dlatego ich racje wymieszane są z argumentami błędnymi, jak również z niedopuszczalnymi uogólnieniami.

Warto jest zatem zejść, choćby na chwilę, z tej barykady i spróbować popatrzeć z boku – nie rezygnując z wyrazistości sformułowań tam, gdzie sytuacja na to zasługuje. Mówimy przecież o krwawej, bliskowschodniej wojnie, w której nie ma „całkowicie niewinnej strony” – jak można było mówić o wojnie obronnej Polski w 1939 r. i jak, choć w dużym uproszczeniu, można oceniać obecną wojnę rosyjsko-ukraińską, gdzie jednoznacznym agresorem jest Rosja. Ten konflikt jest zbyt zadawniony i zbyt poważny, aby świat miał pozostawić go samym izraelskim Żydom oraz samym Palestyńczykom. A także ich jednostronnym obrońcom.

Czytaj więcej

Źródła antyukraińskich fobii wśród Żydów

Spór o zabitych cywili w Strefie Gazy

Wbrew opinii Kołakowskiej o „groteskowo wygórowanych liczbach zabitych” Palestyńczyków generalny szacunek ofiar podawany przez ministerstwo zdrowia Strefy Gazy oraz izraelską armię pozostaje podobny: chodzi o co najmniej 30 tys. zabitych. Pewne różnice pojawiają się w ocenach proporcji cywilów do bojowników Hamasu. Ostatnio dostępne dane ONZ, sprzed miesiąca, mówią o 38 844 zgłoszonych zgonach, spośród których zidentyfikowano 24 686 ciał. 60 proc. z nich stanowią kobiety, dzieci i starcy, pozostałe 40 proc. to zwłoki mężczyzn zdolnych do walki – co bynajmniej nie znaczy, że wszyscy z nich walczyli. Tymczasem według strony izraelskiej bojownicy stanowią prawie połowę ogólnej liczby zabitych w Gazie Palestyńczyków.

Umówmy się, że nie są to drastyczne różnice ocen, a wręcz potwierdzają one ogólny obraz sytuacji. Liczba ofiar idzie już w dziesiątki tysięcy. Na szczęście od miesiąca nie wzrasta ona lawinowo, gdyż dużą część palestyńskich uchodźców, około miliona, udało się wyprowadzić z kotła Hamasu wokół Rafah i ulokować we względnie bezpiecznych rejonach, kontrolowanych przez izraelską armię.

Odnotujmy ten ważny fakt w imię rzetelności, ale nie o nim teraz mowa. Postawmy pytanie: czy powyższe dane, podawane przez ONZ, mogą być zawyżone? ONZ rzeczywiście dostaje je ze szpitali w Strefie Gazy, jednak większość z nich nie znajduje się już pod kontrolą Hamasu. Zresztą mówimy tu o ofiarach rozpoznanych z imienia i nazwiska, których listę potwierdza poważna międzynarodowa organizacja. Nie można tego zbywać prostym twierdzeniem, że ONZ „czerpie wiadomości od Hamasu”. Wydaje się wręcz, że podany wyżej szacunek jest zaniżony. Kto bowiem zliczy wszystkich spoczywających do dziś pod gruzami, których zaginięcia nikt dotąd nie zgłosił? A takich osób muszą być tysiące.

Kołakowska pisze, że „na każdego zabitego terrorystę Hamasu zginęło co najwyżej dwóch cywili” i jest to dla niej powód do apriorycznej i bezkrytycznej obrony działań izraelskiej armii. Bo „w dzisiejszych wojnach […] cywile stanowią 80–90 proc. ofiar”. Czy jest to jednak powód do dumy z militarnych poczynań Izraela? A coś w rodzaju tego uczucia przebija z tonu argumentacji autorki. Tak, w wielu wojnach, jak na przykład w afrykańskiej strefie Sahelu, cywile stanowią przytłaczający odsetek ofiar. Mimo to wydaje się raczej, że problemem dla nas, ludzi Zachodu, winien być fakt, że ofiary cywilne w ogóle w wojnach się pojawiają. A z całą pewnością problem ten należy do kompetencji humanitarnych agend ONZ. Również takich jak Międzynarodowy Trybunał Karny.

IDF jako najbardziej moralna armia świata? Jakow Liwne też tak mówił po śmierci polskiego wolontariusza 

Powiedzmy w tym momencie wszystko to, co powiedzieć należy. Militarna akcja Izraela jest odpowiedzią na bezprecedensowy atak o terrorystycznym charakterze, którego ofiarą padło ponad tysiąc żydowskich cywilów. Walka z Hamasem jest nie tylko odwetem, ale też próbą ostatecznego wyeliminowania tego śmiertelnego wroga izraelskiego państwa, próbą, w której, niestety, ginęli i ginąć będą także cywile. I nie chodzi tu tylko o fakt, że walki toczą się na jednym z najbardziej zagęszczonych pod względem populacji miejsc na ziemi. Istotną rzeczą jest to, że Hamas, lokując punkty swojej obrony w gęsto zamieszkałych blokach, w szpitalach i innych miejscach publicznej opieki, faktycznie czyni zakładnikami własną ludność, do opieki nad którą podobno jest powołany. Zresztą część rakiet, które spadły na domy Gazy (nie wiemy jak wielka), wystrzelono z prymitywnych wyrzutni Hamasu. Spadły, bo są marnej jakości i nie lecą tam, gdzie je posłano. A może niektóre spadły na palestyńskie domy z rozmysłem? Można to założyć, domyślając się, jaką etykę wyznają liderzy terrorystów.

To wszystko trzeba światu powtarzać i Agnieszka Kołakowska o tym mówi. Gorzej, że przy okazji nieprzytomnie chwali izraelskich żołnierzy, którzy „przed każdą akcją, za każdym razem dzwonią, wysyłają SMS-y, zostawiają wiadomości, pukają do drzwi, spuszczają ulotki i wysyłają rozmaite sygnały za pomocą dronów, prosząc cywilów, by się ewakuowali”. Na koniec stwierdza autorytatywnie: „żaden inny kraj takich rzeczy nie robi podczas wojny”, co dziwnie współbrzmi ze sloganem „najbardziej moralnej armii świata”, uparcie powtarzanym przez ludzi z ekipy Benjamina Netanjahu. Zrobił to również ambasador Izraela w Polsce Jakow Liwne, już po tym, gdy operator izraelskiego drona z rozmysłem zabił polskiego wolontariusza.

Jak jest naprawdę? Czy rzeczywiście wojsko izraelskie „puka do drzwi” mieszkań cywilów, zanim uderzy w umieszczoną obok wyrzutnię, i powstrzymuje się od tego tylko w ewidentnych przypadkach akcji uwolnienia zakładników? Nie wiem, podobnie jak nie wie tego Kołakowska. Ale mocno w to wątpię. Z tego, co do mnie dotarło, domyślam się, że praktyka spuszczania na dachy dronów ostrzegawczych skończyła się z chwilą ataku Hamasu. Ofensywa na Gazę rozpoczęta 30 października wyglądała już zupełnie inaczej. Jak? Dowiemy się być może po zakończeniu tej wojny, gdy masowe groby poległych cywilów porośnie już trawa.

Dotarło do mnie też coś więcej. Operująca w Gazie izraelska armia nie ma w swoich odwodach służb medycznych nastawionych na pomaganie rannym cywilom. A to przecież jest standardem w wojskach państw cywilizowanych, by wspomnieć chociażby armię USA walczącą z partyzantką miejską w Iraku. Rannymi, także ciężko rannymi cywilami zajmują się wyłącznie lekarze palestyńscy lub zagraniczni wolontariusze. Słyszałem to od dobrze, jak się wydaje, poinformowanej osoby, powtarzam na własną odpowiedzialność. Jeśli ktoś wie lepiej, niech mnie przekona.

Czytaj więcej

Polska i Ukraina. Zbyt bliscy sobie na salonowe grzeczności

Celowe głodzenie Palestyńczyków

20 maja prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze Karim Khan wydał nakaz aresztowania, obok trzech przywódców Hamasu, dwóch czołowych polityków izraelskich. Premier Benjamin Netanjahu i minister obrony Joaw Galant zostali oskarżeni jako odpowiedzialni za zbrodnie popełnione przez armię Izraela, począwszy od początku wojny o Strefę Gazy. To bezprecedensowe wydarzenie nie tylko oburzyło władze Izraela, ale też wywołało szok w gabinetach niejednego z państw świata, od Stanów Zjednoczonych począwszy. Oto władze państwa, powstałego jako dom oraz miejsce schronienia Żydów zagrożonych ludobójstwem, samo stało się obiektem oskarżenia o praktyki wyniszczania innego narodu. Nie o ludobójstwo, jak zdaje się sugerować Kołakowska (w domyśle: to gruba przesada ONZ), ale o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. To także ciężkie zarzuty.

Raport Karima Khana wymienia akty morderstwa popełniane z premedytacją przez izraelskich wojskowych. Przypomnijmy chociażby 29 lutego, kiedy to siły izraelskie otworzyły ogień do tłumów cywilów, którzy zgromadzili się, by pobrać worki mąki dowiezionej do Gazy przez organizację humanitarną. Zginęło wtedy ponad 100 Palestyńczyków, prawie 1000 raniono. To nie są dane otrzymane z Hamasu, oświadczyli to chrześcijańscy patriarchowie Jerozolimy.

Nie to jest jednak najcięższym punktem oskarżenia. Dlaczego Izraelczycy wtedy strzelali? By zapobiec totalnemu chaosowi w wielotysięcznym tłumie – odpowie ich obrońca. Ci ludzie byli „jak zwierzęta”. To prawda, ale dlaczego tak się zachowywali? Bo byli wygłodzeni. 8 października, dzień po ataku Hamasu, Izrael zamknął wszystkie trzy przejścia lądowe Strefy Gazy, odcinając ją również od strony morza. Pozbawiał palestyńskich cywilów, całkowicie albo na pewien okres, elektryczności oraz dopływu świeżej wody. W drastyczny sposób ograniczał też dopływ żywności oraz lekarstw dostarczanych przez organizacje humanitarne, a ich pracowników na różne sposoby zniechęcał do pomocy (dobitnym tego przykładem jest los wolontariuszy World Central Kitchen). Jeden z rzadkich, dopuszczonych do Gazy konwojów stał się świadkiem tragedii 29 lutego. Tamtejsi cywile już od pięciu miesięcy dojadali resztki zapasów. A to przecież nie był koniec ich męczarni.

Celowe głodzenie palestyńskiej ludności jako metoda prowadzenia wojny jest pierwszym punktem na sporządzonej w Hadze liście oskarżeń wobec władz Izraela. Nie wiemy, ilu Palestyńczyków na skutek tej polityki zmarło, jeśli nie z głodu, to z wyczerpania – ale liczba ta z pewnością jest znacząca.

O co chodziło Netanjahu? Możemy tylko spekulować. Być może liczył na to, że wygłodniałe i zdesperowane masy przedrą się w końcu przez egipską granicę, uwalniając Izrael od swej kłopotliwej obecności.

Zachodni Brzeg w cieniu Gazy

Palestyńczykom proponowano własne państwo pięciokrotnie i pięciokrotnie odmówili” – co odpowiedzieć Agnieszce Kołakowskiej na taki argument? Mnie opadają ręce. Spróbuję z innej strony.

Palestyńskie terytoria to nie tylko Gaza, ale przede wszystkim tzw. Zachodni Brzeg (w domyśle: Jordanu) ze stolicą w Ramallah. Tam nie rządzi Hamas, lecz władze autonomicznej Palestyny. Wyjaśnianie strukturalnych zawiłości tego dziwnego tworu przekroczyłoby ramy tego tekstu, spróbuję naszkicować sytuację najgrubszą kredą. Od 1967 r. ziemie te okupuje Izrael, ale tzw. porozumienie Oslo II zawarte w 1995 r. przewidziało stopniową cesję władzy na rzecz Palestyńczyków. To się nie udało, bo tak naprawdę żadna ze stron nie była gotowa na trwałe porozumienie. W 2002 r. Izraelczycy rozpoczęli budowę muru, który, biegnąc wewnątrz terytoriów palestyńskich, oddzielał osady arabskie od żydowskich. Bo na Zachodnim Brzegu od 1967 r. osiedlali się nielegalnie, także z punktu widzenia izraelskiego prawa (raport Talii Sasson z 2005 r.), żydowscy ortodoksyjni radykałowie. Dziś jest ich tam około 700 tys., plus 250 tys. we wschodniej Jerozolimie, jednostronnie wcielonej do Izraela. Jak na 3 miliony palestyńskich mieszkańców tamtych terenów to naprawdę sporo. Żydowskie osady oplotły palestyńskie terytoria pajęczyną dróg, kontrolowanych przez wojsko lub ekstremistyczne bojówki, na których rodowici mieszkańcy są niemili widziani. W efekcie Autonomia Palestyńska to zbiór kilkuset mniejszych i większych enklaw, oddzielonych od siebie terytoriami zamieszkałymi przez Żydów. Palestyńczycy nazywają to apartheidem i trudno jest znaleźć sensowny powód, aby im zaprzeczyć. Co więcej, żydowskie osady włączone są w system irygacji gruntów, czego palestyńskie z reguły są pozbawione. A na Bliskim Wschodzie woda to kwestia życiowa.

Izrael wypracował model legalizacji post factum tej osiedleńczej, nieprzychylnej Palestyńczykom fali. Proces ten gwałtownie przybrał na sile na początku 2023 r., czyli w miesiącach poprzedzających atak Hamasu. Raport opublikowany 6 sierpnia w „The Times of Israel” ujawnił że od początku roku na Zachodnim Brzegu zalegalizowano 22 nielegalne osiedla oraz 12 855 budynków. W tym samym czasie tylko 1289 domów, a więc zaledwie 10 proc. liczby poprzedniej, postawiono tam legalnie, po udzieleniu rządowego pozwolenia. Według gazety był to rekord wszech czasów, który osadnicy zawdzięczają Bezalelowi Smotriczowi, ministrowi finansów, który dodatkowo piastuje urząd „ministra do spraw Zachodniego Brzegu” w ministerstwie obrony Galanta.

To wszystko działo się jeszcze przed wybuchem wojny o Gazę. Jak jest teraz, można się tylko domyślać.

Temu gwałtowi towarzyszą wzmożone ataki fizyczne: żydowscy osadnicy napadają na Palestyńczyków. Do 7 października ubiegłego roku średnia takich incydentów wynosiła trzy dziennie; po ataku Hamasu – który, przypomnijmy, miał miejsce gdzie indziej – wzrosła do siedmiu. W ciągu pierwszego miesiąca tej wzmożonej fali osadnicy zabili 163 Palestyńczyków, w tym 41 dzieci, ranili 2200. Atakują też całe wioski, przepędzając z nich mieszkańców. Tylko w ciągu miesiąca – nadal mówimy o okresie, który nastąpił po 7 października – przepędzono 16 osad zamieszkałych przez 1000 osób (dane wzięte znowu z „Times of Israel”). Sekwencja wydarzeń wszędzie jest podobna. Na palestyńskim polu odnajdują ciało żydowskiego pastuszka z sąsiedniej osady. Nie wiadomo, jak zginął ani kto go zabił, ale natychmiast w odwecie kolumna uzbrojonych po zęby osadników rusza na palestyńską wioskę. Ludzie uciekają, wojsko nie interweniuje. Ten proceder toczy się nadal. Kto chce, może obejrzeć w Kanale Zero reportaż Marii Wiernikowskiej, która w połowie kwietnia była świadkiem wypędzania Palestyńczyków z Al Mudżajjir.

Palestyńczycy z Zachodniego Brzegu mogą się temu bezradnie przyglądać albo najwyżej rzucać kamieniami. Tu nie ma Hamasu. Za to zaraz po 7 października minister bezpieczeństwa Itamar Ben-Gewir rozdał tamtejszym osadnikom broń palną. Teraz robią z niej użytek.

Czytaj więcej

Prof. Jurij Szapował: Polsko-ukraińskie okno możliwości jest otwarte

Nie można Izraelczyków i Palestyńczyków zostawić z tym konfliktem samych sobie 

Kołakowska pisze, że krytyka polityki izraelskiego państwa, jaką podejmują zarówno agendy ONZ, jak i studenci oraz dziennikarze na Zachodzie, „nie ma nic wspólnego z krytykowaniem Izraela”, jest to dla niej po prostu „normalny, dobry stary antysemityzm”. To prawda, że w tym szerokim nurcie krytyki mieszczą się także hasła typu „Palestyna od rzeki (tu: Jordan) do morza”. Chodzi o to, że Izrael jako państwo opresyjne winien zostać starty z powierzchni ziemi. Co zrobić z tamtejszymi Żydami? Niech wracają, skąd przyszli.

Jednak takie, nieakceptowalne dla cywilizowanego człowieka apele popiera jedynie część środowisk Izrael krytykujących. I to prawdopodobnie wcale nie największa. Robienie z jej haseł wizytówki całego nurtu jest działaniem nie fair.

Ale hasło „od morza do rzeki”, raz rzucone, zbiera żniwo także wśród Żydów Izraela. Chodzi oczywiście o Izrael, w którym nie ma miejsca dla Palestyny. Żadnej, nawet autonomicznej. Palestyńczycy są tam intruzami, którzy sami powinni zrozumieć, że ta ziemia jest ziemią, jaką Bóg przeznaczył wyłącznie Żydom. Tak myśli dzisiaj prawdopodobnie większość spośród osadników.

Co więcej, zdecydowana większość żydowskich obywateli Izraela nie widzi dziś możliwości trwałej koegzystencji ich państwa z niepodległą Palestyną. Jeszcze na początku stulecia, w dobie Camp David, w realność takiej perspektywy wierzyła ponad połowa. Dziś jest to niecałe 20 proc. Ciekawe – podobnie myśli dziś dokładnie taki sam odsetek Palestyńczyków. Tak samo nieznaczny.

Problem izraelsko-palestyński polega na tym, że jego trwałego rozwiązania nie są i nie będą w stanie udźwignąć sami zainteresowani. Palestyńczycy zapamiętali się w nienawiści do „okupanta”. Żydzi z kolei uważają, że polityka ustępstw tylko stronę palestyńską rozzuchwala, a w ogóle to przecież „oni zaczęli”. Jak gdyby było to usprawiedliwieniem dla kolejnych aneksji.

A przecież w ostatecznym rozrachunku nie będzie chodziło nawet o czyjąś złą czy dobrą wolę. Ziemia przez jednych zwana Izraelem, przez drugich zaś Palestyną, jest skrzyżowaniem zbyt wielu sprzecznych, międzynarodowych interesów. Nie nastanie tam pokój, zanim świat nie ureguluje kilku problemów znacznie rozleglejszych. Chociażby tych w czworokącie Zachód–Rosja–Iran–Turcja.

W walce o »wyzwolenie« Gazy i Palestyny chodzi wyłącznie o nienawiść do Izraela, nie o »wolność« Palestyńczyków, Gazy czy Palestyny” – mocna teza Agnieszki Kołakowskiej („Plus Minus” z 29–30 czerwca) odnosi się do studenckich protestów, które od kilku miesięcy przetaczają się przez kraje Zachodu. Autorka polemizuje bezpośrednio ze studentami z USA i Wielkiej Brytanii, jak również z „popierającymi ich” dziennikarzami, ale jest oczywiste, że równie stanowczo kwestionuje ostatnią akcję protestacyjną przed bramą Uniwersytetu Warszawskiego. Można się z Kołakowską zgadzać lub nie, natomiast niedobrze się stało, że przy polemicznej okazji wypowiedziała kilka rażących uproszczeń. Rażących, gdyż nie powinno się uprawiać erystycznej żonglerki, gdy giną niewinni ludzie. W tym przypadku Palestyńczycy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Rodzaje życzliwości”, czyli filmy mogą jeszcze być po prostu dobrą zabawą
Plus Minus
Klucz do pokoju w Ukrainie ukryty w Azji? Trudne mediacje Putina, Modiego i Jinpinga
Plus Minus
Jan Maciejewski: Tego ci nie powiem
Plus Minus
Czy USA potrzebują trenera Tima Walza
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy
film
„Kruk”: Kiczowaty mściciel z zaświatów
Materiał Promocyjny
Najpopularniejszy model hiszpańskiej marki