Widzowie „Iwony księżniczki Burgunda” w gdańskim Wybrzeżu mają okazję docenić pracę nie tylko reżysera Adama Orzechowskiego, ale też dyrektora Adama Orzechowskiego, który zdecydował o modernizacji teatru. Opowieść bowiem rozpoczyna się i kończy w foyer Dużej Sceny, które staje się salą bankietową. Potem wraz z aktorami przemieszczamy się przez pięknie zaaranżowane korytarze do sceny zwanej Starą Apteką. Publiczność staje się współuczestnikem opowieści, grupą poddanych Ich Królewskich Mości.

Czytaj więcej

„Pewnego długiego dnia”: Długi dzień podróży przez noc

Król Ignacy (Grzegorz Gzyl), cytując fragmenty „Operetki” Witolda Gombrowicza, uświadamia swą wyjątkowość, ale też bezkarność wynikającą z zajmowanej pozycji. Zarówno Król, jak i Królowa (Katarzyna Kaźmierczak) skrojeni są pod dzisiejszych celebrytów. Majątek i władza zdają się być usprawiedliwieniem dla ich bezkarności. Książe Filip (Robert Ciszewski) może dla zabawy kogoś obrazić czy upokorzyć lub „dla hecy” nawet zaproponować małżeństwo. Zanim poznamy „zmaterializowaną” Iwonę (Magda Gorzelańczyk) Filip pozwala sobie na niewybredne uwagi na temat wyglądu i zachowania, kierując wzrok na przypadkowe postacie z publiczności i sugerując: to przecież każda/każdy z was może być adresatem tych kpin.

Ten spektakl nastawiony jest na interakcje z widzem. Zgodnie z zamierzeniem reżysera publiczność musi czuć dyskomfort, gdy Filip szuka wzrokiem obiektu, który chciałby wyśmiać, ale także wtedy, gdy prowadzący ceremonię przebiegły szambelan (Robert Ninkiewicz) każe wszystkim klęknąć przednajjaśniejszym panem. A ewentualne wyrzuty sumienia i tak zagłuszy szalona muzyka teatralnego kwintetu.