Michał Szułdrzyński: Suwerenność informacyjna jest kluczowa dla funkcjonowania demokracji

Mimo tego, co się działo za rządów poprzedniej władzy, nie powinniśmy odrzucać idei suwerenności informacyjnej.

Publikacja: 14.06.2024 10:00

Michał Szułdrzyński: Suwerenność informacyjna jest kluczowa dla funkcjonowania demokracji

Foto: Stock Adobe

Choć wstępne raporty wskazują, że państwa Unii Europejskiej zdały egzamin i udało im się opanować zagrożenie związane z rosyjską ingerencją w kampanię do europarlamentu, nie powinniśmy uznać, że zagrożenie już minęło. Tym bardziej że nie chodzi tylko o przeciwdziałanie działaniom dezinformacyjnym podczas tego czy innego wydarzenia, ale w ogóle o myślenie o tym, kto ma kontrolę nad debatą publiczną w Europie.

Warto tu rzucić okiem na sytuację w USA. Kilka tygodni temu Kongres zdecydował o wprowadzeniu ustawy wymierzonej w TikToka. Jeśli firma nie znajdzie amerykańskiego inwestora, który ją przejmie, będzie płacić gigantyczne kary, albo zostanie zamknięta w Stanach Zjednoczonych. Ale jeśli wczytać się w treść przyjętej ustawy, widać wyraźnie, że nie chodzi wyłącznie o TikToka. W ustawie zapisano bowiem, że podlegają jej wszyscy operatorzy platform społecznościowych, które mają więcej niż milion użytkowników miesięcznie. Takie podmioty nie mogą należeć do zagranicznych państw wrogich, których wyliczono wprost cztery: Chiny, Rosję, Iran i Koreę Północną.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Do zobaczenia po zwycięstwie

Wolność słowa – nie dla TikToka?

Innymi słowy Amerykanie wprowadzili ustawę nie przeciw jednej firmie, ale po to by zapewnić sobie suwerenność informacyjną. Uznali, że za obieg informacji – co jest absolutnie kluczowe dla funkcjonowania demokracji – powinny odpowiadać podmioty mające siedzibę i właścicieli w USA. Zobaczmy, że mogą to być podmioty komercyjne, zupełnie niezależne od rządu. Kluczowe, by były to firmy amerykańskie, podlegające tamtejszemu prawodawstwu.

Widząc działania hybrydowe Rosji i Białorusi, może powinniśmy się zastanowić nad tym, byśmy byli mądrzy przed szkodą, a nie – jak zawsze – po szkodzie. Jak to zrobić?

Amerykańska konstytucja gwarantuje wolność słowa – i właśnie na nią powołują się przedstawiciele TikToka, który skarży się na decyzję ustawodawców – więc rząd nie ingeruje w działalność mediów ani też platform społecznościowych. Ale ich pozostawanie pod amerykańską jurysdykcją ma być bezpiecznikiem, by móc interweniować – wchodząc w spór prawny z komercyjnymi podmiotami – jeśli doszłoby do jakiegoś zagrożenia dla bezpieczeństwa.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Karina Bosak ma prawo wypowiadać się w imieniu kobiet

PiS skompromitował ideę suwerenności informacyjnej 

W Polsce ideę suwerenności informacyjnej skompromitowały rządy PiS. Słynne lex TVN było wymierzone w krytyczną, owszem, wobec poprzedniej władzy stację, która należała jednak do Amerykanów, naszego najważniejszego sojusznika militarnego. Tak samo w innych przypadkach polityka wobec mediów polegała na tym, by wymuszać za pomocą regulatora, np. przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji (nakładającą kary na stacje telewizyjne i radiowe), określoną linię programową na mediach, nie zaś zapewniać suwerenność informacyjną. Była to bowiem bezpośrednia ingerencja w treści, a nie dbanie o to, by należały do kapitału pochodzącego z wrogich państw. Nie inaczej było z przejęciem mediów lokalnych przez Orlen – nie chodziło w tej transakcji o żadną repolonizację, ale wprost o podporządkowanie partyjnej linii kolejnych redakcji. Nie zmienia to faktu, że sama idea suwerenności informacyjnej nie powinna zostać odrzucona. Zdałem sobie sprawę, jak to jest pilne, gdy rozmawiałem parę tygodni temu w Kijowie z ekspertami od dezinformacji, którzy skarżyli się, że są bezradni wobec rozsiewania fałszywych informacji albo pogłębiania podziałów przez rosyjską propagandę za pomocą kanałów na Telegramie (stworzonego przez Rosjan – teoretycznie skłóconych z Kremlem) i popularnym komunikatorze Viber (stworzonym przez informatyków z Białorusi i Izraela).

Gdy zgłaszali władzom Telegrama konta rozsiewające rosyjską propagandę, administratorzy mieli odpowiadać, że mogą zamknąć równą liczbę prokremlowskich, ale i prokijowskich kanałów. Z kolei rosyjskie grupy dezinformacyjne trollowały na Viberze, przejmując lokalne grupy w Ukrainie, np. obwiniając rząd o przerwy w dostawach prądu, a za pomocą promowania polaryzujących i wrażliwych treści prowadzą działania dezintegrujące społeczeństwo zmagające się z trudnościami wojny. Widząc działania hybrydowe Rosji i Białorusi, może powinniśmy się zastanowić nad tym, byśmy byli mądrzy przed szkodą, a nie – jak zawsze – po szkodzie. Jak to zrobić?

Choć wstępne raporty wskazują, że państwa Unii Europejskiej zdały egzamin i udało im się opanować zagrożenie związane z rosyjską ingerencją w kampanię do europarlamentu, nie powinniśmy uznać, że zagrożenie już minęło. Tym bardziej że nie chodzi tylko o przeciwdziałanie działaniom dezinformacyjnym podczas tego czy innego wydarzenia, ale w ogóle o myślenie o tym, kto ma kontrolę nad debatą publiczną w Europie.

Warto tu rzucić okiem na sytuację w USA. Kilka tygodni temu Kongres zdecydował o wprowadzeniu ustawy wymierzonej w TikToka. Jeśli firma nie znajdzie amerykańskiego inwestora, który ją przejmie, będzie płacić gigantyczne kary, albo zostanie zamknięta w Stanach Zjednoczonych. Ale jeśli wczytać się w treść przyjętej ustawy, widać wyraźnie, że nie chodzi wyłącznie o TikToka. W ustawie zapisano bowiem, że podlegają jej wszyscy operatorzy platform społecznościowych, które mają więcej niż milion użytkowników miesięcznie. Takie podmioty nie mogą należeć do zagranicznych państw wrogich, których wyliczono wprost cztery: Chiny, Rosję, Iran i Koreę Północną.

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi