Korespondencja z Kijowa
My ze schronu wyszliśmy raptem dwie godziny wcześniej. Syreny zawyły ponownie podczas dyskusji w Instytucie Ukraińskim. Zastanawiamy się, czy ryzyko jest poważne. Po chwili przychodzi więcej informacji, że ileś tam samolotów wystartowało na lotnisku w południowo-zachodniej Rosji, lepiej nie ryzykować. Dyskusja przenosi się więc do ciemnego lochu zbudowanego jeszcze w czasach sowieckich. Po półgodzinie przychodzi kolejna wiadomość: można wychodzić. „To był 1075 alarm bombowy w Kijowie. Całkowity czas wszystkich alarmów dotąd wyniósł 1223 godziny i 46 minut”.
W Kijowie każdy chce normalnie żyć
Czytając tę wiadomość, człowiek zdaje sobie sprawę z tego, co przeżywa to miasto. Nie da się co chwila schodzić do schronu. Samochody jeżdżą, kursuje metro, tłumy przy każdym z setek punktów na skwerach, rogach, w parkach, gdzie za równowartość 6 zł dostaje się pyszne espresso. Każdy chce normalnie żyć. Mieszkańcy nie zwracają już uwagi na pewne niedogodności. Dopiero w rozmowie z przyjezdnymi uświadamiają sobie to, do czego zdali się przyzwyczaić.
Czytaj więcej
Jeśli po ujawnieniu się na Białorusi sędziego Szmydta pojawia się koncept delegalizacji PiS, mam wrażenie, że działamy według scenariusza pisanego na Kremlu.
– Ale macie szczęście – mówi Hania, nasza przewodniczka po Kijowie, gdy spotykamy się w hotelowym lobby. Na recepcji ostrzeżenie, że w przypadku wyłączeń prądu prośba o przeczekanie ok. 10 minut, nim załączy się system awaryjnego zasilania budynku. Mieszkańcy miasta nie mają takich wygód. – Przerwy w dostawach czasem wynoszą i kilka godzin – wzdycha.