Elin Anna Labba napisała książkę opartą na wielogłosie bohaterów: „Wielu z tych, których spotkałam, traktuje opowiadanie o przeszłości jak rodzaj terapii”, a także: „Na tych stronach słowo po słowie przywracam do życia swoją rodzinę”.

Czytaj więcej

Niezwykła korespondencja Tadeusza Różewicza. „Pisanie jest tylko dodatkiem”

Nieszczęścia Saamów, czyli rdzennej ludności Półwyspu Skandynawskiego, zaczęły się dużo wcześniej niż przymusowe wysiedlenia, czyli w 1751 r., kiedy wytyczona została granica między Norwegią (należącą wówczas do Danii) oraz Szwecją. W załączniku do traktatu granicznego potwierdzono wprawdzie, że Saamowie są oddzielną grupą etniczną z prawem do ziemi, połowu ryb i wypasu reniferów, ale w 1919 r. oba kraje podpisały konwencję regulującą liczbę zwierząt możliwych do przeprowadzenia przez granicę. To był początek wysiedleń Saamów, narodu koczowniczego, zależnego od możliwości wypasu reniferów. Choć zaznaczono, że przy przesiedleniu należy uwzględniać życzenia „ludności lapońskiej” (słowa „Lapończyk” i „lapoński” są uważane przez Saamów za obraźliwe) – była to fikcja. Aktu prawnego nigdy nie spisano w języku Saamów, a był to zazwyczaj jedyny, jakim się posługiwali. Stopniowo zakazano im korzystania z praw i asymilowano. Postrzegano ich jako obcych przedstawicieli wymierającej kultury. A przy tym bez skrupułów prowadzono na nich badania rasowe.

Autorka przypomina, że ten schemat wypierania ludów znany jest w innych regionach świata: „W Australii ubezwłasnowolniano dzieci Aborygenów, w Kalaallit Nunaat internowano Inuitów. W USA ścieżki, które musieli przejść Czerokezi i inne plemiona, noszą nazwę Trail of Tears – szlak łez”. Do refleksji.