Zestawienie ekspozycji Czwartosa z ukraińskim projektem dobrze pokazuje, dlaczego to malarstwo nie powinno reprezentować Polski. W czasach rozmowy o uchodźcach on raczej rozszarpuje nasze narodowe neurozy, a konflikt zbrojny toczący się tuż obok za granicą zasłania parawanem wojny sprzed 80 lat. I nieco przy tym jeszcze przekłamuje historię. Sprawny malarsko cykl chce bowiem opowiadać o żołnierzach wyklętych i niemieckim wsparciu dla Putina. Bezszelestnie mija się tym samym z tematem Biennale. Przy okazji próbuje nazistom przypisać – w jednym z obrazów – odpowiedzialność za Jedwabne. Angelę Merkel – w towarzystwie swastyki i Putina – oskarża z kolei o budowę Nord Stream 2, choć tu przecież Gerhard Schröder powinien być pierwszoplanowym bohaterem. I nie chodzi ani o samobiczowanie Polaków, ani o wybielanie Niemców. Ale gdy chce się opowiadać o historii, należy unikać uproszczeń i dróg na skróty.
Facet wyżywa się w sieci
Alfa male, beta-provider, incel, sigma, red pill. Witamy w świecie, gdzie to kobiety sprawują władzę, a mężczyźni są uciskani i prześladowani. Zapraszamy do manosfery.
Etniczne poszukiwania
Krytycy sztuki lubią manifesty. Wielu widzi w tegorocznej Wenecji „triumf malarstwa”. Szczerze mówiąc, ani go szczególnie więcej, ani mniej niż zazwyczaj. Widoczne jest za to, że ta edycja – jak każda poprzednia – ma jakiś swój rozpoznawalny motyw. Poprzednie Biennale, pod kuratorską opieką Cecili Alemani, kierowało wzrok świata na twórczość kobiet. Tegoroczne chce przeorać myślenie o etniczności w sztuce. To dlatego zarówno na wystawach w pawilonach narodowych, jak i na wystawie w Arsenale, zobaczymy tworzone naturalnymi metodami tkaniny i rękodzieło. Sporo też sztuki „zakoralikowanej”. Ciekawe, choć momentami mało czytelne.
Nawet pawilon centralny na Giardini został przemalowany przez MAHKU, grupę rdzennych artystów Huni Kuin z Acre w Brazylii, w pobliżu granicy z Peru. Mural przypomina legendę o podróży ich przodków przez Cieśninę Beringa, od Azji do obu Ameryk, na… aligatorach. Szaleństwo kolorów i wzorów, w których kryją się obrazy brazylijskiej flory i fauny.
Etniczne poszukiwania odbywają się na różnych poziomach. Także językowych. Duński pawilon przemianowano na Kalaallit Nunaat, co oznacza w lokalnym języku „Grenlandię”. A fotograf Inuuteq Storch za pomocą fotografii – zarówno starych, jak i współczesnych – opowiada o życiu na rodzimej wyspie.
Z kolei pawilon Brazylii zmienił nazwę na Hahawpui, czyli określenie terenów dzisiejszego kraju przez rdzennych mieszkańców, zanim przybyli do niego portugalscy kolonizatorzy. W nim czeka wystawa grupy artystów, w skład której wchodzą: Olivença a Bahia, Olinda Tupinambá, Ziel Karapotó i Glicéria Tupinambá. Pierwszy raz Brazylię na Biennale reprezentuje ekipa artystyczna, składająca się z ludności o rdzennym pochodzeniu. Toczą się tu opowieści o tradycjach, postaciach przebranych za ptaki, ale i o kolonializmie, który zniszczył i zagarnął tradycję. Zawieszone w przestrzeni, wyglądające niczym stado ryb tradycyjne drewniane grzechotki są naprzeciw ławicy kul karabinów…
Również w pawilonie USA po raz pierwszy prezentowana jest sztuka rdzennego artysty. Przodkowie Jeffreya Gibsona pochodzą z plemion Czirokezów i Choktawów. I właśnie z ich estetyki czerpie twórca, wpisując w nie cytaty z Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych oraz ojców amerykańskiej demokracji. Wskazuje tym samym dwa ważne źródła swojej tożsamości.
Każdy z tych artystów ma argument, by odeprzeć zarzuty o kulturowe zawłaszczenie i spłycanie swojej sztuki. Przedstawia bowiem to, co jest jego tradycją – nawet jeśli miksuje to ze współczesnymi tematami i środkami wyrazu, z krytycznym podejściem do społecznych oczekiwań i kapitalistycznych wzorców. Im wolno.
Sztuka jest jak sport
Każdemu rozpoczęciu weneckiego Biennale towarzyszy ta sama dyskusja: czy ma sens utrzymywanie formuły pokazów narodowych? Bo przecież dziś – powtarza się argument – narodowość wpisana w paszport nie ma żadnego znaczenia. To zagranie wyniesione wprost z innych dziedzin życia społecznego, w których liczy się pierwsze miejsce na podium. Dla zwycięstwa ukochanej drużyny (ligowej czy narodowej) można nagiąć różne zasady – swoje własne lub powszechne. Przysposabianie sportowców na potrzeby zwycięstwa ma zresztą długą tradycję. A skoro tak, to dlaczego ten sam trik ma nie sprawdzać się w świecie sztuki? Tu też każdy chce wygrać. Mało tego, Biennale weneckie często jest określane jako „olimpiada świata sztuki”.
Tymczasem artyści przekraczają codziennie granice wyobraźni. Dlaczego więc miałyby ich zatrzymać granice krajów? Jedną z najlepszych w tegorocznej edycji prezentacji narodowych przygotowała dla Niemiec izraelska artystka Ja’el Bartana – we współpracy z Ersanem Mondtagiem. Stworzyła uwodzącą wizualnie opowieść science fiction o podróży Żydów w kosmos. Taki przewrotny gest – zwłaszcza w pawilonie Niemiec – może wykonać tylko artystka o takim pochodzeniu. Ciemność rozświetlają światła unoszącego się statku, współczesnej arki, która przenosi do lepszego świata.
Dopiero po wejściu do wieży, znajdującej się w centralnej części niemieckiego pawilonu, zrozumiemy, dlaczego tej arki potrzebujemy. Zobaczymy bowiem instalację opowiadającą o świecie po katastrofie, porzucone przestrzenie życia codziennego, przykryte kurzem i pyłem. Ale ta uniwersalna opowieść ma też bardzo indywidualny rys. To historia życia tureckiego dziadka twórcy, który zmarł z powodu zatrucia azbestem jako biedny imigrant w Niemczech.
Takich historii, opowiadających o rozpadzie rzeczywistości – w skali mikro i makro – jest więcej. Polityka, napięcia społeczne, wojny roztrzaskują dobrze znane realia i każą z resztek wszystko składać na nowo. Tajwański pawilon pokazuje na ekranie zacisze domu i wielki stół, który co jakiś czas po prostu wybucha. Zostają zgliszcza. Rzeczywistość kraju, który żyje w ciągłej niepewności w cieniu Chin.
Bardziej dosadnie politykę komentuje izraelski pawilon. Tu wisi informacja, że póki nie nastąpi zawieszenie broni w Strefie Gazy, zarówno artystka, jak i kuratorka odmawiają jego otwarcia. Przed budynkiem protestuje artystka irańska. Bynajmniej nie przeciwko Izraelowi, ale własnemu krajowi i jego traktowaniu kobiet. To wszystko przypomina, że polityczne komentarze odnoszą się do bardzo konkretnych zagrożeń. Poezja sztuki zderza się z prozą życia.
Odrobina wytchnienia
Na weneckim Biennale zawsze wszystkiego jest za dużo. W końcu żyjemy w czasach nadprodukcji – sztuki także. Krytykujący przekroczenia kapitalistyczne artyści sami wpadają w tę pułapkę. Ale dzięki temu widać, czym dziś oddycha świat sztuki. Widać zwrot etniczny, ale i uwagę zwróconą w stronę zmysłów: dźwięku, dotyku, a nawet zapachów. Sztuka się dematerializuje, próbuje w bezradności wobec świata zbudować coś nierzeczywistego. Eskapistyczną enklawę wolności, współczucia i wzajemnego zrozumienia.
Tym przyjemniej staje się w takich pawilonach jak znajdujący się na końcu ogrodów Giardini budynek francuski. Julien Creuzet stworzył projekt, który pozwala zanurzyć się w sztukę. Jego organiczne, kolorowe formy przypominają rafy koralowe nie z tego świata. Do tego sfera audio, która daje odrobinę wytchnienia. Tu można zatrzymać się na chwilę i zatopić w refleksji. Z dala od rozpadającego się świata, o którym opowiada dziś Wenecja.
Łukasz Gazur jest członkiem polskiej sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA, zastępcą redaktora naczelnego „Spotkań z Zabytkami”.
W pawilonie Francji Julien Creuzet stworzył projekt, który pozwala zanurzyć się w sztukę. Organiczne, kolorowe formy przypominają rafy koralowe nie z tego świata
GABRIEL BOUYS/AFP