Tobiasz Bocheński: Jarosław Kaczyński w ciągu najbliższych 10 lat odejdzie z polityki

Jarosław Kaczyński zapowiedział, że odejdzie z polityki w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Podobnie będzie z Donaldem Tuskiem, jak podpowiada metryka. Będzie ciekawie - mówi Tobiasz Bocheński, kandydat PiS w niedawnych wyborach na prezydenta Warszawy.

Publikacja: 19.04.2024 10:00

Tobiasz Bocheński: Jarosław Kaczyński w ciągu najbliższych 10 lat odejdzie z polityki

Foto: Mirosław Stelmach

Plus Minus: 23,1 proc. głosów – tyle dostał pan w wyborach na prezydenta Warszawy. Warto było startować?

Dlaczego miałoby nie być warto? To bardzo solidny wynik, a jako jedyni przedstawiliśmy kompleksowy program dla Warszawy. I choć nie spotkał się on z aprobatą większości mieszkańców stolicy, to oczywiście było warto.

Dlaczego warszawiacy tak nie lubią PiS?

Oczekuje pan ode mnie analizy politologicznej, a ja jestem politykiem. Nie jest dobrze, gdy aktor pisze recenzje. Nie powiedziałbym jednak, że aż tak nie lubią, skoro kandydat Prawa i Sprawiedliwości poprawił o 1 pkt proc. wynik swojej partii w momencie, gdy rządy sprawuje gabinet Donalda Tuska, a w skali ogólnopolskiej nastąpił spadek poparcia.

W 2018 roku Patryk Jaki osiągnął o kilka punktów procentowych lepszy rezultat (28,53 proc.), przy czym miał lejtmotyw samograj w postaci afery reprywatyzacyjnej.

Sam pan redaktor wskazał, że ówczesne uwarunkowania były zupełnie inne. Krajowy wynik Prawa i Sprawiedliwości znacznie różnił się od dzisiejszego, więc zestawiając oba wyniki, uważam, że nie mam powodów do wstydu.

Nie zaszkodził panu list z dymisją z funkcji wojewody mazowieckiego, w którym napisał pan, że bycie podległym Donaldowi Tuskowi choćby przez jeden dzień byłoby „dyshonorem”?

Myślę, że nie. Ten temat nie pojawił się w ani jednej rozmowie z wyborcami.

To był gest wobec twardego elektoratu?

Nie, chciałem dać wyraz moim przekonaniom. Bardzo nisko cenię Donalda Tuska jako polityka i nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Dziś podtrzymuję to stanowisko. Co więcej, odczuwam głęboką satysfakcję, że zostałem odwołany 13 grudnia, czyli w dniu, gdy przewodniczący PO przejął władzę.

Skąd u pana tak silnie akcentowana niechęć do premiera?

Zmarnował osiem lat swoich rządów. Wtedy był czas na reformę państwa i wojskowości, na przygotowanie kraju na zagrożenia. Przecież już wówczas wiedziano, jakim państwem jest Rosja. A odnoszę się do Tuska, bo jest niekwestionowanym liderem tamtego obozu politycznego.

W pańskim zaś funkcjonuje taki polityk, jak Łukasz Mejza. Nie jest to dla pana „dyshonor”?

Nie znam pana Łukasza Mejzy osobiście, więc trudno mi zabrać głos w tej sprawie.

PiS musi przygotować ofertę dla wielkomiejskiego elektoratu

Co PiS powinien zrobić, żeby zyskać duże miasta?

Trzeba rozpocząć przemianę wizerunkową i szeroko zakrojoną rozmowę programową w taki sposób, żeby wypracować propozycje dla elektoratu wielkomiejskiego, który się od nas odwrócił. Jestem zwolennikiem modelu amerykańskiego, zakładającego, że demokratyczny kongresman z południa USA jest bardziej konserwatywny niż kongresman republikański z północy Stanów. Jest to ściśle powiązane z lokalnymi uwarunkowaniami i strukturą elektoratu. Podobnie jest w Polsce wielkich miast i Polsce lokalnej – gołym okiem widzimy, że są tu różnice i trzeba je wziąć pod uwagę.

I rozumiem, że wystawienie pana w Warszawie było ruchem w tym kierunku?

Nie koncentrowałbym się na personaliach, ale rzeczywiście staraliśmy się wprowadzić do naszego programu elementy, które zwykle prawica omija. Mieliśmy na przykład segment poświęcony tylko warszawiankom. Wbrew radykalniejszemu skrzydłu prawicy, które mogłoby się na to oburzać, nie można powiedzieć, że ta strategia zawiodła.

Czytaj więcej

Piotr Zychowicz: Wojna w Ukrainie? Polska nie najgorzej rozegrała tę partię

Dlaczego PiS jest postrzegany jako partia obciachu?

Uważam, że jest to efekt skutecznych zabiegów niegdysiejszej opozycji, która przekonywała młodzież do takiego postrzegania świata. Ponadto młodzi ludzie zawsze są sceptyczni wobec tych, którzy aktualnie rządzą. Młodość to przecież okres, który – przynajmniej mnie – kojarzy się z buntem. Ostatnie wybory pokazały, że ten antypisowski trend u młodzieży może ulec zmianie. Jako kandydat byłem obecny na TikToku i starałem się mówić do młodzieży.

Mówi pan, że to efekt zabiegów ówczesnej opozycji, ale przecież takie postaci, jak Przemysław Czarnek czy Jacek Kurski i jego telewizja, wydatnie przyczyniły się do powstania takiego obciachowego wizerunku.

Nie wiem, czy młodzież w ogóle ogląda telewizję.

Nawet jeśli nie, to oglądała memy z paździerzowymi paskami.

Upieram się jednak, że to kwestia całościowego sformatowania wizerunku, a nie pojedynczych osób i ich działań. Oczywiście, część z tych osób może nie budzić sympatii wśród młodych, ale z drugiej strony np. Przemysław Czarnek jest bardzo charyzmatycznym politykiem, który ma wielu zwolenników.

Nie wśród młodych.

Być może ma pan rację; nie wiem, jak dokładnie to się rozkłada. PiS musi jednak oczywiście odnaleźć polityków, którzy będą popularni wśród wielkomiejskich młodych. Nie wiem, czy to będę ja.

Czym jest dla pana wielkomiejska prawica?

Są to ludzie urodzeni i mieszkający w dużych miastach, mający jednocześnie poglądy mieszczące się w ramach szeroko rozumianego konserwatyzmu. Tak samo uczestniczą w wielkomiejskim życiu społecznym, jak lewicowcy czy liberałowie. Próbuje się jednak wmówić, że prawica to wyłącznie ludzie, którzy mieszkają w chatce ze słomy i chodzą w strojach ludowych. Nie żeby stroje ludowe były czymś złym – chcę po prostu dać wyraz temu, że niektórzy mają inny styl życia.

Aż mi się przypomniała Hipster Prawica, czyli miniruch kilku publicystów sprzed dekady, którzy chcieli pokazać, że konserwatyści też chodzą do knajp na placu Zbawiciela.

Interesował mnie ten projekt. Przyznaję, że śledziłem, co ci ludzie wówczas pisali, bo uważam, że osób o takim nastawieniu jest wbrew pozorom sporo. Oni często albo nie głosują, albo sympatyzują z PiS bądź Konfederacją, ale z pewnością nie są w mainstreamie.

Celowo pytam o Hipster Prawicę, bo dziś nic z niej już nie zostało. Wszyscy ci ludzie rozmyli się w pisowskim mainstreamie.

Czasy są różne. Pamiętam, że gdy byłem studentem, osoby młode interesowały się historią żołnierzy wyklętych i sądziły, że obciachem jest czytać „Gazetę Wyborczą”. Dziś słyszę, że niektórzy młodzi uważają, że niepotrzebna im jest historia Polski, bo są Europejczykami i nie utożsamiają się z Polską. Mówimy więc o trendach. Jedni chcieliby, żeby były one stałe, inni twierdzą, że to są podatne na zmiany mody. Przychylam się do tej drugiej opinii.

Nawiązał pan do czasów studenckich, kiedy to zainteresował się pan doktrynami politycznymi. Prawica jest pańską fascynacją intelektualną?

Moją fascynacją jest myśl polityczna. Już w liceum interesowała mnie historia liberalizmu, konserwatyzmu czy socjalizmu, ale dopiero na studiach dowiedziałem się, jak nauka to opisuje. Jeśli zaś chodzi o moje poglądy, to kształtowały się one w czasach, gdy PiS oddawał władzę koalicji PO–PSL. Już wtedy uważnie obserwowałem scenę polityczną i wyrabiałem sobie zdanie i na temat bieżących wydarzeń, i na temat współczesnej historii. Później, na studiach, te przemyślenia uzupełniłem o filozoficzną refleksję. Krytycznie podchodziłem zatem do przeciwników lustracji, do braku gruntownych reform państwa po 1989 roku w innych sektorach niż gospodarka. Naturalnie bliżej mi było do Prawa i Sprawiedliwości.

Nie chodzi o żadne idee, lecz o starcie PiS-u i PO

Raptem kilka lat wcześniej miał powstać rząd PO–PiS. Projekt wielkomiejskiej prawicy zdaje się nawiązywać do czasu, kiedy obie formacje były konserwatywno-liberalną ofertą dla klasy średniej.

Na tym polega dramat współczesnego życia publicznego, że dwie partie o solidarnościowym rodowodzie tak głęboko podzieliły scenę polityczną. To skomplikowany politologicznie proces.

Myślę, że duża część mojego pokolenia uważa, że to bardzo proste – nie chodzi o żadne idee, lecz o starcie dwóch towarzyskich koterii, które chowają urazy za to, kto kogo podsiadł na zebraniu Komitetu Obywatelskiego w 1989 roku.

Nie uważam, żeby był to nietrafny opis. Dlatego powiedziałem, że to skomplikowane, bo to wielowarstwowy spór. Są urazy, są konsekwencje rozmaitych wyborów, często podejmowanych w sytuacjach krańcowych. Nie da się tego linearnie opisać i wskazać początku. Jest wielu polityków, którzy przeszli z PiS do PO i na odwrót. Jeśli jednak chcielibyśmy znaleźć ideowy punkt sporny, to należałoby szukać gdzie indziej.

Poszukajmy zatem.

Platforma Obywatelska najpierw postanowiła zawiązać koalicję z PSL, który wówczas bardziej przypominał komunistyczny ZSL, a potem wzięła na swoje listy polityków jawnie związanych z PZPR. Tutaj jest ten podział, który ze sporu wewnętrznego przerodził się w geopolityczny. Mamy do wyboru Europę ojczyzn i bardzo dobre relacje transatlantyckie albo ścisły sojusz kontynentalny z Niemcami.

Wydaje mi się, że sojusz z USA to niekwestionowany przez nikogo dogmat.

Uważam, że nie. Obozowi liberalnemu zdecydowanie bardziej zależy na relacjach kontynentalnych, z czym ja się gruntownie nie zgadzam. Oczywiście, jest to jedno ze stanowisk znane naszej historii. Zaliczyć możemy do nich również tych, którzy chcieliby aliansu z Rosją albo kosmopolitycznej utopii, ale to margines.

Trzecia Droga nie jest poważnym bytem politycznym

Nie ma pan wrażenia, że potencjalny elektorat pańskiej wielkomiejskiej prawicy obsługuje już Trzecia Droga?

Częściowo ich postulaty mogą się zdawać konserwatywne, ale uważam, że jest to ugrupowanie wyblakłe i trudno mi stwierdzić, jakie mają oni poglądy. Z pewnością mają za to charyzmatycznego lidera z  ambicjami. Nie traktuję tej koalicji jako poważnego bytu politycznego, bo uważam, że Donald Tusk doprowadzi do jej zniknięcia.

Aż tak?

Tak. Myślę, że w okolicach eurowyborów dojdzie do poważnych ruchów w obrębie koalicji rządzącej. Po części widać to już teraz na przykładzie Lewicy. Te wybory to pokazały, bo bardziej sprawcze PO również ma progresywne postulaty. Lewica nie wie, czy chce być formacją socjalną, czy progresywną obyczajowo. Jest rozpięta pomiędzy zachowawczymi postkomunistami a działaczami Razem.

Nie dam panu uciec od pytania o Trzecią Drogę – przecież z wolnorynkowym Ryszardem Petru i niezgadzającym się nawet na związki partnerskie Markiem Sawickim to koalicja niemal klasycznie konserwatywno-liberalna.

Na poziomie personalnym zgoda. Poseł Petru jest wielkomiejską odpowiedzią na Konfederację. Marek Sawicki, owszem, jest konserwatystą, ale to jeszcze nie konstytuuje tej formacji jako konserwatywnych liberałów. Politycznie PSL musi mówić, że nie zgadza się na związki partnerskie, bo podczas wyborów do europarlamentu w 2018 roku wiejski elektorat ludowców był autentycznie poruszony tym, jak łatwo zgodzono się na tęczową agendę. Nie mają zatem wyjścia, muszą w ten sposób się budować, ale to jeszcze nie oznacza, że naprawdę tak myślą.

Wielu jest w PiS polityków podobnych do pana?

Na pewno są takie osoby. Niektóre nawet z pierwszego szeregu, ale nie chciałbym mówić o personaliach. Prawo i Sprawiedliwość jest pluralistyczną partią, ale oczywiście w debacie publicznej najlepiej „sprzedają się” politycy najbardziej wyraziści. Gdybyśmy jednak zaczęli liczyć, to myślę, że liczba umiarkowanych i wyrazistych byłaby zbliżona. Poza tym środek zawsze dominuje.

Mnie się wydaje, że PiS dryfuje w radykalizm, czego dowodem może być obecność Jacka Kurskiego na pańskim wieczorze wyborczym.

Pierwszy raz spotkałem pana Kurskiego, nie rozmawialiśmy długo. Nie zgadzam się z panem, choć wiem, że wielu chciałoby ortodoksyjnego PiS, który spada poniżej 20 proc. Proszę pamiętać, że w tej chwili PiS jest mocno atakowany – z jednej strony jest w defensywie, a z drugiej próbuje rozliczać 100 dni rządów Donalda Tuska. Niedługo będziemy mieli spektakl z zarzutami prokuratorskimi. Musimy jakoś na to odpowiadać.

Pisze pan o sobie, że jest „konserwatywnym indywidualistą”. Co pan wobec tego robi w PiS?

Tu jest moje miejsce. Nigdy nie zostałem zmuszony do zrobienia czegoś, co łamałoby moje sumienie. Prawo i Sprawiedliwość jest o wiele bardziej pluralistyczną partią, niż się wielu wydaje, nawet jeśli czytelnicy mi nie uwierzą.

Czytaj więcej

Roch Zygmunt: Nowy rząd Morawieckiego to test na pamięć złotej rybki

PiS bardzo dbał o dyscyplinę finansów publicznych

To jest poważne pytanie. Jarosław Kaczyński inspiruje się „Kapitałem XXI wieku” Thomasa Piketty’ego i wyraźnie kreuje PiS jako partię socjalną. Pan zaś czyta Hayeka.

Rozpatruję to na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony mamy intelektualne inspiracje, a z drugiej – historyczną konieczność i niezbędne kompromisy. Hayek spadłby z krzesła, gdyby usłyszał o 500+, ale w 2016 roku taki program był polskim rodzinom bardzo potrzebny ze względu na kontekst społeczno-gospodarczy. Proszę zauważyć, że po zmianie, której w tej materii dokonaliśmy, tylko raz ów program został zwaloryzowany. Po 800+ PiS nie proponował dużych programów socjalnych. Jednocześnie bardzo dbał o dyscyplinę finansów publicznych. Gdy pracowano nad budżetem na 2020 rok, to miał być to pierwszy zrównoważony budżet, czemu oczywiście przeszkodziła pandemia. Zresztą kiedyś nawet Zyta Gilowska była ministrem finansów w rządzie premiera Kaczyńskiego.

Może to dowód na cynizm Jarosława Kaczyńskiego – raz znosi najwyższą stawkę podatku dla najbogatszych z Zytą Gilowską, a raz wprowadza 500+ z Elżbietą Rafalską.

Moim zdaniem to dowód na to, że umie łączyć ludzi z różnych środowisk. Poza tym Jarosław Kaczyński nie był i nie jest przeciwnikiem obniżania podatków. To nie lewicowiec, który postuluje 50-proc. podatek. Z obiektywnych przyczyn nie dowiemy się, czy minister Gilowska byłaby w rządzie po 2015 roku. Mój promotor doktoratu mawia, że konserwatyzmów jest tyle, ilu konserwatystów, bo w ostateczności każdy sam to pojęcie zdefiniuje.

Pańskim zdaniem wolnościowy konserwatyzm nie kłóci się na przykład z zakazem sprzedaży energetyków osobom do 18. roku życia?

Dobry przykład pan wybrał, bo akurat trochę się tym interesuję. Kofeina znajdująca się w energetyku jest dla 14-latka bardzo szkodliwa. To wynika z badań, nawet polscy producenci energetyków się z tym zgadzają. Dlatego wbrew różnym wolnościowcom uważam, że to trafna regulacja, bo ma naukowe uzasadnienie. To w żadnym razie nie wyklucza się z konserwatyzmem. Mnie jest blisko do jego anglosaskiej odmiany, która zakłada ewolucyjne zmiany, opierające się na nabywanym doświadczeniu.

Konserwatysta z Konfederacji powiedziałby panu, że państwu nic do tego, co kto pije.

Musieliby dodać, że wobec tego należy znieść zakaz sprzedaży alkoholu nieletnim. Nie sądzę, by z tym się zgodzili. Na tej samej zasadzie powinniśmy nie mieć leków na receptę i w ogóle niczego nie zakazywać. Takie regulacje jednak obowiązują i się sprawdzają.

Należy rozmawiać i z PSL-em i Konfederacją 

Widziałby pan koalicję PiS z Konfederacją? Część mediów stara się was pożenić.

Są w Konfederacji politycy poważni, jak Mentzen czy Bosak, ale jest też Braun. Z nim nie chciałbym mieć nic wspólnego. Nie wiem, czy jest wola rozmowy, jeśli chodzi o tę poważną część tego ugrupowania. Ja generalnie uważam, że należy rozmawiać – nawet z PSL, który poznałem dość dobrze jako wojewoda. Chciałbym wrócić do lat 90., kiedy politycy zdecydowanie więcej ze sobą rozmawiali. To jest dobre i dla debaty, i dla wiedzy o tym, co kto myśli. Konfederacja woli krzyczeć „PiS, PO – jedno zło”.

Tak skandują narodowcy, ale myślę, że nawet libertariańska część Konfederacji nie dogadałaby się z PiS w sprawach gospodarczych.

To zależy, o jakim obszarze współpracy mówimy, bo sejmiki wojewódzkie w ogóle się tym nie zajmują. Ich głównym zadaniem jest rozdysponowywanie środków unijnych i przygotowywanie ofert dla subregionów. To ważne, bo odpowiednie projekty mogą w dużym stopniu przyczynić się do rozwoju regionów. Tu nie ma miejsca na spory, o których teraz rozmawiamy. Nie wyobrażam sobie, by Konfederacja stawiała warunek w rodzaju prywatyzacji lokalnych kolei.

Z optymizmem patrzy pan w przyszłość, jeśli chodzi o PiS?

Oczywiście. Zbyt wiele razy Prawo i Sprawiedliwość składano do grobu, bym uwierzył, że teraz ma się to stać. Oczywiście, nasz elektorat będzie się kurczył z powodów demograficznych, ale pomyślmy w kategorii dekady. Jarosław Kaczyński zapowiedział, że odejdzie z polityki w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Podobnie będzie z Donaldem Tuskiem, jak podpowiada metryka. To dopiero będzie polityczne trzęsienie ziemi. Będzie ciekawie.

A dokąd sięgają pańskie osobiste ambicje?

Obecnie zostanę radnym miasta stołecznego Warszawy. Trzeba temperować własne ambicje.


Pytam poważnie. Prezydent RP?

Nie pcham się do Pałacu Prezydenckiego, ale gdybym był 50-letnim politykiem, miał bogate CV i ktoś złożyłby mi taką ofertę, to bardzo bym się ucieszył. Te spekulacje mi pochlebiają, ale nic nie leży na stole.

Czytaj więcej

Justyna Suchecka: Nienawidzę określenia płatki śniegu

Te plotki przecież nie mogą się brać znikąd.

Pan redaktor Gądek z portalu Gazeta.pl, którego serdecznie pozdrawiam, napisał tekst i się zaczęło. Teraz różne domniemania żyją już własnym życiem, ale proszę zauważyć, że żaden z prominentnych polityków PiS się do nich nie odniósł.

A kto pańskim zdaniem powinien kandydować? Pytam o profil osobowy.

Nie zastanawiałem się nad tym w takich kategoriach. Redaktor Mazurek w jednej z rozmów dopytał mnie w tej sprawie i opowiedziałem, że gdyby to ode mnie zależało, wybrałbym Mariusza Błaszczaka, ale to nie ja decyduję.

Nie odpowiedział mi pan, kim chciałby zostać.

Przede wszystkim chciałbym zostać w polityce, mieć wpływ na debatę publiczną i rzeczywistość. Różne funkcje do tego prowadzą. Interesują mnie obronność, administracja i sprawy zagraniczne, w tym chcę się spełniać.

Tobiasz Bocheński (ur. 1987)

Doktor nauk prawnych, pracownik naukowy Szkoły Głównej Mikołaja Kopernika w Warszawie. Były wojewoda łódzki i mazowiecki. Kandydat PiS na prezydenta Warszawy w 2024 r.

Plus Minus: 23,1 proc. głosów – tyle dostał pan w wyborach na prezydenta Warszawy. Warto było startować?

Dlaczego miałoby nie być warto? To bardzo solidny wynik, a jako jedyni przedstawiliśmy kompleksowy program dla Warszawy. I choć nie spotkał się on z aprobatą większości mieszkańców stolicy, to oczywiście było warto.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi