Katastrofa z kwietnia 1815 roku nie była wydarzeniem medialnym. Kogo w Paryżu czy w Londynie mogło obchodzić, że gdzieś w odległym zakątku Azji zginęło ponad sto tysięcy tubylców? A jednak skutki zagłady Sunbawy już wkrótce odczuje również cywilizacja zachodnia. Z nieba spadnie czerwony śnieg, niskie temperatury i ulewy zniszczą uprawy. Niemcom, Francuzom i Brytyjczykom zajrzy w oczy widmo głodu. Drożyzna i załamanie popytu na produkty nierolne uderzą w mieszkańców miast, a to woda na młyn dla radykałów. Powody do radości mają jedynie esteci: unoszący się w atmosferze wulkaniczny popiół prokuruje niezwykle efektowne zachody słońca.
Rok 1816, zwany rokiem bez lata, najradośniej zacznie się dla Gioacchino Rossiniego. W podpisanym jeszcze w grudniu kontrakcie młody kompozytor zobowiązał się napisać operę komiczną dla rzymskiego Teatro Argentina. Jeśli wierzyć jego przechwałkom, uwinął się z robotą w 12 dni. Ponieważ w tym samym tempie powstało libretto, można uznać „Cyrulika sewilskiego" za jeden z owych błysków geniuszu, tak charakterystycznych dla XIX stulecia. Premiera opery, do której doszło we wtorek 20 lutego, obrosła w legendy i anegdoty. Można wątpić w opowieści o pękniętej strunie gitary, upadkach aktorów, kocie biegającym po scenie i wiadrze z zimną wodą wylanym na głowę kompozytora. Nie ulega jednak wątpliwości, że publiczność, podbechtana przez wysłanników konkurencyjnego teatru (z którym Rossini zerwał współpracę), wygwizdała spektakl. „Wybacz im, Apollo, bo nie wiedzą, co czynią" – mamrotał maestro znad klawesynu. Następnego dnia zdezerterował, symulując chorobę. Tymczasem rzymianie z jednej skrajności wpadają w drugą. Zewsząd sypią się gratulacje, tłum fanów wiwatuje pod domem Rossiniego. Opera za czterysta skudów, bo tyle impresario Teatro Argentina zapłacił kompozytorowi z Pesaro, należy dziś do muzycznego kanonu.
Najgłupszy rabuś świata
Europa liże rany zadane przez Napoleona i łaknie pokoju. Ma go zapewnić Święte Przymierze monarchów, którego istnienie ujawnił w lutym paryski dziennik „Moniteur Universel". Reformatorzy, zniechęceni ekscesami francuskiej rewolucji, szukają ustrojowego wzorca po drugiej stronie kanału La Manche. Ale, jakby na złość wszystkim anglofilom, brytyjska gospodarka wpada w turbulencje, a kraj ogarniają socjalne niepokoje. W sierpniu Aberdeen nawiedza trzęsienie ziemi, najsilniejsze w dziejach Szkocji. W polityce też nie dzieje się najlepiej. Chory król Jerzy III stracił kontakt z rzeczywistością, księcia regenta pochłania życie towarzyskie oraz budowa w Brighton wystawnej rezydencji w stylu hindusko-saraceńskim. Rządząca partia torysów uważa, że falę rozruchów mogą zatrzymać jedynie represje. Dochodzi do rzeczy niesłychanej: parlament zawiesza Habeas Corpus Act gwarantujący obywatelom wolność osobistą.
Intelektualiści mają własne recepty na wyjście z kryzysu. William Cobbett domaga się powrotu do stanu sprzed rewolucji przemysłowej. Thomas Robert Malthus wieszczy katastrofę demograficzną. Robert Owen nawołuje do zakładania spółdzielni, co ma być wstępem do stworzenia nowego, komunistycznego ładu. William Godwin orzeka, że winne całego zła jest państwo i należy je bez zwłoki zdemontować. Krytykuje również instytucję małżeństwa, któremu „wolność i nadzieja są równie obce". W takim skrajnie liberalnym duchu wychował swoją córkę Mary – przyszłą autorkę „Frankensteina".
W owym feralnym „roku bez lata" uwagę elit zaprząta też sprawa greckich marmurów. Wszystko zaczęło się od tego, że lord Elgin, ambasador Jego Królewskiej Mości Jerzego w Stambule, nie chciał wracać do kraju z pustymi rękami. Zwrócił się więc do sułtana o zgodę na wywiezienie fragmentów antycznych rzeźb z ateńskiego Akropolu, wówczas tureckiej fortecy. Selim III uznał, że to niewysoka cena za umocnienie sojuszu z Wielką Brytanią, i do Attyki wyruszyła wynajęta przez lorda ekipa włoskich „archeologów", uzbrojona w młoty, kilofy i ładunki wybuchowe. Jej łupem padła prawie połowa 160-metrowego fryzu zdobiącego zewnętrzne ściany Partenonu. Ochrona zabytków była wówczas pojęciem raczej teoretycznym, lecz czyn dyplomaty zdegustował europejską opinię publiczną. Zawistni Francuzi ukuli nawet termin „elginizm".