Rok 1816. Rozważni i romantyczni

Co pojawiłoby się na „żółtym pasku" telewizji informacyjnych 200 lat temu? Katastrofa fregaty i podejrzenie o przypadki kanibalizmu wśród rozbitków? Szaleństwo władcy Wielkiej Brytanii? Wybuch wulkanu w Indonezji i śmierć stu tysięcy jej mieszkańców?

Aktualizacja: 09.01.2016 19:47 Publikacja: 08.01.2016 00:57

Géricault romantyczny i polityczny: katastrofa „Meduzy” mogła zmieść rządy nieudolnych Burbonów

Géricault romantyczny i polityczny: katastrofa „Meduzy” mogła zmieść rządy nieudolnych Burbonów

Foto: Wikipedia

Katastrofa z kwietnia 1815 roku nie była wydarzeniem medialnym. Kogo w Paryżu czy w Londynie mogło obchodzić, że gdzieś w odległym zakątku Azji zginęło ponad sto tysięcy tubylców? A jednak skutki zagłady Sunbawy już wkrótce odczuje również cywilizacja zachodnia. Z nieba spadnie czerwony śnieg, niskie temperatury i ulewy zniszczą uprawy. Niemcom, Francuzom i Brytyjczykom zajrzy w oczy widmo głodu. Drożyzna i załamanie popytu na produkty nierolne uderzą w mieszkańców miast, a to woda na młyn dla radykałów. Powody do radości mają jedynie esteci: unoszący się w atmosferze wulkaniczny popiół prokuruje niezwykle efektowne zachody słońca.

Rok 1816, zwany rokiem bez lata, najradośniej zacznie się dla Gioacchino Rossiniego. W podpisanym jeszcze w grudniu kontrakcie młody kompozytor zobowiązał się napisać operę komiczną dla rzymskiego Teatro Argentina. Jeśli wierzyć jego przechwałkom, uwinął się z robotą w 12 dni. Ponieważ w tym samym tempie powstało libretto, można uznać „Cyrulika sewilskiego" za jeden z owych błysków geniuszu, tak charakterystycznych dla XIX stulecia. Premiera opery, do której doszło we wtorek 20 lutego, obrosła w legendy i anegdoty. Można wątpić w opowieści o pękniętej strunie gitary, upadkach aktorów, kocie biegającym po scenie i wiadrze z zimną wodą wylanym na głowę kompozytora. Nie ulega jednak wątpliwości, że publiczność, podbechtana przez wysłanników konkurencyjnego teatru (z którym Rossini zerwał współpracę), wygwizdała spektakl. „Wybacz im, Apollo, bo nie wiedzą, co czynią" – mamrotał maestro znad klawesynu. Następnego dnia zdezerterował, symulując chorobę. Tymczasem rzymianie z jednej skrajności wpadają w drugą. Zewsząd sypią się gratulacje, tłum fanów wiwatuje pod domem Rossiniego. Opera za czterysta skudów, bo tyle impresario Teatro Argentina zapłacił kompozytorowi z Pesaro, należy dziś do muzycznego kanonu.

Najgłupszy rabuś świata

Europa liże rany zadane przez Napoleona i łaknie pokoju. Ma go zapewnić Święte Przymierze monarchów, którego istnienie ujawnił w lutym paryski dziennik „Moniteur Universel". Reformatorzy, zniechęceni ekscesami francuskiej rewolucji, szukają ustrojowego wzorca po drugiej stronie kanału La Manche. Ale, jakby na złość wszystkim anglofilom, brytyjska gospodarka wpada w turbulencje, a kraj ogarniają socjalne niepokoje. W sierpniu Aberdeen nawiedza trzęsienie ziemi, najsilniejsze w dziejach Szkocji. W polityce też nie dzieje się najlepiej. Chory król Jerzy III stracił kontakt z rzeczywistością, księcia regenta pochłania życie towarzyskie oraz budowa w Brighton wystawnej rezydencji w stylu hindusko-saraceńskim. Rządząca partia torysów uważa, że falę rozruchów mogą zatrzymać jedynie represje. Dochodzi do rzeczy niesłychanej: parlament zawiesza Habeas Corpus Act gwarantujący obywatelom wolność osobistą.

Intelektualiści mają własne recepty na wyjście z kryzysu. William Cobbett domaga się powrotu do stanu sprzed rewolucji przemysłowej. Thomas Robert Malthus wieszczy katastrofę demograficzną. Robert Owen nawołuje do zakładania spółdzielni, co ma być wstępem do stworzenia nowego, komunistycznego ładu. William Godwin orzeka, że winne całego zła jest państwo i należy je bez zwłoki zdemontować. Krytykuje również instytucję małżeństwa, któremu „wolność i nadzieja są równie obce". W takim skrajnie liberalnym duchu wychował swoją córkę Mary – przyszłą autorkę „Frankensteina".

W owym feralnym „roku bez lata" uwagę elit zaprząta też sprawa greckich marmurów. Wszystko zaczęło się od tego, że lord Elgin, ambasador Jego Królewskiej Mości Jerzego w Stambule, nie chciał wracać do kraju z pustymi rękami. Zwrócił się więc do sułtana o zgodę na wywiezienie fragmentów antycznych rzeźb z ateńskiego Akropolu, wówczas tureckiej fortecy. Selim III uznał, że to niewysoka cena za umocnienie sojuszu z Wielką Brytanią, i do Attyki wyruszyła wynajęta przez lorda ekipa włoskich „archeologów", uzbrojona w młoty, kilofy i ładunki wybuchowe. Jej łupem padła prawie połowa 160-metrowego fryzu zdobiącego zewnętrzne ściany Partenonu. Ochrona zabytków była wówczas pojęciem raczej teoretycznym, lecz czyn dyplomaty zdegustował europejską opinię publiczną. Zawistni Francuzi ukuli nawet termin „elginizm".

Thomas Bruce nie posiadał się ze zdumienia. Operacja, na którą wyłożył olbrzymią sumę 70 tysięcy funtów, zamiast spodziewanej chwały, okryła go hańbą. Byron, już wtedy zdeklarowany filohellen, publicznie nazywa Szkota „pośród rabusiów świata najgorszym, najgłupszym". Krążą pogłoski, że sułtański fierman został ordynarnie sfałszowany. W czerwcu odbyła się debata parlamentarna, podczas której roztrząsano legalność ambasadorskiej akcji. W końcu, stosunkiem głosów 82:30, zostaje przyjęta pojednawcza oferta Elgina. Arystokrata otrzyma zwrot połowy poniesionych kosztów, a marmury powędrują do British Museum. Ku goryczy Greków są tam do dziś.

Serce w jedwabnej chuście

Byron nie czeka na rezultat debaty. W kwietniu, mając dość „wojny z całym światem i własną żoną", wsiada na okręt w Dover. Nie przypuszcza, że wróci do ojczyzny dopiero za osiem lat i w trumnie. Zwiedza pobojowisko pod Waterloo i w napoleońskim powozie, w którym mieści się łóżko, kredens, stół i biblioteka, rusza wzdłuż Renu na południe. Towarzyszy mu osobisty lekarz i sekretarz, John William Polidori. Celem podróży jest Italia, lecz fatalna aura sprawia, że panowie na kilka miesięcy utkwią w rezydencji Villa Diodati nad Jeziorem Genewskim. Na domiar złego przeszłość nie daje o sobie zapomnieć.

W Szwajcarii czeka na Byrona „głupia dziewczyna", czyli 18-letnia Claire Clairmont, w stanie odmienionym. „Miałem diabelnie ciężkie zadanie z przekonaniem jej, żeby wróciła do domu, ale wreszcie sobie pojechała" – we wrześniu donosi z ulgą swej przyrodniej siostrze Auguście (z którą ponoć też miał romans). Na razie musi jednak znosić towarzystwo kochanki, jej przyrodniej siostry Mary Godwin oraz innego poety skandalisty. Percy Shelley za napisanie pamfletu „O potrzebie ateizmu" wyleciał ze studiów na Oksfordzie. Jako zwolennik wolnej miłości bez namysłu porzucił dla Mary żonę i dwójkę dzieci. Częstym gościem w Villi Diodati jest też Matthew Gregory Lewis, autor antykatolickiego „Mnicha". Powieść, mimo swej drastyczności (a może właśnie dlatego), zyskała wielką popularność, stając się natchnieniem dla twórców obdarzonych „gotycką" wyobraźnią.

Lokatorzy szwajcarskiej willi są młodzi. Byron ma 28 lat, Shelley – 23, Polidori – 20, Mary – 19. Prawdę mówiąc, nudzą się jak mopsy. Po tym, gdy na jeziorze dopadł ich szkwał i omal nie zatonęli, stracili ochotę na wycieczki. Pozostają lektura, twórczość, długie nocne rozmowy przy kominku i flirty. Doktor zadurza się w pannie Godwin, niestety, ona traktuje go „jak brata". Pewnego czerwcowego wieczoru zabawiają się czytaniem niemieckich opowiadań o duchach. Byron proponuje grę w wymyślanie strasznych historii. Sam ma w zanadrzu anegdotę o krwiożerczym wampirze. Mary opowiada swój sen o naukowcu, który próbuje przywrócić życie ludzkim zwłokom. Doktor nie chce być gorszy, więc improwizuje fabułę o damie z trupią czaszką zamiast głowy.

Jesienią pogoda poprawi się na tyle, że Byron wyruszy w Alpy, a Shelley i jego luba wrócą do Anglii. Polidori wkrótce poróżni się i rozstanie ze swym przyjacielem-pacjentem. Chwile spędzone w Villi Diodati musiały jednak mocno utkwić w głowie doktora, skoro przeniósł na papier „Wampira" i opublikował go pod nazwiskiem Byrona. Goethe uzna opowiadanie za najlepszą rzecz, jak wyszła spod pióra angielskiego poety, ten jednak wyprze się autorstwa. Centralna postać utworu, światowiec o robaczywej duszy libertyna, jest bowiem jego karykaturą. Lord Ruthven to łajdak co się zowie – uwodzi i wypija krew z niewinnych dziewic (czyżby aluzja do panny Clairmont?)

Powieść „Frankenstein, czyli nowy Prometeusz" ukaże się drukiem dopiero w 1818 roku. W redagowaniu ostatecznej wersji pomoże Shelley. Będą już wówczas z Mary małżeństwem. Jego pierwsza żona, nie chcąc stać na drodze ich szczęściu, utopi się w rzeczce przepływającej przez londyński Hyde Park. John William Polidori, pogrążony w karcianych długach, popełni samobójstwo w sierpniu 1821 roku. Siostra wyda jego pamiętnik w wersji ocenzurowanej. Oryginał przezornie spali. W lipcu roku następnego jacht, którym będzie podróżował Percy Shelley, zatonie u wybrzeży Toskanii. Mary zabierze do Anglii jego serce zawinięte w jedwabną chustę.

Byron, znudzony odgrywaniem roli turysty, ruszył na odsiecz greckim powstańcom, ale wiele się nie nawojował. W kwietniu 1824 roku jego osłabiony malarią organizm przegrał walkę z gorączką. Claire Clairmont urodziła córkę o imieniu Allegra, która zmarła, mając pięć lat. O deszczowych wakacjach autora „Don Juana" i jego kompanii nakręcono kilka filmów. Tylko czekać, aż nad Jeziorem Genewskim stanie pomnik dwóch literackich potworów, które przyszły na świat owej czerwcowej nocy. Arystokratyczny wampir przybijający piątkę z ożywionym trupem – to naprawdę byłoby coś.

Gdy angielscy romantycy popuszczają wodze wyobraźni, Francją wstrząsa autentyczna tragedia. 2 lipca płynąca pod królewską banderą fregata „Meduza" wskutek błędów w nawigacji wpada na rafę niedaleko wybrzeży Afryki. Celem podróży był Senegal, na pokładzie znajduje się nowo mianowany gubernator tej kolonii. Okręt ma bojową, napoleońską przeszłość, brał udział w walkach o Mauritius i na Morzu Karaibskim. Po pięciu dniach daremnych wysiłków kapitan Hugues de Chaumareys musi pogodzić się z faktem, że rejs dobiegł końca. Szalup ratunkowych jest zbyt mało. 17 oficerów decyduje się więc pozostać na wraku i czekać na pomoc. Liczą, że admiralicja nie zapomni o złocie, które znajduje się pod pokładem „Meduzy".

146 pasażerów przenosi się na naprędce zbudowaną tratwę. Kapitan wraz z VIP-ami i załogą wsiadają na szalupy, które będą ją holować. Gdy wypływają na pełne morze, de Chaumareys traci jednak serce do tego pomysłu i każe odciąć liny. „Machina" (jak ochrzcili ją francuscy marynarze), pozbawiona sterów, zaczyna bezradnie dryfować. Wybucha panika. Wojskowi walczą z cywilami. Już pierwszej nocy ginie 20 ludzi, w tym kilku z własnej ręki. Większą część tratwy zalewają fale, dramat pogłębia brak wody pitnej i niedostatek żywności. Rozbitkowie mają natomiast wino. Czwartego dnia żyje jeszcze 67 pasażerów. Dwunastego – 15 i ci zostaną uratowani (przypadkowo zresztą) przez bryg „Argus". Dla pięciu będzie już za późno, rychło umrą z wycieńczenia. Spośród oficerów, którzy nie opuścili podtopionej fregaty, przeżyje trzech. Zanim jednak, po 54 dniach od wpadnięcia na rafę, doczekają się pomocy, zdążą zwariować.

Tragedia „Meduzy" wywiera na współczesnych takie wrażenie jak katastrofa „Titanica" wiek później. Dla jednych jest to pretekst do snucia makabrycznych opowieści: zastanawiano się, ilu pasażerów pochłonął Atlantyk, ilu umarło z zimna, a ilu zostało zabitych lub zjedzonych przez towarzyszy niedoli. „W momencie, w którym ich znalazłem, liny służące za więź przednią masztu, pełne były kawałków mięsa ludzkiego, które tam się suszyło" – raportuje kapitan „Argusa". Inni zyskują asumpt do pesymistycznych rozważań nad naturą ludzką. Oczywiście sprawa jest ciosem dla prestiżu świeżo odrestaurowanej monarchii i szybko nabiera wymiaru politycznego. Okazuje się, że de Chaumareys nigdy wcześniej nie dowodził okrętem, a na morzu nie był od 25 lat. Awans zawdzięczał protekcji brata króla. Zanim wprowadził „Meduzę" na rafę, zgubił dwa okręty z eskorty.

Opinia publiczna jest wstrząśnięta. Oliwy do ognia dolewa dwóch ocalonych: chirurg Savigny i geograf Corréard. Jako zagorzali bonapartyści głoszą, że los fregaty to zapowiedź tego, co czeka Francuzów pod rządami nieudolnych rojalistów. Władza decyduje się poświęcić kapitana „Meduzy". Wyrok opiewa na trzy lata więzienia. Opozycja grzmi, lecz kraj nie dojrzał do rewolucji. W Paryżu zbyt dobrze pamięta się Kozaków biwakujących na Polach Elizejskich. Tragedię pasażerów królewskiej fregaty utrwali dla przyszłych pokoleń Théodore Géricault. „Tratwa Meduzy", obraz uważany dziś za ikonę stylu romantycznego, nie wszystkim przypadnie do gustu. Ku zaskoczeniu artysty w sukurs przyjdzie mu Ludwik XVIII. „Jest pan autorem wielkiej katastrofy, która wszakże nie jest katastrofą dla pana" – zapewni Géricaulta. Płótno, kupione przez króla, trafi do Luwru.

Pacyfizm w imię Boże

We wrześniu 1816 roku w Offenbach nad Menem dobiegła końca epopeja, która elektryzowała Europę bardziej niż rozbiory Polski. W miejscowym zamku umarła Ewa von Frank. Miejscowi sądzili, że jest nieślubną córką rosyjskiej carycy Katarzyny II, ale w rzeczywistości to jej ojciec był sławny. Jakub Frank, samozwańczy mesjasz, rozbudził nadzieje Kościoła katolickiego na masową konwersję Żydów. Na zerwanie z Talmudem zdecydowało się jednak – według najbardziej optymistycznych szacunków – zaledwie kilkanaście tysięcy. Znacznie lepiej wychodziło Frankowi mydlenie oczu chrześcijańskim sympatykom oraz sponsorom jego „misyjnej" działalności. Jeden z nich, książę Wolfgang Isenburg-Birnstein, udostępnił sekciarzom zamek w Offenbach, w którym ich lider spędził ostatnie lata burzliwego życia. Ewa miała kontynuować dzieło ojca. Uczynił z niej żeńskie bóstwo i tytułował „królową". Wyznawcy musieli padać przed nią na twarz i całować w stopy. Wrogowie twierdzili, że Jakuba łączy z córką stosunek kazirodczy. Czy tak w istocie było, nie wiadomo, ale za pewno zadbał o jej wykształcenie. Ewa, która urodziła się jako Rachela, mówiła po francusku i miała maniery wielkiej damy. Jej kareta, zaprzężona w cztery łaciate konie, bardzo imponowała heskim wieśniakom. Nie wyszła za mąż, choć smalił do niej cholewki książę Marcin Lubomirski, który przez kilkanaście lat był dowódcą przybocznej gwardii Franka. Luksusowe życie mieszkańców Gotteshaus (czyli Domu Boga) opłacali Żydzi z Polski, Czech i Niemiec.

Strumień datków zaczął wysychać po śmierci Jakuba. Do Offenbach coraz rzadziej przybywali pielgrzymi liczący na błogosławieństwo. Ewa zrażała ponoć gości swym wyniosłym zachowaniem. Na jej obronę można jednak powiedzieć, że stała na z góry przegranej pozycji. Żydowska tradycja nie znała bowiem kobiet-proroków. Narastające finansowe problemy zmusiły pannę Frank do oszczędności. Rozwiązała gwardię, zredukowała dwór. Ale i tak, zanim umarła, zdążyła narobić długów na oszałamiającą sumę trzech milionów guldenów.

Jesienią 1813 roku Ewę odwiedził najpotężniejszy monarcha Europy. Car Aleksander I miał słabość do mistyczek. Nawiedzona baronowa Julia von Krüdener chwaliła się, że to ona podsunęła mu pomysł stworzenia Świętego Przymierza. Ów wzniosły akt, który niektórzy historycy nazywają pierwszym globalnym paktem bezpieczeństwa, był wyrazem ekumenicznych ciągot rosyjskiego władcy. Prawosławny car, protestancki król Prus i katolicki cesarz Austrii deklarowali wspólną wolę obrony pokoju i chrześcijańskich wartości. To, że święty alians w praktyce okazał się zmową rządów zainteresowanych w utrzymywaniu politycznego i społecznego status quo, było zasługą Klemensa von Metternicha. Dokooptować część napoleońskich elit, zalegalizować majątkowe transfery dokonane w dobie rewolucji oraz odnowić sojusz tronu i ołtarza – tak w skrócie wyglądał jego przepis na uspokojenie Europy. Austriacki mąż stanu nie przewidział tylko jednego: że młode pokolenie tak szybko zakwestionuje ten stary-nowy porządek. W 1816 roku konserwatyści jeszcze triumfują, ale przyszłość należy do romantyków.

Strzał w głowę

Dla każdego myślącego człowieka było jasne, że Polacy nie będą beneficjentami systemu Metternicha, ale nad Wisłą panował optymizm. Wierzono w dobre intencje Aleksandra. Nastroje schłodziła nieco decyzja cara o powierzeniu komendy nad armią Kongresówki jego bratu, Konstantemu. Ów psychopata o manierach wykidajły uwielbiał tresować podwładnych. W maju, podczas jednej z parad na placu Saskim, za jakieś wydumane przewinienie zwymyślał oficerów 3. Pułku Piechoty, robiąc z nich publicznie pośmiewisko. W obronie napiętnowanych wystąpił słynny szwoleżer, kapitan Michał Wilczek. Zarzucił zwierzchnikom, „że dbają tylko o swe osobiste korzyści, zapominając o ojczyźnie i swoich podwładnych, i że zachowują się z taką samą uniżonością wobec Rosjan, z jaką przedtem zachowywali się względem Francuzów".

Cios był celny. Wściekły generał Wincenty Krasiński skazał swego adiutanta na areszt domowy. Wilczek uniósł się honorem i strzelił sobie w głowę. Samobójstwo popełniło także czterech innych młodych oficerów. Krasiński i podobni mu napoleońscy weterani na własnym przykładzie udowodnili, że męstwo okazywane na polach bitew i odwaga cywilna w czasach pokoju to dwie zupełnie różne sprawy.

Gdy wojskowi dawali dowody małoduszności, cywile wygrywali wojnę o polską oświatę. W 1816 roku, z inicjatywy dwóch Stanisławów: Staszica i Kostki Potockiego, na terenie Kongresówki powstały trzy wyższe uczelnie: Szkoła Akademiczno-Górnicza, Instytut Agronomiczny przekształcony później w Szkołę Główną Gospodarstwa Wiejskiego i Królewski Uniwersytet Warszawski. Kwitnie również szkolnictwo na Kresach. Nad rozwojem Uniwersytetu Wileńskiego czuwa książę Adam Jerzy Czartoryski. Grupa studentów tej uczelni, skupiona wokół Tomasza Zana i Adama Mickiewicza, już za rok założy tajne Towarzystwo Filomatów. Na południu okres świetności przeżywa zaś Gimnazjum Wołyńskie, bardziej znane pod późniejszą nazwą Liceum Krzemienieckiego. „Pan Nowosilcow kiedyś powiedział, że moja administracja szkół w prowincjach polskich na wiek cały oddaliła wynarodowienie tego kraju i zlanie się jego z Rosją" – wspomni po latach Czartoryski.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Katastrofa z kwietnia 1815 roku nie była wydarzeniem medialnym. Kogo w Paryżu czy w Londynie mogło obchodzić, że gdzieś w odległym zakątku Azji zginęło ponad sto tysięcy tubylców? A jednak skutki zagłady Sunbawy już wkrótce odczuje również cywilizacja zachodnia. Z nieba spadnie czerwony śnieg, niskie temperatury i ulewy zniszczą uprawy. Niemcom, Francuzom i Brytyjczykom zajrzy w oczy widmo głodu. Drożyzna i załamanie popytu na produkty nierolne uderzą w mieszkańców miast, a to woda na młyn dla radykałów. Powody do radości mają jedynie esteci: unoszący się w atmosferze wulkaniczny popiół prokuruje niezwykle efektowne zachody słońca.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach