Jakie ambicje, takie inwestycje. Co mówi nam o Polsce spór o CPK

Pół narodu dyskutuje dziś o budowie CPK. Czy spieramy się o przepustowość linii kolejowych, prognozy lotniczego cargo albo finansowe ryzyko? Może trochę. Ale tak naprawdę jest to spór o narodowe ambicje – na co jesteśmy, jako Polacy, gotowi się porwać.

Publikacja: 16.02.2024 10:00

16 lipca 1969 r., z centrum kosmicznego im. Kennedy’ego na Florydzie startuje rakieta Saturn V z mis

16 lipca 1969 r., z centrum kosmicznego im. Kennedy’ego na Florydzie startuje rakieta Saturn V z misją Apollo 11. Lądowanie na Księżycu dało Amerykanom poczucie dumy ze wspólnego osiągnięcia. Co mogłoby być podobnym projektem na polską miarę?

Foto: NASA

Granice mojego języka są granicami mojego świata – ten cytat z Ludwiga Wittgensteina z „Traktatu logiczno-filozoficznego” sprzed stulecia jest permanentnie nadużywany, ponieważ doskonale nadaje się do rozmaitych trawestacji. Dlatego można go też użyć do opisania dyskusji o Centralnym Porcie Komunikacyjnym, która zdominowała ostatnio naszą przestrzeń publiczną. O sensowność budowy CPK spierają się eksperci w prime time najnowszego kanału na YouTubie, dyskutują o nim taksówkarze, aktywiści i politycy, rozgrzewają się od dyskusji na temat sensowności tej infrastrukturalnej inwestycji platformy społecznościowe, ze szczególnym uwzględnieniem X (d. Twittera).

Liczby mówią same za siebie. Jak podliczył serwis Polityka w Sieci, zajmujący się analizą trendów w internecie, zasięg hasła CPK w ostatnich 12 miesiącach wyniósł 1 miliard, z czego połowa została wygenerowana w ciągu ostatniego kwartału. Innymi słowy na wszystkich urządzeniach (telefonach, tabletach, komputerach) hasło CPK pojawiło się w ciągu ostatnich trzech miesięcy pół miliarda razy. To znaczy, że każdy użytkownik sieci (a więc z grubsza każdy Polak) natknął się na to hasło kilkanaście razy. „W chwili obecnej przeciętnemu użytkownikom sieci publikacje dot #CPK wyświetlają się dwa–trzy razy dziennie, a nasycenie treści jest głównie pozytywne” – zauważała PwS. „Obecnie temat #CPK jest jednym z pięciu najczęściej i najchętniej oglądanych, komentowanych tematów w polskiej przestrzeni social media i internetu”.

Sondaż o CPK, czyli jak Polacy wyrobili sobie zdanie

Nie pozostało to bez wpływu na społeczne nastroje, ponieważ z badania IBRiS dla „Rzeczpospolitej” przeprowadzonego w ubiegły weekend wynika, że ponad 58 proc. ankietowanych uważa, że obecny rząd powinien kontynuować projekt CPK. Przeciwnego zdania jest nieco ponad 23 proc. badanych.

Jak to się stało, że budowa portu lotniczego, nowej sieci połączeń kolejowych, hubu cargo i wielu jeszcze innych rozwiązań, które – jak by się mogło wydawać – zajmują w dużej części ekspertów od logistyki i infrastruktury, zeszła pod strzechy? Że zdominowała dyskusje w serwisie X, na Facebooku, a jest silnie obecna nawet na TikToku. Że sprawia, iż w sumie ponad trzy czwarte ankietowanych ma w tej sprawie wyrobione zdanie? Powody zasadniczo wydają mi się dwa. Jeden ma charakter logiczno-filozoficzny, a drugi pokoleniowo-polityczny.

Jeszcze tylko jedno zastrzeżenie. Jeśli ktoś chce szukać w tym tekście argumentów na rzecz budowy CPK albo przeciw temu projektowi, będzie zawiedziony.Znacznie bardziej interesuje mnie to, jak hasło CPK funkcjonuje na rynku idei, jak działa w zbiorowej wyobraźni, jak zaczęło przeorywać dotychczasowe linie podziałów.

Czytaj więcej

Co z tym CPK. Kto nagina, kto oszukuje i gdzie jest prawda

Bo wbrew zarzutom co bardziej podejrzliwych dyskutantów, zainteresowania budową Centralnego Portu Komunikacyjnego nie wywołuje sztucznie sieć lobbystów, którzy chcieliby dorobić się na tej inwestycji. Tu pada argument z kampanii wyborczej o złodziejach z PiS, którzy przez osiem lat gadali o CPK, wydali grube miliardy, ktoś się na tym upasł i dlatego trzeba ten pomysł porzucić. Z pewnością ktoś na budowie zarobi. Pytanie ważniejsze jednak brzmi, czy jak już wydamy na nią te dziesiątki miliardów, zarabiać będzie na tym polska gospodarka.

Dla ekspertów być może właśnie to jest najważniejsze. Ale większość tych, którzy biorą udział w dyskusji o budowie CPK, nie ma o tym zielonego pojęcia. Pozostaje wierzyć lub nie ekspertom, którzy są w stanie to policzyć. A ci, jak prawnicy: jeden powie tak, drugi inaczej.

Jestem więc przekonany, że to nie jest dyskusja o tym, czy CPK się opłaca czy nie. To dyskusja o tym, kim jesteśmy trzy i pół dekady po Okrągłym Stole. O tym, za kogo się uważamy, jak na siebie patrzymy i jak byśmy sobie chcieli samych siebie wyobrażać za dekadę albo dwie.

I tu wracamy do Wittgensteina. Bo można by sparafrazować jego tezę o języku twierdzeniem, że granicą naszej zbiorowej wyobraźni są projekty, na jakie się porywamy. W istocie spieramy się dzisiaj o to, na co jesteśmy się gotowi porwać, a więc jest to skomplikowana gra narodowej dumy i narodowych kompleksów, megalomanii i mikromanii, pedagogiki dumy i pedagogiki wstydu.

Dla jednych więc CPK będzie właśnie miarą wielkości państwa. Dla innych – przejawem gigantomanii, która ma wyłącznie leczyć narodowe kompleksy. W krytyce CPK jedni widzą element racjonalnej dyskusji o granicach zdolności organizacyjnych państwa, inni zaś tylko dowód na poczucie niższości wobec Niemiec, bo wątpiącym w sens tej inwestycji miałoby jakoby wystarczać istniejące już duże lotnisko w Berlinie.

Ratunkowa misja Elona Muska

W języku angielskim funkcjonuje sformułowanie „sky is the limit”. Oznacza ono, że w danej sytuacji nie ma żadnych granic. A w dosłownym tłumaczeniu, że jedynym ograniczeniem jest niebo. Do dyskusji o inwestycji, której ważnym elementem ma być port lotniczy, jak znalazł.

Pozostańmy na moment w kulturze anglosaskiej. Najlepszym przykładem projektu, który wyznaczał granice wyobraźni, był amerykański program Apollo. Przygotowywany od 1961 r., a przeprowadzony w latach 1966–1972, był elementem nie tylko podboju kosmosu, ale też rywalizacji ze Związkiem Sowieckim. Ogłaszając kosmiczne ambicje USA, prezydent John Fitzgerald Kennedy mówił wprost, że chodzi o wysiłek całego narodu, by osiągnąć coś spektakularnego, coś, co zachwyci całą ludzkość. Biorąc pod uwagę, że lądowanie na Księżycu w 1969 r. (misja Apollo 11) oglądano na żywo na niemal całym globie, cel został osiągnięty. A Stany Zjednoczone objęły prowadzenie w kosmicznym wyścigu. I przez wiele lat czerpały z tego wydarzenia – powtórzonego przez kolejne misje Apollo – narodową dumę i satysfakcję.

Później Amerykanom nie udało się ponownie niczego takiego osiągnąć. Dlatego parę lat temu pewien imigrant z RPA o nazwisku Elon Musk stwierdził, że skoro w kwestii podróży kosmicznych w ciągu pół wieku nie udało się nic równie spektakularnego uzyskać, ludzkość jest zagrożona. I postawił sobie jeszcze ambitniejszy cel: kolonizację Marsa. W tym celu założył firmę SpaceX, która realizuje większość lotów kosmicznych dla rządu Stanów Zjednoczonych, ponieważ NASA nie posiada dziś, po zakończeniu projektu wahadłowców, gotowej i przetestowanej rakiety zdolnej wynosić ludzi w kosmos, o takich szczegółach jak dostarczanie zaopatrzenia na międzynarodową misję kosmiczną nie wspominając.

Czytaj więcej

Pokorni prymusi nie uratują ludzkości

Przedsiębiorca uznał, że postawienie sobie za cel kolonizacji Marsa jest ideą, która mobilizuje do wielkiego wysiłku, a równocześnie przesuwa granice naszej wyobraźni. Sięgając po coś, co wydaje się nawet trochę absurdalne, przesuwamy bowiem granice tego, co uważamy za możliwe do osiągnięcia przez człowieka.

Sam miliarder jest przekonany, że bez programu umożliwiającego wyrwanie się ludzkości z Ziemi nasz gatunek może nie przetrwać. Podróż na Marsa, budowa tam kolonii itp. stanowią więc nie tylko spektakularną i ambitną misję mającą dać zadość ludzkiej ciekawości, ale też stworzyć coś w rodzaju Arki Noego, szalupy ratunkowej na wypadek globalnego kataklizmu, wojny atomowej lub nowej pandemii.

Kogo chcemy prześcignąć

Warto sobie zadać w tym miejscu pytanie, czy Polska powinna mierzyć tak wysoko jak Stany Zjednoczone. Nie chcę nikogo obrażać, ale nasza ojczyzna nie jest mocarstwem. Nie jest też mocarstwem regionalnym. Jest europejskim krajem średniej wielkości.

Pod względem powierzchni Polskę wyprzedza ok. 70 krajów, pod względem populacji zajmujemy 37. miejsce. Lepiej plasujemy się, jeśli idzie o nominalne PKB – zajmujemy miejsce 21. (m.in. za Turcją, Holandią, Arabią Saudyjską czy Szwajcarią, wyprzedzając Tajwan, Belgię, Argentynę czy Szwecję). Nasz odwieczny konkurent, Rosja, znajduje się o dziesięć pozycji wyżej.

Można oczywiście mierzyć potencjał kraju wielkością PKB w przeliczeniu na osobę, ale to zestawienie wypada dla nas jeszcze mniej korzystnie, plasując nas poza pierwszą setką krajów o najwyższym dochodzie. Wówczas przeganiamy lekko Rosję, Chile, Rumunię, ale ustępujemy Chorwacji, Węgrom, Słowacji, Grecji, Łotwie czy Portugalii. Czy zatem nie te kraje właśnie powinny być naszym punktem odniesienia dla naszych ambicji? Bo w tej dyskusji kluczowe jest, kogo chcemy przegonić.

Tymczasem my wciąż odnosimy się do Niemiec… To nie ma większego sensu. Nasz zachodni sąsiad to trzecia gospodarka świata, 19. kraj pod względem liczby ludności. Ma więc zupełnie inny potencjał gospodarczy, ale też i kulturalny, polityczny itp. – by grać w pierwszej światowej lidze, prowadzić swoje gry w Afryce, Azji Środkowej, składając interesujące oferty państwom bloku postsowieckiego takim jak Kazachstan. Wcale nie twierdzę, że powinniśmy siedzieć w kącie czy rozsmakowywać się w kompleksach, ale powinniśmy tak konstruować swoje marzenia, tak poszerzać granice swojej wyobraźni, by jednak trzymać się rzeczywistości, a nie oderwać się od niej i fruwać gdzieś w przestworzach. I snuć marzenia o tym, że wreszcie to Niemcy przyjadą do Polski zbierać nasze szparagi. Nie, nie przyjadą.

Szkoły czy rakiety

Pasjonującym zjawiskiem ostatnich miesięcy jest zmiana w postrzeganiu CPK, która zaszła w wyniku przegranych przez PiS wyborów. Wcześniej ten projekt – uważany za pomysł pisowskiej władzy – traktowany był przez wielu jako coś z automatu niedobrego, niebezpiecznego. Po wyborach w dyskusji pojawiły się kwestie merytoryczne. Na przykład bardzo popularny profil w mediach społecznościowych Ruch Ośmiu Gwiazd, który w czasie wyborów nie patyczkował się (by ująć to elegancko) z PiS, ostatnio zaapelował, aby rząd Donalda Tuska kontynuował pracę nad budową elektrowni jądrowej, a także nad CPK. A równocześnie, by „odpisowił” te inwestycje. I opisywany wyżej sondaż pokazuje, że poparcie dla CPK odrywa się od sympatii i antypatii politycznych.

Dlatego coraz więcej osób niemających nic wspólnego z prawicą przyznaje, że w stosunku do tej inwestycji zaszła u nich zmiana. – Zmieniłam zdanie, bo jeszcze kilka lat temu byłam sceptycznie nastawiona do części lotniskowej. Po debatach eksperckich i wysłuchaniu specjalistów przekonałam się do tego, że zaleta tego projektu polega na tym, że on spina różne pomysły na transport w kraju – komponent kolejowy, komponent lotniczy – tłumaczyła kilka dni temu w studiu „Rzeczpospolitej” zajmująca się infrastrukturą posłanka partii Razem Paulina Matysiak. Za CPK wypowiadało się też kilkoro innych parlamentarzystów Lewicy. Podobne zdanie wypowiadali też politycy Konfederacji. Do parlamentarnego zespołu na rzecz budowy CPK, prócz kilkunastu posłów PiS i dwójki z Lewicy (Paulina Matysiak i Anna Maria Żukowska), dołączyło czterech posłów z Konfederacji oraz lider swego własnego koła poselskiego Paweł Kukiz.

Tak więc dyskusja o CPK przestaje podlegać prostym mechanizmom polaryzacji, co stawia rządzących w kłopotliwej sytuacji. Początkowo z kół rządowych płynęły sygnały o zbędności tej inwestycji. Zaczęło się to zmieniać wraz z tym, jak dyskusja wymknęła się z jednoznacznie politycznych kategorii.

Bo istotnym elementem tej dyskusji – jak zauważył w podcaście „Polityczne Michałki” Michał Płociński – stał się też aspekt pokoleniowy. Głos w tej sprawie zabrała kilka dni temu postać emblematyczna dla obozu liberalnego i osób z nieco starszego pokolenia. 6 lutego publicysta Tomasz Lis napisał w serwisie X: „Mam gdzieś polskie rakiety kosmiczne i CPK. Wolałbym, żeby służba zdrowia była na przyzwoitym poziomie, żeby szkoła naprawdę uczyła, a dzieci nie chodziły głodne i nie mieszkały w domach dziecka. Ten kosmos jest dla mnie istotniejszy”.

I gotów jestem zaryzykować tezę, że sprzeciw Lisa ma charakter pokoleniowy, a nie polityczny. Wynika bowiem z głębokiego rozczarowania polskim państwem w latach 90., czyli wtedy, gdy publicysta zaczynał swoją karierę. Po wyjściu z komunizmu państwo jawiło się jako niewydolny, skorumpowany moloch, który marnuje publiczne pieniądze.

Jednym ze zjawisk obecnych w tamtych czasach była stopniowa prywatyzacja usług publicznych. Jak komuś nie podobał się poziom bezpieczeństwa w okolicy, przeprowadzał się do lepszej dzielnicy, wynajmował firmę ochroniarską, zamykał się na strzeżonym osiedlu. Gdy zamożny obywatel rozczarowywał się publiczną szkołą, płacił za prywatną edukację swoich dzieci. Nie chciał czekać w kolejce do lekarza, więc kupował abonament medyczny.

W ten sposób zamiast naprawiać państwo, rówieśnicy Lisa znaleźli patent na jego obejście. Tak zbudowano równoległy system edukacyjny, medyczny, a nawet pocztowy. Wizyta w urzędzie pocztowym dziś to przecież jak podróż w czasie. A nie prościej wydrukować kod paskowy, przyczepić do przesyłki i wsadzić do automatu paczkowego jednej z licznych prywatnych firm, które jakoś potrafiły skorzystać na boomie internetowych zakupów wymagającym obsługi przesyłek? Podobnie działo się z transportem lokalnym. Kupno własnego, choćby i starego samochodu, stało się ucieczką od wykluczenia transportowego, bo na państwowe czy gminne autobusy lub pociągi nie można było liczyć, a do pracy trzeba przecież jakoś dojechać.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Sztuczna inteligencja i czarny t-shirt

Kowale własnego losu dostrzegają państwo

Nagle nastąpiła jednak zmiana pokoleniowa. Wyjeżdżając na Erasmusy albo pracując na Zachodzie, ludzie urodzeni pod koniec lat 80. lub w latach 90. odkryli, że nasze państwo nie jest aż takie biedne. Skoro stać je na kupno nowoczesnych czołgów i myśliwców, na wypłacanie 500+ (dziś już 800), to powinno być je stać na nowoczesną infrastrukturę. I – tu znów trafne spostrzeżenie Płocińskiego – to właśnie infrastruktura w ostatnich latach zaczęła budzić niezwykłe emocje. Kwestia dostępności mieszkań rozpalała dyskusje w serwisach społecznościowych, bo młodzi Polacy po prostu stwierdzili, że wolny rynek przez trzy dekady sam tego problemu nie rozwiązał i potrzebna jest interwencja państwa, że kwestii mieszkalnictwa nie uregulujemy poza sferą publiczną, że muszą to zrobić państwo albo samorząd.

Podobnie było ze smogiem. Nawet liberalni mieszkańcy wielkich miast, których stać było na samochód, abonament medyczny i prywatną szkołę, byli bezradni wobec śmierdzącego powietrza, które zatruwało wszystkich – i tych bogatych, na zamkniętych osiedlach, i tych biednych w lokalach komunalnych. Gorące dyskusje ostatnich lat wywoływały też kwestie ścieżek rowerowych, rozwiązań urbanistycznych itp. Początkowo interesowały miejskich aktywistów, ale stopniowo wszyscy orientowali się, że jeśli ktoś nie zaplanuje sensownych rozwiązań komunikacyjnych, przychodni, żłobka, przedszkola, linii tramwaju albo metra, za prywatne pieniądze sobie ich nie kupimy.

W ten sposób nie tylko młode pokolenie, ale też coraz więcej osób ze starszego przekonywało się, że jednak państwo jest potrzebne, a bez sektora publicznego pewnych problemów po prostu nie rozwiążemy. To okazało się granicą indywidualizmu, który był oficjalną doktryną lat 90.

Wpis Lisa jest z jednej strony świadectwem jego pokolenia, ale też części drogi, jaką ono przeszło. W latach 90. żaden liberał nie odważyłby się powiedzieć, że nie chce, by dzieci głodowały, by szkoła uczyła, a w przychodniach publicznych nie było kolejek. To wielka zmiana. Wtedy dominowało przekonanie, że każdy jest kowalem własnego losu, że amerykański sen jest dostępny dla każdego, zgodnie z wolnorynkowym i indywidualistycznym wyznaniem wiary. To na szczęście się zmieniło. Dziś nikt nie mówi, że pomoc na wychowanie dzieci to socjal, szczególnie gdy liberalna PO chwali się w mediach społecznościowych, że to za jej rządów świadczenie to podskoczyło z 500 do 800 zł.

A może wejdźmy w XXI wiek?

Młodzi, którzy dziś tak żywo dyskutują o CPK, są z pokolenia tych, którzy uważają, że państwo powinno iść dalej. Jest dla nich oczywiste, że powinno być nowoczesne. Że skoro możemy mieć dowód osobisty w komórce, to może i w dziedzinie infrastruktury wejdźmy w XXI wiek.

Ci młodzi oczekują, że Polska przedsięweźmie ambitne plany, które właśnie będą wyznaczały – jak u Wittgensteina – granice naszej wyobraźni. I nie musi to być nawet ten Centralny Port Komunikacyjny, ale choćby inny projekt tworzony wysiłkiem (jak mówił Kennedy) całej wspólnoty narodowej. Projekt, który sprawi, że w jakimś aspekcie nasze życie się poprawi i będziemy z tego dumni.

Granice mojego języka są granicami mojego świata – ten cytat z Ludwiga Wittgensteina z „Traktatu logiczno-filozoficznego” sprzed stulecia jest permanentnie nadużywany, ponieważ doskonale nadaje się do rozmaitych trawestacji. Dlatego można go też użyć do opisania dyskusji o Centralnym Porcie Komunikacyjnym, która zdominowała ostatnio naszą przestrzeń publiczną. O sensowność budowy CPK spierają się eksperci w prime time najnowszego kanału na YouTubie, dyskutują o nim taksówkarze, aktywiści i politycy, rozgrzewają się od dyskusji na temat sensowności tej infrastrukturalnej inwestycji platformy społecznościowe, ze szczególnym uwzględnieniem X (d. Twittera).

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi