Bogusław Chrabota: Boję się o Polskę

Skończył się nad Wisłą wiek liberalnej, dżentelmeńskiej demokracji. Do głosu doszła siła i Polski nam już nie odda.

Publikacja: 12.01.2024 17:00

Bogusław Chrabota: Boję się o Polskę

Foto: Fotorzepa/ Jakub Czermiński

W piątek czy sobotę, kiedy będziecie państwo czytali ten tekst, wasza wiedza o polskich sprawach będzie większa niż moja ze środowego popołudnia, kiedy tekst powstaje. A jednak nie sądzę, by w tym czasie doszło do zasadniczych przełomów. Polska polityka nie posunie się pewnie zbyt do przodu. Nie dojdzie ani do pojednania, ani do zbytniego zaostrzenia konfrontacji. Strony sporu ustawiły już bowiem swoje armie jak sprzymierzeni przeciw Napoleonowi pod Austerlitz czy Borodino. Wojnę wypowiedziano; wiadomo też, kto stoi naprzeciw siebie, choć w przypadku prawicy nie do końca jest jasne, czy realne przywództwo sprawuje Jarosław Kaczyński czy Andrzej Duda. Pewne jest to, że stanowią jedną stronę konfrontacji.

Prezydent zrzucił maskę reprezentanta całego narodu, gdy zaprosił do siebie skazanych Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, aczkolwiek azyl okazał się nieskuteczny. Następnego dnia perorował, że uważa ich za „krystalicznie czystych” bohaterów. Czy przyszło mu do głowy, że w ten sposób dubluje rolę wymiaru sprawiedliwości? Potwierdza zabójczy dla kraju dualizm prawa. Bo czym innym jest spór wokół legalności jego aktu ułaskawienia z 2016 roku? Tę dyskusję można kontynuować na wielu polach, czym innym jest jednak jawne kwestionowanie wyroków sądów powszechnych. To ostatnie to anarchia, do czego nie upoważnia żaden status, nawet, a może tym bardziej, rola pierwszego obywatela.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Dzwon, który nie chciał zabrzmieć

Do środy, kiedy piszę ten tekst, wiadomo, że Kamiński i Wąsik trafili do więzienia, a PiS buduje narrację o dokonującym się w Polsce zamachu stanu. Nie, to żaden zamach. Skazani zostali legalnie aresztowani przez policję w obrębie państwa polskiego, do którego należy Pałac Prezydencki. Z przyzwoleniem, a nawet z pomocą będących na miejscu funkcjonariuszy SOP. Pewnie i prezydent, gdyby był na miejscu, nie wdawałby się w szarpaninę z policją, więc teoria, że zatrzymał go w Belwederze podstawiony autobus, jest funta kłaków warta. Choć zapewne nikomu nie powinna umknąć refleksja, że przypadkowy kierowca uchronił Polaków przed gorszącymi obrazkami miotającego się w towarzystwie skazanych pana prezydenta.

 Pewnie i prezydent, gdyby był na miejscu, nie wdawałby się w szarpaninę z policją, więc teoria, że zatrzymał go w Belwederze podstawiony autobus, jest funta kłaków warta. 

Co zrobi teraz Andrzej Duda? Z wystąpienia, które wygłosił w środę, niewiele wynika. Zapowiedział, że będzie działał w zgodzie z prawem, więc ma ograniczone możliwości. Z jednej strony złożył publiczne zobowiązanie, że „nie spocznie, dopóki minister Kamiński i jego współpracownicy nie będą wolnymi ludźmi, dopóki nie zostaną zwolnieni z więzienia”. Z drugiej wzywał do spokoju publicznego i godnych protestów. Gdyby rzeczywiście chciał działać w ramach prawa, to prawnicy wskazują możliwość „rozciągnięcia” ułaskawienia z roku 2015 na aktualną sytuację prawną skazanych Kamińskiego i Wąsika, co mogłoby oznaczać zwolnienie ich z kary. Tyle że – abstrahując od prezydenckiego stuporu w kwestii legalności aktu z roku 2016 – takie działanie byłoby wbrew intencjom Jarosława Kaczyńskiego, dla którego Kamiński i Wąsik, jako polityczne paliwo, lepiej służą sprawie zza krat niż na wolności. Przynajmniej na krótką metę.

Wracając do deklaracji prezydenta o legalności podejmowanych działań, można mieć nadzieję, że nie będzie chciał wywrócić rządu w sprawie budżetu. Choć i ta nadzieja jest dziś odrobinę na wyrost, bo historia dowiodła, że Andrzej Duda nie zawsze myśli o konstytucyjności swoich działań w ten sam sposób co konstytucjonaliści. Za to przynajmniej jeden wątek z wystąpienia prezydenta jest bez wątpienia szczery: wezwanie do publicznego spokoju. Tu Andrzej Duda nie ma wyjścia. Odkąd zademonstrował, że staje po stronie opozycji w kontrze do legalnej większości, publiczne niepokoje ze strony obrońców rządu Donalda Tuska będą przypisywane bezpośrednio jemu. Ma prawo się obawiać, że w jakimś sensie stanie się ich ofiarą. Czy tak będzie? Czy dojdzie do eskalacji na ulicach polskich miast? O tym zadecyduje czwartkowy protest PiS. Nie sądzę, by był specjalnie liczny, ale z pewnością będzie głośny i efektowny. Budujący nową narrację protestu i konfrontacji Jarosław Kaczyński zrobi wszystko, by obrazki z czwartkowej demonstracji wbiły się Polakom do głów. Czyli im brutalniej, tym lepiej. Nie mam wątpliwości, że to akurat mu się uda. I stanie się paliwem na kolejne miesiące. Co więcej, jeśli przedsięwzięcie się powiedzie, rychło będziemy świadkami jego powtórzeń. Aż do zbudowanych na tej fali konfrontacyjnych wyborów.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Kaczyński. Siewca burzy

Darujcie państwo, że piszę o tym z chłodem i dystansem. To tylko pozory. Tak naprawdę bardzo boję się o Polskę, bo ta bezprecedensowa, pachnąca majem i grudniem eskalacja agresji jest dla nas bardzo niebezpieczna. Sytuacja na świecie jest groźna. Wojna w Ukrainie jest realnym zagrożeniem dla Polski. Na południu rozwija się kolejny konflikt z perspektywą rozlania się na cały Bliski Wschód. Innym miejscem zapalnym jest Tajwan, następnym Afryka. To czas współpracy, nie konfliktów. A Polacy jakby tego nie widzieli, znów skupieni na sobie, znów topią wspólne bezpieczeństwo w pysze i egoizmie.

W środę, kiedy piszę ten tekst, myślę jeszcze o jednym. Skończył się nad Wisłą wiek liberalnej, dżentelmeńskiej demokracji. Do głosu doszła siła i Polski nam już nie odda. Jeśli dla przejmującej władzę większości użycie siły wobec likwidowanego państwa PiS wydawało się niezbędne, to echo tych działań tylko się nasili. Siły będzie jeszcze więcej, dziś po tej, jutro po innej stronie. I zawsze znajdzie się dla niej uzasadnienie, bo każdy fakt można uzasadnić. To eskalacja, która może się rozlać z Polski na kolejne kraje. Może zniszczyć konsensus, na którym opierała się dotąd europejska polityka. Źle by było, gdybyśmy w ten sposób stali się złym benchmarkiem dla reszty kontynentu. Byłby to koniec polskiego mitu. Mitu złotej epoki Solidarności. Kraju godnych i kochających wolność ludzi.

W piątek czy sobotę, kiedy będziecie państwo czytali ten tekst, wasza wiedza o polskich sprawach będzie większa niż moja ze środowego popołudnia, kiedy tekst powstaje. A jednak nie sądzę, by w tym czasie doszło do zasadniczych przełomów. Polska polityka nie posunie się pewnie zbyt do przodu. Nie dojdzie ani do pojednania, ani do zbytniego zaostrzenia konfrontacji. Strony sporu ustawiły już bowiem swoje armie jak sprzymierzeni przeciw Napoleonowi pod Austerlitz czy Borodino. Wojnę wypowiedziano; wiadomo też, kto stoi naprzeciw siebie, choć w przypadku prawicy nie do końca jest jasne, czy realne przywództwo sprawuje Jarosław Kaczyński czy Andrzej Duda. Pewne jest to, że stanowią jedną stronę konfrontacji.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi