W piątek czy sobotę, kiedy będziecie państwo czytali ten tekst, wasza wiedza o polskich sprawach będzie większa niż moja ze środowego popołudnia, kiedy tekst powstaje. A jednak nie sądzę, by w tym czasie doszło do zasadniczych przełomów. Polska polityka nie posunie się pewnie zbyt do przodu. Nie dojdzie ani do pojednania, ani do zbytniego zaostrzenia konfrontacji. Strony sporu ustawiły już bowiem swoje armie jak sprzymierzeni przeciw Napoleonowi pod Austerlitz czy Borodino. Wojnę wypowiedziano; wiadomo też, kto stoi naprzeciw siebie, choć w przypadku prawicy nie do końca jest jasne, czy realne przywództwo sprawuje Jarosław Kaczyński czy Andrzej Duda. Pewne jest to, że stanowią jedną stronę konfrontacji.
Prezydent zrzucił maskę reprezentanta całego narodu, gdy zaprosił do siebie skazanych Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, aczkolwiek azyl okazał się nieskuteczny. Następnego dnia perorował, że uważa ich za „krystalicznie czystych” bohaterów. Czy przyszło mu do głowy, że w ten sposób dubluje rolę wymiaru sprawiedliwości? Potwierdza zabójczy dla kraju dualizm prawa. Bo czym innym jest spór wokół legalności jego aktu ułaskawienia z 2016 roku? Tę dyskusję można kontynuować na wielu polach, czym innym jest jednak jawne kwestionowanie wyroków sądów powszechnych. To ostatnie to anarchia, do czego nie upoważnia żaden status, nawet, a może tym bardziej, rola pierwszego obywatela.
Czytaj więcej
Następnego dnia o świcie dzwon się odzywa. Dźwięk żywego brązu jest radosny, przeczysty, rozchodzi się daleko wzdłuż brzegów rzeki, nad którą postawiono monastyr. Kniaź wzywa Igumena. Zakonnicy znajdują go u stóp dzwonu. Jest oniemiały, leży bezwładnie na powale i chwytając za rękaw, usiłuje coś powiedzieć pierwszemu z braci.
Do środy, kiedy piszę ten tekst, wiadomo, że Kamiński i Wąsik trafili do więzienia, a PiS buduje narrację o dokonującym się w Polsce zamachu stanu. Nie, to żaden zamach. Skazani zostali legalnie aresztowani przez policję w obrębie państwa polskiego, do którego należy Pałac Prezydencki. Z przyzwoleniem, a nawet z pomocą będących na miejscu funkcjonariuszy SOP. Pewnie i prezydent, gdyby był na miejscu, nie wdawałby się w szarpaninę z policją, więc teoria, że zatrzymał go w Belwederze podstawiony autobus, jest funta kłaków warta. Choć zapewne nikomu nie powinna umknąć refleksja, że przypadkowy kierowca uchronił Polaków przed gorszącymi obrazkami miotającego się w towarzystwie skazanych pana prezydenta.