Myślozbrodnie Ignacego Czwartosa. Kto (nie) zasłużył na Biennale w Wenecji

Czy Czwartos jest prawicowy czy lewicowy, nie wiem. Ale ocena jego malarstwa według jednego kryterium byłaby absurdem. Gdy cały ludzki kosmos sprowadzimy do politycznej wojny, co z nas zostanie? Co się ostanie ze sztuki?

Publikacja: 05.01.2024 10:00

Ignacy Czwartos podczas otwarcia swojej wystawy „Malarz klęczał, jak malował” w warszawskiej Zachęci

Ignacy Czwartos podczas otwarcia swojej wystawy „Malarz klęczał, jak malował” w warszawskiej Zachęcie, 22 lutego 2023 r.

Foto: Rafał Guz/PAP

Protest za protest, oburzenie za oburzenie, bojkot za bojkot, hejt za hejt… Kiedy ogłoszono, że w roku przyszłym podczas biennale w Wenecji Polskę reprezentował będzie krakowski malarz Ignacy Czwartos, rozległy się lament i krzyki. Reakcja ta wpisuje się w klimat naznaczonej politycznym sporem bezwzględnej wojny o kulturę. Już nie merytoryczne racje, nie jakość dzieła, jego szczerość czy warsztat artysty, tylko uzurpatorsko nadawana pieczęć afiliacji profiluje stanowiska. „Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze”. A te mniej równe, niech przepadną.

Milczenie bywa oznaką martwoty i otępienia. Znamy milczenie wymuszone z okresu realnego totalitaryzmu. Ale totalitarną pokusę widać też w huraganowym krzyku, w aktach kancelowania słabszych. Stroną słabszą są dziś ci, którzy nie posiadają medialnych instrumentów ekspresji. Mogą sobie do woli pisać na Berdyczów i tak nikt nie usłyszy.

Czytaj więcej

Nowe decyzje ministra Sienkiewicza. Gliński zarzuca cenzurę

Do niedawna uważano kulturę unieważniania za przejaw postmodernistycznej wojny gwelfów i gibelinów. Jednak rzeczywistość wyszła poza schemat, co opisał prof. Marek Krajewski w tekście „Cancel culture: unieważniając unieważnianie”. Istnieją kancelujące praktyki, których naturę określić można jako „prosystemową reakcję podmiotów zaniepokojonych demokratyzacją zasobów, których zmonopolizowanie gwarantowało ich hegemoniczne panowanie”. Żyjemy w dobie kapitalizmu afektywnego: walka się toczy o kontrolowanie procesów generowania uwagi oraz reputacji.

Grzech główny

Chciałam napisać kilka zdań o malarstwie Czwartosa, lecz powiedziano mi, że zrobił to kiedyś w „Polityce” Piotr Sarzyński. Ponieważ zgadzam się z każdym jego słowem, po prostu przytoczę najważniejsze: „Ograniczona paleta chłodnych barw, elegancja, hieratyczny, nieco rytualny, ale i podniosły sposób przedstawiania ludzkich sylwetek. I do tego słabość do stosowania symboli, alegorii, zanurzonych gdzieś w historii tekstów kultury. I ową tradycyjną, świadomie przestylizowaną formę wykorzystuje artysta do opowieści o tematach gorących (…) ostatnio, co szczególnie ciekawe, do pogłębionej malarskiej opowieści na temat żołnierzy wyklętych. To malarstwo mocne, ale całkowicie pozbawione zarówno publicystycznych tonów, jak i doraźnych kontekstów. To duża sztuka, by tak gorący społecznie temat ponownie sprowadzić na poziom pogłębionej refleksji i naturalnej wrażliwości. Malarstwo Czwartosa to kontemplacyjno-erudycyjna odpowiedź na czasy, w których obie te ludzkie właściwości pozostają w zaniku”.

Tekst ukazał się w roku 2019, a teraz mamy rok 2024 i dziennikarze o niewidzącym oku regularnie Czwartosa hejtują, cytując anonimowych ekspertów, dla których grzechem głównym artysty jest prawicowość. Czy on prawicowy, nie wiem, ale gdyby takim był, to ocena dzieła wedle jednego kryterium – spoza sztuki – wydaje się dyskwalifikującym recenzentów absurdem. Bo gdy cały ludzki kosmos sprowadzimy do politycznej wojny, co z nas zostanie? Co się ostanie ze sztuki? Publicystyka?

Kto piętnuje malarza za prawicowość, musi chyba wyznawać wartości lewicowe. Ale przecież lewica oficjalnie deklaruje tolerancję, otwartość, wrażliwość na wykluczenie. Czy może rezerwujemy taką postawę dla swoich? A sami chcemy mieć monopol na certyfikowanie prestiżu i reputacji.

Z krytykami ultrasami nikt nie polemizuje. Zapewne uznano, że nie jest roztropnie narazić się mediom i tym, którzy definiują się jako „piszący o polityce kulturalnej”. I rzeczywiście, o politykę chodzi, ponieważ szarża na malarstwo Czwartosa nabrała prędkości, gdy 15-osobowe jury zdecydowało, że to on będzie reprezentował Polskę w 2024 r. na biennale w Wenecji. Z werdyktem większości nie zgodziły się trzy jurorki, co oczywiście się zdarza, więc mnie nie dziwi ani nie oburza.

Osnową nadchodzącego biennale jest fraza „Cudzoziemcy są wszędzie”. Zdaniem kuratora generalnego Adriana Pedrosy artyści będą się konfrontować z co najmniej dwoma znaczeniami tej myśli. Czyli tym, że gdziekolwiek będziemy, wszędzie spotkamy cudzoziemców oraz towarzyszące temu rozszczepienie na oni i my. Po wtóre zaś, bez względu na to, gdzie się znajdujemy, w istocie możemy stać się cudzoziemcami – nawet u siebie.

Wykluczenie, czyli szansa na sukces

Temat „swoi/obcy” był już w Wenecji (i w pawilonie polskim) wielokrotnie eksplorowany, z pewnością nie na prawicową modłę. W 2011 r. Polskę reprezentowała artystka izraelska Yael Bartana, która w instalacjach wideo zatytułowanych „…i zadziwi się Europa” wykreowała Ruch Żydowskiego Odrodzenia w Polsce, którego celem byłby powrót trzech milionów Żydów do ojczyzny przodków. W projekcie wystąpił Sławomir Sierakowski. Bartanę interesowały konflikty etniczne, antysemityzm, Holokaust, ale też izraelski ruch osadniczy i palestyńskie prawa do ziemi.

Czytaj więcej

Sztuka'2023: bezpieczniej było rozmawiać o renesansie niż o polityce

W 2015 r. na biennale prezentowano projekcję filmową dokumentującą wystawienie opery „Halka” w haitańskiej miejscowości Cazale. Mieszkają tam potomkowie polskich żołnierzy, którzy zaciągnęli się do Napoleona z nadzieją na wyzwolenie ojczyzny. Na Haiti dostali zadanie spacyfikowania buntu czarnych niewolników. Odmówili. Stanęli po stronie powstańców i w wolnym Haiti otrzymali przywileje zrównujące ich z czarnymi obywatelami. Autorzy artystycznego zamierzenia C.T. Jasper i Joanna Malinowska obserwowali cazalczyków, dla których „Halka” i soliści w szlacheckich kontuszach wydawali się cudzoziemcami z innej planety, choć w odległej przeszłości połączonymi więzami krwi.

W 2017 r. wysłaliśmy na biennale pracę znanej amerykańskiej artystki Sharon Lockhart z dziećmi z Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii w Rudzienku. Główną inspiracją Lockhart była działalność Janusza Korczaka.

Nieco inaczej kwestie obecności w świecie swoim/nieswoim podjęła w ubiegłorocznej edycji biennale polsko-romska artystka Małgorzata Mirga-Tas. Kuratorami byli Wojciech Szymański i Joanna Warsza, która teraz zgłosiła wotum separatum wobec Czwartosa.

O wykluczeniu i poczuciu obcości artyści od dawna mówią i mówią. Celebrowanie odmienności i wykluczenia stało się niemal formą istnienia i szansą na sukces.

Od tragedii do katharsis

Czwartos o wykluczeniu opowiada przewrotnie i boleśnie. Bez ckliwości i bez kiczu pokazuje wyrzuconych poza wspólnotę, skazanych na nieistnienie, wyeliminowanych fizycznie i symbolicznie. Pokazuje banitów, wyrzutków, pariasów, tropionych jak łowna zwierzyna, a w końcu zlikwidowanych i ukrytych pod szczelną warstwą amnezji.

Sporo ich było. Kilkadziesiąt tysięcy: zaszczutych dobrych i złych, okrutnych i niewinnych, zmanipulowanych głupców i nieposzlakowanych bohaterów.

Czwartos nie moralizuje, bo to malarstwo operuje w zupełnie innych rejestrach. Ono mówi o tragedii. Nie chcę obrażać inteligencji czytelników, ale przecież muszę przypomnieć najprostszą definicję tragedii. Jest nią nieprzezwyciężalny konflikt jednostki z losem, prawami historii, moralnymi czy społecznymi. Konflikt tragiczny polega na zderzeniu wykluczających się racji, kiedy człowiek zmuszony do dokonania między nimi wyboru, niezależnie od tego, co wybierze, musi ponieść klęskę…

W sztuce tragedia miała budzić litość, trwogę i prowadzić do katharsis. I to właśnie robi Czwartos. Napięcie płynące z jego obrazów nie ma ładunku publicystycznego; jego umarli wyklęci przypominają żołnierzyki ubierane przez dzieci w nakładane na postaci fragmenty ubiorów: rękaw, nogawka, czapka… Uteatralnienie, maksymalne uproszczenie, lapidarność, ciała zastygłe w wiecznym bezruchu. Bulgocące emocje malarz miarkuje poprzez sztukę. To zresztą elementarz jednej z przynależnych sztuce funkcji.

Przejmująca elegijność tych obrazów, ich uroczysta estetyka, nawiązania do motywów obecnych w dawnej sztuce sakralnej są wyzwaniem wobec procesu zorganizowanej niepamięci. Czasem malarz umieszcza w obrazach konkretne imiona i nazwiska. Zaprasza ich do wspólnoty, z której zostali wygnani. Nie zgadza się na zamilczenie, ale w całej gamie stosowanych środków malarskich i motywów ikonograficznych nie znajdziemy żadnego instrumentu uwspółcześniającego narrację.

To opowieść prowadzona w czasie przeszłym dokonanym. Tak dalece dokonanym, że może nawet wiecznym, ale z całą pewnością nie obecnym. Ten nieprzypadkowy przecież zabieg zaprzecza prostackim oskarżeniom o publicystykę polityczną. Widz widzi „cudownie” stojący w butach oficerkach zielony mundur. I wyłaniające się z rękawów dłonie trzymające ludzką głowę. Obok, w identycznych butach, stoją równie nieruchomi jak pusty mundur oprawcy. W odróżnieniu od odciętej, ale przecież ludzkiej głowy „Lalka”, szare twarze katów nie są ludzkie.

Jeszcze bardziej lapidarna jest „Czwórka” nawiązująca do historii oddziału, z którego pozostało czterech. Okrążeni przez kilkuset ludzi z grupy operacyjnej UB-KBW, dwaj zginęli, a dwóch ujęto. Po paskudnym śledztwie stracono ich bez prawa do grobu. Anonimowo. Na fotografiach, jakie zrobiło im UB, są podpisani cyframi: 1, 2, 3, 4.

Czy, żeby zrozumieć obraz, trzeba znać tę historię? Czy to konieczne? Widzimy świetnie, wręcz brawurowo, namalowaną scenę, gdzie zabitych „chłopców malowanych” podtrzymują pozornie żywi. Wszyscy ustawieni frontalnie jak do fotografii. Wszyscy śmiertelnie zmęczeni i pogodzeni z losem żywych-umarłych. Wraz z medalionem opatrzonym tajemnymi znakami-cyframi tworzą scenę jak z sennych majaków, kiedy pozorny realizm jest ułudą, której sensu trzeba się doszukiwać.

Czytaj więcej

2024: Zmiany w muzeach i galeriach

Siła tej sztuki nie płynie z dosłowności, lecz z tego, że malarz skrawki cytowanych historii uniwersalizuje. Zwłaszcza teraz, w czasie wojny o Ukrainę i wojny z Hamasem, obrazy Czwartosa mają szansę w Wenecji przemówić z całą mocą.

Człowiek o niewłaściwych kontaktach

Tragedia ludzi miażdżonych przez historię, wrzuconych w sytuacje, nad którymi nie mieli kontroli, jest jednak tylko jednym z wątków obecnych w tym gęstym od sensów malarstwie świetnej przecież próby. Czytam w „Tygodniku Powszechnym”, że „obrazy Czwartosa są apologią wizji kraju homogenicznego oraz etnicznego modelu wspólnoty”. To oskarżenie ciężkiego kalibru. Problem w tym, że trudno dlań znaleźć oparcie w artystycznej rzeczywistości, o której mowa.

Natomiast przytaczana czasem lista niewłaściwych kontaktów samego malarza z instytucjami, których szefami byli ludzie mianowani za czasów rządów PiS, jest prawdziwa. Faktycznie, miał wystawę w warszawskiej Zachęcie kierowanej przez Janusza Janowskiego, przez lata prezesa Związku Polskich Artystów Plastyków, ale mianowanego do Zachęty przez ministra z PiS. Decyzję jury o jego obecności na biennale zatwierdził minister kultury, bo taka jest praktyka. I niewątpliwie był to minister z PiS… Tylko czego to ma dowodzić? Że Czwartos jest lichym malarzem? Że ma niewłaściwe poglądy, więc należy go wymazać i usunąć z listy wartościowych artystów nie za to, jak maluje, ale za to, że wystawiał w Zachęcie?

Piotr Kosiewski w tekście o Czwartosie przywołał słowa Agnieszki Holland: „Naprawdę dojrzali będziemy wtedy, jeżeli będziemy mogli się bez obawy, że rozleci się nam kraj, konfrontować z różnymi punktami widzenia”. „Elementarne, prawda?” – dodał. Tak, elementarne! I choć myśl nienowa, warto przećwiczyć jej zastosowanie, a nie tylko cytowanie.

Staram się szanować ludzi głoszących opinie, jakich nie podzielam, lecz nie zrezygnuję z wolności osądu. I nie wpiszę się w gotowe pakiety identyfikacyjne! To wyjaśnienie wydało się niezbędne, skoro żyjemy w czasach, kiedy rozum potaniał. Jeśli ktoś sądzi, że kancelowanie dotyczy głównie prawicowych artystów (cokolwiek to miałoby znaczyć), ten chyba zapomniał o nalotach dywanowych na dziennikarzy o sympatiach lewicowych. Takich jak m.in. Grzegorz Sroczyński, którego „unieważniono” dość skutecznie.

* * *

Tuż przed Nowym Rokiem minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz anulował umowę z Czwartosem. Polskę w Wenecji reprezentował będzie projekt ukraińskiego kolektywu Open Group (Yuriy Biley, Pavlo Kovach, Anton Varga) zgłoszony przez kuratorkę Martę Czyż – historyczkę i krytyczkę sztuki, a w roku 2018 stypendystkę Ministerstwa Kultury.

Liliana Sonik jest prezesem stowarzyszenia Instytut Dziedzictwa, polonistką, w czasach PRL działała w opozycji demokratycznej. Była współautorką serii edukacyjnej „Wielcy malarze”

Protest za protest, oburzenie za oburzenie, bojkot za bojkot, hejt za hejt… Kiedy ogłoszono, że w roku przyszłym podczas biennale w Wenecji Polskę reprezentował będzie krakowski malarz Ignacy Czwartos, rozległy się lament i krzyki. Reakcja ta wpisuje się w klimat naznaczonej politycznym sporem bezwzględnej wojny o kulturę. Już nie merytoryczne racje, nie jakość dzieła, jego szczerość czy warsztat artysty, tylko uzurpatorsko nadawana pieczęć afiliacji profiluje stanowiska. „Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze”. A te mniej równe, niech przepadną.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich