„Czas na pogodę”: Hektolitry człowieczeństwa

W czasach wielkich widowisk i komputerowych sztuczek mamy rzadką okazję przyjrzeć się drgnięciom i zapaściom ludzkiej natury. Ten koncert dwójki świetnych aktorów podpatrujemy w ascetycznych wnętrzach starej, łódzkiej kamienicy.

Publikacja: 10.11.2023 17:00

„Czas na pogodę”: Hektolitry człowieczeństwa

Foto: materiały prasowe

Samotna kobieta i samotny mężczyzna – ludzie po przejściach, spotykający się pomimo dzielących ich barier, choć nie zawsze zdolni by te bariery pokonać, to jeden z archetypów współczesnej popkultury. Myśląc o kinie, przypominam sobie choćby dawne i bardzo skromne „Za ścianą” (1971) Krzysztofa Zanussiego. Teraz możemy zobaczyć na ekranach kin „Czas na pogodę” Jacka Raginisa, dokładnie o tym.

Reżyser, rocznik 1966, syn słynnego filmowca Grzegorza Królikiewicza, nakręcił tym samym swój pierwszy pełnometrażowy film fabularny. Jest znany z rozlicznych dokumentów i z czterech teatrów telewizji, z których aż trzy: „Inspekcja”, „Dzień gniewu” i „Król Edyp” wygrały na festiwalu Dwa Teatry. W przypadku „Czasu na pogodę” najpierw była napisana na dwójkę aktorów sztuka Zbigniewa Furmana, którą Raginis wyreżyserował dla Polskiego Radia jako słuchowisko. Potem sam napisał scenariusz i nakręcił wersję filmową (jest też jej producentem). Pomysłodawca tej fabuły Furman zagrał epizod.

Wszystko rozgrywa się w jednej, zaadaptowanej na potrzeby filmu łódzkiej kamienicy. Ona jest dawną sławą, piosenkarką, która wypadła z branży i popadła w alkoholizm. On mieszkającym pod nią sąsiadem, podupadłym instruktorem z domu kultury. Zaczyna się od scysji. Potem ta para starzejących się ludzi na przemian spotyka się i odpycha, potrzebuje i rani. Zaskakująco zamieniają się między sobą rolami. Mężczyzna wydaje się być jej potencjalnym dobroczyńcą. Chce ją popchnąć ku powrotowi na artystyczną drogę. Pojawiają się jednak pytania o jego metody i intencje.

Czytaj więcej

Kos, Chłopi, Doppelganger, Pilecki… Trochę cepelii, trochę Tarantino i zignorowany bohater

Raginis, autor cyklicznej audycji „Ocaleni” w TVP, zapraszający swoich gości do rozmowy o pokonywaniu przez nich nałogów, wyczuwa tematykę ludzkiego upadku. Przy czym tu ważniejsze chyba od samego wątku uzależnienia jest pytanie, na ile jesteśmy kowalami własnego okrutnego losu. Na ile rządzi nami bezlitosna nieuchronność porażki. Przed poczuciem pełnego zdołowania ratuje nas poczucie humoru buzujące w niektórych scenach. I otwarte zakończenie. Każdy odczyta je na inny sposób.

Ten film to wielki popis aktorski Ewy Konstancji Bułhak jako Celiny i Łukasza Lewandowskiego jako Adama. Raginis postawił na dwójkę znakomitych aktorów teatralnych, z całą ich metodą drobiazgowego wygrywania psychologicznych niuansów. Owszem, oboje pojawiają się w filmach czy serialach, ale nie na topie. Lewandowski często występuje w rolach nieudaczników, bo to wyjątkowo dobrze umie. Ewa Bułhak swoje nieraz ośmieszone, nawet zbrzydzone postaci, nasyca hektolitrami człowieczeństwa. I na dokładkę pięknie śpiewa. Jej śpiewające bohaterki są śmieszne i tragiczne. Uosabiają ludzki los, potykają się, padają i próbują powstać. Z różnym skutkiem.

W czasach wielkich widowisk i komputerowych sztuczek, zachęcam do przyjrzenia się drgnięciom i zapaściom ludzkiej natury. Podpatrywanym w ascetycznych wnętrzach starej kamienicy, świetnie przyrządzonych przez scenografkę Izabelę Stronias, znakomicie filmowanych przez Mike’a Sterna Sterzyńskiego, ale będących zaprzeczeniem filmowego blichtru.

Tytuł był obecny na przedostatnim festiwalu w Gdyni w kategorii mikrobudżetów. Doczekał się potem aż 12 zwycięstw na rozmaitych festiwalach, przeważnie tak zwanego kina niezależnego: od Nowego Jorku, Berlina i Montrealu po meksykańską Guadalajarę. To jednak nie musi gwarantować kasowego sukcesu. A przecież wystarczy tak niewiele: zatrzymać się i przyjrzeć bliźnim, przypominając sobie, że są bliźnimi. Dawno nie widziałem tak empatycznego kina. I chciałbym się tą empatią podzielić z innymi, tak jak podzielił się nią Jacek Raginis.

Samotna kobieta i samotny mężczyzna – ludzie po przejściach, spotykający się pomimo dzielących ich barier, choć nie zawsze zdolni by te bariery pokonać, to jeden z archetypów współczesnej popkultury. Myśląc o kinie, przypominam sobie choćby dawne i bardzo skromne „Za ścianą” (1971) Krzysztofa Zanussiego. Teraz możemy zobaczyć na ekranach kin „Czas na pogodę” Jacka Raginisa, dokładnie o tym.

Reżyser, rocznik 1966, syn słynnego filmowca Grzegorza Królikiewicza, nakręcił tym samym swój pierwszy pełnometrażowy film fabularny. Jest znany z rozlicznych dokumentów i z czterech teatrów telewizji, z których aż trzy: „Inspekcja”, „Dzień gniewu” i „Król Edyp” wygrały na festiwalu Dwa Teatry. W przypadku „Czasu na pogodę” najpierw była napisana na dwójkę aktorów sztuka Zbigniewa Furmana, którą Raginis wyreżyserował dla Polskiego Radia jako słuchowisko. Potem sam napisał scenariusz i nakręcił wersję filmową (jest też jej producentem). Pomysłodawca tej fabuły Furman zagrał epizod.

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi