Samotna kobieta i samotny mężczyzna – ludzie po przejściach, spotykający się pomimo dzielących ich barier, choć nie zawsze zdolni by te bariery pokonać, to jeden z archetypów współczesnej popkultury. Myśląc o kinie, przypominam sobie choćby dawne i bardzo skromne „Za ścianą” (1971) Krzysztofa Zanussiego. Teraz możemy zobaczyć na ekranach kin „Czas na pogodę” Jacka Raginisa, dokładnie o tym.
Reżyser, rocznik 1966, syn słynnego filmowca Grzegorza Królikiewicza, nakręcił tym samym swój pierwszy pełnometrażowy film fabularny. Jest znany z rozlicznych dokumentów i z czterech teatrów telewizji, z których aż trzy: „Inspekcja”, „Dzień gniewu” i „Król Edyp” wygrały na festiwalu Dwa Teatry. W przypadku „Czasu na pogodę” najpierw była napisana na dwójkę aktorów sztuka Zbigniewa Furmana, którą Raginis wyreżyserował dla Polskiego Radia jako słuchowisko. Potem sam napisał scenariusz i nakręcił wersję filmową (jest też jej producentem). Pomysłodawca tej fabuły Furman zagrał epizod.
Wszystko rozgrywa się w jednej, zaadaptowanej na potrzeby filmu łódzkiej kamienicy. Ona jest dawną sławą, piosenkarką, która wypadła z branży i popadła w alkoholizm. On mieszkającym pod nią sąsiadem, podupadłym instruktorem z domu kultury. Zaczyna się od scysji. Potem ta para starzejących się ludzi na przemian spotyka się i odpycha, potrzebuje i rani. Zaskakująco zamieniają się między sobą rolami. Mężczyzna wydaje się być jej potencjalnym dobroczyńcą. Chce ją popchnąć ku powrotowi na artystyczną drogę. Pojawiają się jednak pytania o jego metody i intencje.
Czytaj więcej
Na festiwalu w Gdyni filmowcy na potęgę politykowali. Ale filmy nieraz okazywały się mądrzejsze i ciekawsze niż deklaracje ich twórców. Zwłaszcza te, w których przedmiotem artystycznych poszukiwań była historia, choć czasem poddawana modnym przeróbkom.
Raginis, autor cyklicznej audycji „Ocaleni” w TVP, zapraszający swoich gości do rozmowy o pokonywaniu przez nich nałogów, wyczuwa tematykę ludzkiego upadku. Przy czym tu ważniejsze chyba od samego wątku uzależnienia jest pytanie, na ile jesteśmy kowalami własnego okrutnego losu. Na ile rządzi nami bezlitosna nieuchronność porażki. Przed poczuciem pełnego zdołowania ratuje nas poczucie humoru buzujące w niektórych scenach. I otwarte zakończenie. Każdy odczyta je na inny sposób.