Maciejewski: Pisanie jest związane z samotnością, ale tylko pozornie

Samotność związana z pisaniem jest do wytrzymania tylko pod warunkiem, że na jej drugim końcu Ktoś jest. Najlepiej ta sama osoba, która znajdowała się też na początku. Ta sama towarzyszka pierwszego wrażenia i ostatniego zdania.

Publikacja: 06.10.2023 17:00

Jan Maciejewski

Jan Maciejewski

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Oli

Coraz częściej na okładkach książek napisanych przez obcojęzycznych pisarzy pojawia się również nazwisko tłumacza. Współtwórcy, przemytnika z dalekiego kraju i języka, szmuglującego „na nasze” nie tylko obce słowa i gramatykę, ale też wrażliwość, brzmienie, krajobraz, tempo życia – to wszystko, co pozostaje w tle każdej prozy. Tak jak w tle życia pozostaje krążenie krwi w żyłach. „Tło” w tym przypadku nie ma nic wspólnego z drugim, dalekim planem, ale jest warunkiem możliwości zaistnienia czegokolwiek.

Dowartościowanie pracy tłumacza, wyciągnięcie go z cienia twórcy, jest więc trendem bardzo pozytywnym, krokiem we właściwym kierunku. Ale marzy mi się, żeby poszły za nim kolejne, by po drodze zauważono wreszcie tych tajnych współpracowników tworzenia, bez których nie ma, nie może być mowy o czymkolwiek. Których obecność jest jak szum krwi przepływającej przez żyły – równie łatwa do przegapienia, co nieodzowna.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Szkodliwy manicheizm „Zielonej granicy”

Kilka dni temu miałem okazję uczestniczyć w rozmowie „ludzi piszących”, podczas której padło pytanie o to, bez czego nie wyobrażamy sobie naszej pracy. Nie byłem wówczas w stanie – jak na każde z tych naprawdę celnych pytań – na nie odpowiedzieć. Chodziłem z nim od tamtego czasu, jak z jakąś nazwą czy nazwiskiem, doskonale znanymi, oczywistymi, koczującymi gdzieś na końcu języka, ale wciąż za daleko od tego, by je złapać, wymówić w poczuciu ulgi i triumfu. I nagle zrozumiałem, że jest jednak odrobinę źle postawione. Nie wiem do teraz „bez czego”, ale doszedłem wreszcie „bez kogo” nie potrafię sobie wyobrazić pisania. Tego dziwnego, ekshibicjonistycznego zajęcia, które jest w stanie zachować związek z uczciwością tylko wtedy, gdy ma jasno określonego adresata. Jest sobą, tym, czym być może i powinno, pod warunkiem że próbuje być korespondencją.

Ze wszystkich podziałów gatunkowych w obrębie literatury wierzę na dobrą sprawę tylko w jeden – na epistolografię i wszystko inne. Na listy z jednej i manifesty, efekciarstwo, poszukiwanie poklasku i schlebianie próżności z drugiej. Ciepłą, prawdomówną intymność i lodowate matematyczne równanie przeprowadzone między własnym „ego” a oczekiwaniami „rynku”. Potrafię więc sobie wyobrazić pisanie bez klawiatury komputera, kartek, piór, zeszytów, długopisów i ołówków, ale przekracza granice wyobraźni podejmowanie się tego zajęcia bez mojej Żony.

Księga Rodzaju mówi o intymnym spotkaniu Adama i Ewy jako „poznaniu”. „I poznał Adam Ewę i poczęła syna”. Nie dopowiada jednak, że to poznanie ma ciąg dalszy; cokolwiek doznane, zrozumiane, przeżyte jest zadłużone w tamtym pierwszym spotkaniu kobiety i mężczyzny. Że Adam już wszystko inne „poznawał Ewą”; od kiedy spojrzał jej w oczy, widział wszystko jej wzrokiem. Od chwili gdy jej dotknął, czegokolwiek by się chwycił – od siekiery począwszy, na przyjmowanych na świat ciałach ich dzieci skończywszy – dotykał też jej i przez nią. „Poznanie” takie, o jakim mówi Biblia, nie jest rozumowym „przyjęciem do wiadomości”, ale nieodwołalnym zjednoczeniem poznającego z poznawanym. Krokiem, którego nie można cofnąć, stanem, od jakiego nie ma ucieczki; chyba że za cenę rejterady od samego siebie.

Czytaj więcej

Komu przypadła Literacka Nagroda Nobla 2023? Znamy decyzję

Pisanie jest nieodłącznie skojarzone z samotnością, zakłada ją i nią też skutkuje. Poza pustą kartką papieru i wpatrującą się w nią bezradnie parą oczu świat wydaje się przestawać istnieć. Ale to trochę jak z mnichem uwięzionym w pustelni – jego osamotnienie jest tylko pozorne, stanowi warunek możliwości jakiegoś dużo głębszego, ściślejszego zjednoczenia niż to, którego ersatzem jest zatopienie w świecie. Samotność związana z pisaniem jest do wytrzymania tylko pod warunkiem, że na jej drugim końcu Ktoś jest. Najlepiej ta sama osoba, która znajdowała się też na początku. Ta sama towarzyszka pierwszego wrażenia i ostatniego zdania. Cicha jak szum krwi w żyłach. I jak on będąca początkiem i trwaniem wszystkiego.

Jeśli krwiobieg miałby swój własny język, to skontaktujcie mnie proszę ze znającym go tłumaczem. Bo najlepiej właśnie w nim, cichym i koniecznym, byłoby napisać ten felieton dedykację.

Oli

Coraz częściej na okładkach książek napisanych przez obcojęzycznych pisarzy pojawia się również nazwisko tłumacza. Współtwórcy, przemytnika z dalekiego kraju i języka, szmuglującego „na nasze” nie tylko obce słowa i gramatykę, ale też wrażliwość, brzmienie, krajobraz, tempo życia – to wszystko, co pozostaje w tle każdej prozy. Tak jak w tle życia pozostaje krążenie krwi w żyłach. „Tło” w tym przypadku nie ma nic wspólnego z drugim, dalekim planem, ale jest warunkiem możliwości zaistnienia czegokolwiek.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich