Agnieszka Holland opowiada o "Zielonej granicy". "Państwo powinno się wstydzić"

„Zielona granica” jest także o potencjale dobra, który w nas tkwi. Objawił się na przykład, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie. Wtedy wszyscy pomagali. Niezależnie od wieku i poglądów politycznych.Rozmowa z Agnieszką Holland, Reżyserką

Publikacja: 22.09.2023 12:58

Agnieszka Holland opowiada o "Zielonej granicy". "Państwo powinno się wstydzić"

Foto: AFP

"Plus Minus": Boi się pani?

Strach to może złe słowo. Ale jest czas przedwyborczych emocji i wiem, że trzeba zachować ostrożność.

Po hejcie, jaki po weneckiej premierze spadł na panią w kraju, skróciła pani swój pobyt w Polsce. Przez cały tydzień ma pani ochronę. Bo wiemy już, do czego może doprowadzić rozhuśtana nienawiść?

W internecie rzeczywiście pojawiają się pogróżki, z którymi muszę się liczyć. Nigdy nie wiadomo, czy nie znajdzie się jakiś oszołom albo półoszołom, który słowa przełoży na realną przemoc.

Czytaj więcej

„Zielona granica” Agnieszki Holland: Stracone złudzenia Europy

Smutne. Powinna pani być witana z honorami. Nagroda Specjalna Jury w Wenecji dla „Zielonej granicy”, pięć innych nagród pozaregulaminowych. 15-minutowe oklaski, jakie rozległy się po napisach końcowych, organizatorzy musieli wyciszyć przygaszeniem świateł, bo inaczej nie zdążyliby przygotować sali na następną projekcję. To był wielki międzynarodowy sukces polskiego kina.

Kilka razy pokazywałam swoje filmy w Wenecji. Tamtejsza publiczność jest wyjątkowo wdzięczna i hojna. Ale tym razem rzeczywiście zdarzyło się coś niezwykłego. Czuło się ogromną siłę emocji. I jakąś niebywałą szczerość.

Agnieszka Holland o pokazie "Zielonej granicy" w Wenecji: Wpadłam na poruszonego Syryjczyka

„Zielona granica” zebrała znakomite recenzje krytyków wielkich europejskich dzienników i najpoważniejszych pism filmowych. A potem podbiła festiwal w Toronto, otwierając filmowi drogę na rynki zaoceaniczne.

Tam też po seansie rozległy się owacje, miałam wrażenie, że widzowie byli bardzo przejęci. Przyszło wielu Polaków, bo w Kanadzie żyje duża grupa polskiej inteligencji. Ale chyba i tam ważniejsze od braw było wzruszenie. Tak, przeżyłam w ostatnim czasie kilka pięknych chwil. PR-owiec, który organizował moje wywiady z ramienia włoskiego dystrybutora, zawsze pewny siebie zawodowiec, w czasie projekcji płakał. A potem, wchodząc na spotkanie z publicznością, wpadłam na ogromnie poruszonego Syryjczyka, który dziękował mi za film. Mam nadzieję, że ten obraz wypłukuje z ludzi złe emocje, wydobywa dobro.

Czytaj więcej

Joanna Łapińska. Streaming ma wartość nawet dla festiwali

Co kilka dni w „Variety” i „Deadline” czytam, że „Zieloną granicę” kupili dystrybutorzy w kolejnych krajach.

Rzeczywiście spotykamy się z bardzo dobrym odbiorem biznesowym. Rynek filmów obcojęzycznych i arthouse'owych jest trudny. Poza platformami streamingowymi takie tytuły mają dość ograniczone możliwości dotarcia do widzów. Ale zdarzają się cuda, choćby takie, jaki stał się naszym udziałem po premierze „Obywatela Jonesa” we Francji czy Pawła Pawlikowskiego z „Idą” i „Zimną wojną”. To nie są miliardy zysków, ale te filmy były oglądane.

W konkursie weneckim pani film o traumie na granicy polsko-białoruskiej korespondował z „Io Capitano” Matteo Garrone – opowieścią o upokorzeniach dwóch młodych Senegalczyków usiłujących dostać się do Europy przez Libię i Morze Śródziemne.

We Włoszech politycy nie manipulują problemem uchodźczym tak bardzo jak u nas, ale jest to temat żywy. Tuż po festiwalu weneckim tunezyjski dyktator Kais Saied, którego Unia Europejska przekupiła, żeby zatrzymywał u siebie uchodźców z Afryki, uznał, że może zaszantażować polityków Starego Kontynentu, i puścił śluzę. W ciągu kilku dni na Lampedusie zameldowało się 8 tysięcy uchodźców. Ta mała wysepka o powierzchni 20 km kwadratowych jest zresztą świętym miejscem. Jej mieszkańcy wciąż zachowują swoją wrażliwość, choć od początku roku wylądowało tam 120 tys. osób. A ostatnie wydarzenia dowodzą, jak złudne jest myślenie, że przekupując dyktatorów, można rozwiązać problem. Stajemy się nagle wszyscy zakładnikami takich ludzi, jak: Saied, Putin, Łukaszenko, Erdogan. Trzeba się raczej wziąć do roboty, do myślenia i działania innego niż fundują nam populistyczne rządy.

To zadanie także dla sztuki? Kiedyś powiedziała pani, że nie warto być artystą, jeśli się przemilcza to, co najważniejsze i nie bierze ze światem za łeb.

Są czasy, w których można zajmować się sobą i własnymi uczuciami albo uruchamiać wyobraźnię i wymyślać nowe, piękne światy. Ale teraz nie wolno nam zamknąć się w prywatności. Bo ona zależy też od tego, co dzieje się wokół. Dzisiaj sprawdzają się najbardziej ponure dystopie i w opisie świata trzeba pójść dalej

Tutaj wracamy do hejtu. „Zielona granica” nie jest filmem propagandowym. Została zrealizowana z punktu widzenia uchodźców, strażników granicznych, aktywistów i inteligentki z miasta, która przyjechała na wschód Polski, żeby wyciszyć się po rodzinnej tragedii, a nie potrafi pozostać obojętna i zaczyna pomagać migrantom. I ten film, bardzo zresztą zniuansowany, zanim ktokolwiek w Polsce go obejrzał, spotkał się z falą nienawiści. Minister sprawiedliwości porównał panią do nazistowskiej propagandystki, a po pani zapowiedzi podania sprawy do sądu swoją opinię jeszcze wzmocnił.

Widać wyczuł tu dla siebie jakieś polityczne korzyści. To jest dla tej władzy najważniejsze, bez względu na koszty ludzkie i finansowe. A w polityce nie ma niczego gorszego niż cynizm i nihilizm. Same słowa pana Ziobry, innego ministra czy pani poseł słynącej z jedzenia sałatki w ławach sejmowych spływają po mnie jak woda po kaczce. Nie mogą mnie w żaden sposób dotknąć. Natomiast takie nagonki są niebezpieczne. Rozhuśtują złe emocje, mogące prowadzić do przemocy. I tego nie można lekceważyć. To jest totalnie nieodpowiedzialne. To wstyd dla polskiego państwa, że jego najwyżsi przedstawiciele używają takiego języka, takich porównań, że im przychodzi do głowy, żeby atakować twórcę, na dodatek z moim dorobkiem. Tylko po to, żeby bronić okrutnego kłamstwa, którym karmią naród, chcąc zapewnić sobie sukces w wyborach.

W tym samym czasie wychodzi na jaw ogromna afera wizowa, z udziałem wysokich urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W Afryce i Azji mogło zostać sprzedanych tysiące polskich wiz, dających wstęp do krajów Unii Europejskiej.

To mafijne biznesy. Kupujesz za mniej niż u Łukaszenki i na dodatek nie musisz potem zamarzać w polskim lesie. Przylatujesz do Unii Europejskiej samolotem. Można by komedię zrobić o tych rolnikach, rzekomych filmowcach z Bollywoodu, którzy dzięki polskim konsulom i pracownikom Ministerstwa Spraw Zagranicznych znaleźli się w Meksyku. Ale to pokazuje nieskończony cynizm, hipokryzję i nihilizm moralny tej władzy. Dramatyczny, tragiczny problem uchodźczy został zamieniony w polityczne złoto i w dosłowne złoto. Jacyś ludzie się na tym bardzo wzbogacili. Imperatywem nie są tu wyższe idee, patriotyzm czy nawet chrześcijaństwo tylko utrzymanie władzy i nabicie kasy. Dlatego słowa tych ludzi mnie nie obchodzą. Smuci mnie natomiast, że polskie służby mundurowe zostają użyte do takich procedur. Jest oczywiste, że się bronią. Ale tak naprawdę odpowiedzialne jest tu państwo, które zmusza je do łamania prawa i okrucieństwa.

Agnieszka Holland o "Zielonej granicy": Większość strażników granicznych wypełnia polecenia

W filmie pokazuje pani strażnika granicznego, który w pewnym momencie łamie się.

Z mojego researchu wynika, że większość strażników wypełnia polecenia. Tłumaczy im się, że robią coś wspaniałego, przepychając przez druty dzieciaki, ale tak naprawdę nie czują się z tym komfortowo. Wielu funkcjonariuszy, jak tylko się to zaczęło, przeszło na wcześniejsze emerytury. Ale oczywiście oporu żadnego nie ma, bo to wymaga dużej odwagi. Ja w swoim filmie nie odzieram strażników granicznych z człowieczeństwa. Przeciwnie, portretuję młodego mężczyznę, w którym budzi się współczucie.

Przerażające jest jednak to, że hejt rozlewa się dziś tak szeroko. Trollowy i nie trollowy. Tym bardziej obrzydliwy, że anonimowy.

To konsekwencja rewolucji internetowej i rozwoju mediów społecznościowych. Niebywała pożywka dla populizmu. Żyjemy w świecie alternatywnych rzeczywistości, które znajdują świetne narzędzia, żeby się multiplikować. Ale z drugiej strony to, co dzieje się w internecie wokół naszego filmu, jest dość optymistyczne. Mówimy tylko o hejcie. A tymczasem „Zielona granica” generuje ogromne zainteresowanie – na świecie 500 mln wejść do internetu, z czego tylko 6 proc. jest hejtem. Odnoszę wrażenie, że kolesie przegrzali. Po aferze wizowej ci mniej zapiekli zwolennicy władzy zachowują już pewien dystans.

Trzeba też powiedzieć, że niechęć do emigrantów jest u nas specyficzna. Jesteśmy krajem, z którego wyjechały setki tysięcy osób. Pani też stała się w czasie stanu wojennego emigrantką. I nie wszędzie byliśmy i jesteśmy kochani.

Los emigranta zawsze jest trudny. Fakt, ja jako artystka byłam w pewien sposób uprzywilejowana, a i tak było mi ciężko: i materialnie, i psychicznie. W „Zielonej granicy” zagrali syryjscy aktorzy, którzy żyją we Francji i przechodzą przez bardzo podobne sytuacje, emocje, trudności, przez które ja przechodziłam. Wszystko nas łączy. Nie ma żadnej różnicy między nimi a polskim inteligentem emigrantem. Dla aktora, który grał dziadka, pierwszym ważnym przeżyciem zawodowym była rola w „Emigrantach” Mrożka. Jak się dowiedział, że jedzie kręcić do kraju Mrożka, był przeszczęśliwy. Dla mnie to też ważna sztuka – pierwsza, którą reżyserowałam w teatrze, w Gorzowie Wielkopolskim. Świat stał się globalną wioską, gdybyśmy nie byli tak zamknięci, to życie okazałoby się lepsze. A tak migracja jest według mnie problemem, który zmieni świat. Ostatecznie na lepsze, ale boję się, że wcześniej, na pewien czas, zrobi z niego straszne miejsce

Gdy pani dotknął hejt, stanęli za panią solidarnie artyści, intelektualiści, kobiety filmu, Stowarzyszenie Filmowców Polskich. Ale też o słowach Ziobry ze zdziwieniem i oburzeniem pisali dziennikarze zachodni, upomniała się o panią Europejska Akademia Filmowa, której pani przewodniczy. Nie czuje się więc chyba pani w tym wszystkim osamotniona?

Niesie mnie poczucie sukcesu, słuszności, solidarności. Najważniejsze jest dla mnie, żeby ten film robiony z serca, dotarł do widzów. Bo w gruncie rzeczy to jest historia o pięknych ludziach. Jej przesłaniem jest dobro. Przecież opowiadamy o potrzebie niesienia pomocy. Bezinteresownej, a często ofiarowywanej nawet wbrew własnym interesom.

Powiedziała pani w Wenecji, że Polska ma twarz tych aktywistów. Ale Polska ma też inną twarz – tej części społeczeństwa, która panią hejtuje, która chce czuć się lepsza. To Polska, która nienawidzi migrantów, ale jej niechęć i pogarda przekładają się też na stosunek do starych ludzi podrzucanych na święta do szpitala czy do psów przywiązywanych do drzewa w lesie. Jak budować jednolite społeczeństwo?

Ale społeczeństwa zawsze bywały zróżnicowane. One nie składają się z samych aniołów, ale mogą funkcjonować, kiedy władza szanuje państwo prawa. Wtedy konflikty, różnice, niezadowolenie są pod kontrolą. Wszystko się komplikuje, kiedy władza prawo neguje. Minister Ziobro, gdy ktoś mu na konferencji powiedział, że za nazwanie mnie nazistowską propagandystką podam go do sądu, odparł, że sądy nie są dla niego ważne, bo liczy się sąd ostateczny. Minister sprawiedliwości mówi, że dla niego sądy są nieistotne! Nie da się stworzyć solidarnego społeczeństwa, kiedy metodą działania jest polaryzacja i szczucie jednych na drugich.

To zresztą nie dotyczy tylko Polski. W Stanach po zwycięstwie w wyborach Joe Bidena rozsierdzony tłum z widłami i strzelbami wdarł się na Kapitol. Dzisiaj według sondaży 50 proc. wyborców tęskni za Trumpem.

I może znowu będzie prezydentem. Jeśli tak się stanie, konsekwencje będą ogromne – dla całego świata. Co ja mam powiedzieć? Moim zdaniem, w ludziach jest taki sam potencjał dobra i zła. Są marginesy – z jednej strony absolutni psychopaci, z drugiej sprawiedliwi wśród narodów świata, ci którzy zawsze wybierają i czynią dobro. Ale w środku jesteśmy my wszyscy i ten potencjał dobra i zła można w nas uruchamiać. Marek Edelman przestrzegał: „Patrzmy uważnie, czy ktoś nie podlewa zła. Bo zło podlewane, rośnie”. Niestety, obecnie to zło jest podlewane.

Czytaj więcej

John Malkovich nie zawsze jest demonem

Agnieszka Holland: Historia nauczycielką życia, tylko, że nikt jej nie słucha

Pytam więc raz jeszcze: jak w czasie tej ogromnej polaryzacji budować nowoczesne społeczeństwo? Takie, w którym są pani, minister Ziobro i pani Pawłowicz, gdzie mieszczą się aktywiści pomagający ludziom w potrzebie i wygrażający im dzisiaj hejterzy.

Trzeba zmienić władzę, zakopać sztuczne topory wojenne. Już nie pamiętamy, ale przecież te niechęci zaczęły się od jakichś absurdalnych haseł i oskarżeń: „komuniści i złodzieje”, „gorszy sort”. Podzielono nas. A potem, aby podsycać najgorsze emocje, zaczęto szukać kozłów ofiarnych. Najpierw znaleziono uchodźców, na których PiS wygrał wybory w 2015 roku. Potem to byli sędziowie, nauczyciele, lekarze. A wreszcie społeczność LGBT+. Teraz znów są to uchodźcy. Optymistyczne jest, że efekty bywają czasem odwrotne. Na przykład mimo kampanii niechęci akceptacja osób LGBT rośnie. Krótko to zadziałało wyborczo, ale potem ludzie zobaczyli, że to są nasze dzieci, bracia, wujkowie, ciotki. I nagonka przyniosła odwrotny efekt. To samo dzieje się w sprawie praw kobiet. Dzisiaj akceptacja prawa do aborcji nie osłabła, lecz wzrosła. Więc jest nadzieja, jest jakieś światło. Jednak po drodze będą ofiary i wiele jeszcze może się zdarzyć.

Historia niczego nas nie uczy? Kiedyś powiedziała pani, że przestała już działać szczepionka Holokaustu, że zapominamy o korzeniach i skutkach nienawiści.

Historia jest nauczycielką życia, tylko że nikt jej nie słucha. Ale nie ma co narzekać. Trzeba robić swoje. Jestem wdzięczna losowi, że dał mi narzędzie, którym mogę się posługiwać. Że mogę dotrzeć do ludzi.

Przy ostatnim filmie była pani otoczona wieloma młodymi ludźmi. Wierzy pani w nich?

Największą wadą młodego pokolenia w Polsce jest to, że jest tak nieliczne. Oni też różnie widzą świat, ale mają wspólne wartości: są bardzo równościowi, wrażliwi, wyczuleni na krzywdę. Mają ogromną liczbę zalet, tylko brakuje im narzędzi.

Ale chcą głosować na Konfederację.

Bo Konfederacja jawi się im jako partia najbardziej antysystemowa i wolnościowa. Głosują nie dlatego, że Mentzen zapowiada Polskę bez Żydów, gejów i uchodźców, tylko dlatego, że obiecuje im świat, w którym nie będą musieli płacić podatków i sami o sobie zadecydują. Ta generacja jest ofiarą autorytarnego wychowania. Dostali dużo przywilejów, ale mało prawdziwej uwagi. Dlatego cierpią na problemy psychiczne w znacznie większym stopniu niż pokolenia poprzednie. Mają poczucie, że „dziadersi” meblują im przyszłość, co prowadzi ich do frustracji. W dodatku nie umiemy na to nic poradzić. Europa się zwija, a Polska w galopującym tempie. Mamy dziś jeden z najniższych wskaźników przyrostu naturalnego na Starym Kontynencie. Winne jest nakręcanie nienawiści i zakaz aborcji, najostrzejszy w Europie, sprawiający, że kobiety boją się ciąży. Winien jest też brak wiary w przyszłość. Tym się politycy nie zajmują. 500+ i 800+ nic tu nie pomogą.

Co pomoże?

Może się powtarzam, ale także o tym jest „Zielona granica”. O potencjale dobra, który w nas tkwi. Objawił się na przykład, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie. Wtedy wszyscy pomagali. Niezależnie od wieku, poglądów politycznych, klas społecznych. Bo większość ludzi poza psychopatami woli swój piękny obraz w lustrze. Dlatego tak ważne jest tworzenie przestrzeni dla tego dobra, które w nas jest. Trzeba się z tym spieszyć.

Czytaj więcej

„Sundown”: Bez happy endu

Pani zawsze była na cenzurowanym – Jerzy Urban mówił, że prędzej mu kaktus wyrośnie na dłoni, niż Holland zrobi film w Polsce. Musiał wyrosnąć niejeden. Więc może i teraz…?

W dłuższej perspektywie głupie zło nie ma szans. Ale jest jeszcze perspektywa krótsza, o której osoba w moim wieku szczególnie musi myśleć. Dlatego wolałabym, żeby to nie było tak, że „historia udowodni…”, żeby zmiana nastąpiła szybciej.

Wychowała się pani wśród opowieści o Sierpniu’44, pani matka była przecież w powstaniu warszawskim łączniczką. Historia w tragiczny sposób odebrała pani ojca. Sama przeżyła pani kilka dziejowych wstrząsów. Po tym wszystkim stać panią na optymizm?

Ja generalnie jestem pesymistką egzystencjalną. Wiem, że ludzkość jest zdolna do potwornych rzeczy. I wiem, że jeżeli coś takiego jak Holokaust wydarzyło się raz, to podobny koszmar może nagle powrócić. Ale z drugiej strony myślę, że po każdym okrutnym momencie historii, posuwamy się trochę do przodu. Przyznajemy prawa kolejnym grupom: niewolnikom, ciemnoskórym, dzieciom, kobietom, osobom nieheteroseksualnym czy niepełnosprawnym. Teraz włączamy do tego zwierzęta, zaczynamy mówić o ochronie środowiska. Czasem się ten proces cofa, czasem musimy przeżyć jakieś wstrząsy. Ale generalnie świat dalej będzie powoli szedł w dobrą stronę. Oczywiście, zakładając, że nasza planeta przetrwa.

"Plus Minus": Boi się pani?

Strach to może złe słowo. Ale jest czas przedwyborczych emocji i wiem, że trzeba zachować ostrożność.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi