Światowa
premiera „Zielonej granicy” odbyła się jednak na festiwalu w Wenecji. W głównym
konkursie, do którego selekcjonuje się tytuły z około dwóch tysięcy propozycji
z całego świata. I doprawdy trudno przypuszczać, że Barbera i jego zespół chcą
wpływać na wyborcze decyzje Polaków.
„Zielona granica” to paradokumentalna
opowieść
Ponad 30
lat temu Agnieszka Holland zrobiła znakomity film „Europa, Europa”, oparty na autentycznych losach Salomona Perela, żydowskiego chłopca,
który usiłował przetrwać w czasach hitlerowskiego totalitaryzmu. Przeszedł
przez indoktrynację komunistyczną i nazistowską. Był oportunistą czy zaszczutym
człowiekiem usiłującym przeżyć? To był film o zapętleniu w historii,
totalitaryzmie, ale też o słabości ludzkiej natury. – Tytuł oznaczał wtedy dwie
Europy: naszych inspiracji, kolebkę kultury i cywilizacji, świat prawa i
demokracji, praw człowieka, równości, braterstwa, a z drugiej strony kolebkę zbrodni
przeciwko ludzkości, egoizmu i nienawiści – tłumaczy Agnieszka Holland.
To był rok 1989. Miała wtedy nadzieję, że wygra ta pierwsza
Europa. Dziś złudzenia straciła. I pokazuje świat, który zapomniał, czym jest
upodlenie człowieka, bo – jak mówi: „przestała już działać szczepionka
Holocaustu”.
„Zielona granica” podzielona jest na rozdziały. W pierwszym,
niemal paradokumentalnym - najważniejsza jest opowieść o uchodźcach. Prześladowana
rodzina z Syrii, która leci samolotem do Białorusi, bo prezydent Łukaszenka
obiecywał uchodźcom przejście przez białorusko-polską granicę do zachodniej
Europy. Dołącza do nich samotna
inteligentka z Afganistanu.
Holland śledzi ich los. Pokazuje też tragedię innych
uciekinierów, którzy chcą w Polsce poprosić o azyl, ale nikt ich nie chce
wysłuchać, przerzucanych przez służby graniczne Białorusi i Polski przez
oddzielające dwa kraje druty kolczaste. Ludzi, którzy umierają z wyczerpania,
chłodu, niedożywienia, topią się w bagnach.