Pierwsze powojenne miesiące. Żałoba, ale i radość, że najkrwawsza z wojen się skończyła i jest nadzieja na lepszą przyszłość. W kraju mocną nogą stoją Sowieci, a komuniści umacniają władzę, ale nic to, skoro w Warszawie jest już Mikołajczyk! Zachodnie mocarstwa przypilnują, by pierwsze powojenne wybory były uczciwe, a chłopski premier poprowadzi do zwycięstwa – „Siekiera, motyka, kalosz trzewik, nie faszysta to bolszewik. Siekiera, motyka, Tatry, Hel, wygra z nimi PeeSeL!”.
Brzmi to naiwnie? Ale wówczas tą nadzieją oddychały miliony ludzi w Polsce. Wśród nich Bolek Chmielarz, dwudziestolatek z warszawskiej Pragi, harcerz i dawny akowiec z batalionu „Zośka”, teraz pełen temperamentu działacz młodzieżówki PSL, tytułowy bohater „Praskiego Reytana” wyreżyserowanego dla Teatru Telewizji przez Tomasza Drozdowicza, według scenariusza historyka i publicysty Piotra Zaremby.
Chmielarz (świetny w tej roli Mikołaj Kubacki) to pełen pasji aktywista, ale żaden z niego inteligent i polityk. Zna grzechy i grzeszki praskich zaułków. Mówi, co myśli: że w Polsce lepiej będzie, jeśli komuniści utracą władzę. Kolejarski syn robi to, co podpowiada mu serce, i trzyma się prostych zasad. Gdy Mikołajczyk ucieka z kraju, jako jedyny ma odwagę ze zjazdowej trybuny przypomnieć zastraszonym i już oswajającym się z nowymi porządkami działaczom PSL, że niedawno gotowi byli nosić chłopskiego premiera na rękach. Skutek jest łatwy do przewidzenia – aresztowanie, niekończące się przesłuchania, stopniowe łamanie charakteru.
Czytaj więcej
Premiera polskiego filmu stworzonego przez duet Słoweńców – reżysera i scenarzystę Jana Belcla oraz producenta Mitję Okorna – miała miejsce 28 grudnia 2020 r. na Netfliksie. Termin nieprzypadkowy, bo akcja filmu „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" toczy się w sylwestrową noc, kiedy to młodzież z dobrych i zamożnych domów bawi się w myśl słów kabaretu TEY: „starych nie ma, chata wolna, oj będzie bal". A że chata duża, a rodzice gospodarza jak najbardziej zasobni, to z początku wydaje się, że będziemy oglądać coś w rodzaju „Beverly Hills 90210", tyle że „made in Poland". Potwierdzałby to iście śnieżno-świąteczny anturaż cichego przedmieścia.
Przypadek niedającego się nie lubić Reytana to w pewnym sensie metafora losów pokolenia przetrąconych biografii, najpierw przez wojnę, później rodzimą wersję stalinizmu. Warto podkreślić, że spektakl Zaremby i Drozdowicza opowiada o tym bez przesadnego patosu i nachalnego dydaktyzmu, dość typowego w próbach zmierzenia się z tamtym czasem. Inscenizacja jest dynamiczna, utkana z krótkich, nasyconych emocjami, ale oszczędnych w słowach scen, rozgrywających się na tle prostej scenografii. Niczym w antycznym teatrze migawki z życia Chmielarza przerywa głos chóru, w który wciela się podwórkowa kapela, racząca widza na przemian śpiewanymi warszawską gwarą balladami i praskim folklorem w formie hip-hopowej. Ekstrawaganckie? Kapela „Nicponie” i rapująca Karolina Czarnecka wypadają jednak doskonale.