W przypadku Johanna Georga Pinsla niemal wszystko – poza skalą rzeźbiarskiego talentu – pozostaje niedopowiedzeniem, tajemnicą, zagadką. Znamy tylko dziesięć ostatnich lat jego życia, od dnia ślubu z wdową po niejakim Janie Kieycie, po śmierć, która nastąpiła gdzieś między 16 września a 24 października 1761 roku. Zresztą nawet ta ostatnia data jest efektem skrupulatnych wyliczeń historyków sztuki: odkryli świadectwo kolejnego, trzeciego już małżeństwa Marianny Elżbiety Pinsel, która musiała wcześniej przejść przez – respektowany obyczajem – roczny okres żałoby. Detektywistyczna dedukcja doprowadziła też do ustalenia, że Pinsel umarł stosunkowo młodo, w wieku mniej więcej 40 lat (co w owym czasie wśród ciężko pracujących rzeźbiarzy było raczej regułą niż wyjątkiem).
No dobrze, ale gdzie się urodził? Niemieckie nazwisko, które po spolszczeniu brzmiałoby: „Pędzel”, wskazuje jedynie na środkowoeuropejskie pochodzenie artysty, a być może i profesję jego przodków. Prof. Jan Ostrowski, wybitny znawca sztuki I Rzeczypospolitej, wylicza kilka, mniej lub bardziej prawdopodobnych, miejsc urodzenia jednego z największych (nie tylko w skali lokalnej) rzeźbiarzy późnego baroku. Na pewno nie był Rusinem z Zakarpacia, choć nazwisko, które nosił, pojawia się wśród tamtejszych duchownych greckokatolickich. Zbyt lingwistycznie brzmi teza, że pochodził z czeskiego Pilzna. Odrzucono również Warszawę, którą zaproponował sam Władysław Tatarkiewicz. Co pozostaje? Może Wiedeń? Może Śląsk? A może cieszący się w Polsce niesłabnącą sympatią Ołomuniec?
Czytaj więcej
Autoportret przeszedł długą drogę zarówno przez techniki i środki wyrazu, jak i w samoświadomości artysty. Był nie tylko spotkaniem z samym sobą, lecz także z drugim człowiekiem. Jednak czy w dzisiejszych czasach artyści chcą jeszcze spoglądać na własne „ja”?
Bandyta i miłośnik sztuki
Ważne, że Pinsel podjął pracę dla Mikołaja Bazylego Potockiego, jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci schyłku I Rzeczypospolitej. Ten stroniący od wielkiej polityki, ale utrzymujący własną armię magnat, formalnie tylko starosta kaniowski, w równym stopniu lubił batożyć chłopów, tępić Żydów, zmuszać wiejskie dziewczęta do perwersyjnych „zabaw”, co fundować kościoły, cerkwie, a nawet ormiańskie świątynie.
Aleksander Groza, zapomniany dziś współtwórca tzw. szkoły ukraińskiej w literaturze polskiej, tak opisywał Potockiego: „Pan starosta kaniowski z dobraną drużyną/ wychyla gąsiorami po pradziadach wino/ Świece gasi kulami, łby butelkom zrywa/ Hajdukom między palce, strzela króle, asy,/ wybija tańcującym dziewczętom obcasy”. W odróżnieniu od Sienkiewiczowskiego Kmicica Potocki nigdy nie wszedł na drogę cnoty. Jednak umiaru nie uznawał nie tylko w swawolach, ale i w wielkopańskim geście; chciał zostać zapamiętany jako bezkonkurencyjny mecenas, brał więc to, co najlepsze – a Pinsel był najzdolniejszym artystą dostępnym na rynku. Tak rzeźbiarz znalazł się Buczaczu – warownym mieście przeznaczonym głównie dla obrony państwa przed Turkami, Mołdawianami, Tatarami czy Kozakami, oddalonym o setki, ba, tysiące kilometrów od europejskich centrów kultury. Spotkał tu innego „imigranta”, architekta Bernarda Meretyna, przybysza z terenów świętego cesarstwa, który w Polsce dorobić się miał kamienicy i karocy. Wspólnie zinterpretować mieli i przekształcić w duchu Rzeczypospolitej Wielu Narodów koncepcje samego Berniniego.