Jakbyśmy wybili dziurę w czaszce Rosji i pompowali tam toksyczne narracje

Człowiek, który wymyślił wizerunek Putina, oraz jego nauczyciel, który wcześniej wymyślił „rosyjski świat”. Obydwaj stawiali pytania, na które odpowiada dziś Putin. Niestety, wszystkie odpowiedzi są złe.

Publikacja: 01.09.2023 10:00

Jakbyśmy wybili dziurę w czaszce Rosji i pompowali tam toksyczne narracje

Foto: KAROL SEREWIS/East News

Nikt nie nazwałby przesadą stwierdzenia, że był jednym z głównych architektów politycznego i propagandowego systemu obecnej Federacji Rosyjskiej. Nie bez powodu zagraniczna prasa nazywała go „głównym doradcą politycznym Kremla”. Jego Fundację Skutecznej Polityki (FEP) uważano za najważniejsze centrum kadrowe Kremla. Ale w 2011 roku niespodziewanie rozeszła się wiadomość, która stała się sensacją: przepustka Gleba Pawłowskiego na Kreml została anulowana.

Później on sam potwierdził, że powodem było to, iż w przeddzień wyborów prezydenckich w 2012 r. otwarcie stawiał na Dmitrija Miedwiediewa, wspierając jego program modernizacji.

Natychmiast kiedy wydalono go z grona kremlowskich doradców, Pawłowski uruchomił nowy program internetowy jednak poświęcony nie bieżącej polityce, ale własnemu nauczycielowi, filozofowi i historykowi Michaiłowi Gefterowi (1918–1995) o lakonicznym tytule „Gefter”.

Skąd taki pomysł? Pawłowski mówił tak: „Gefter znalazł mnie i wymyślił, a ja przeżyłem swoje życie na rozmowach z nim – dokładnie ćwierć wieku, między 1970 a 1995 rokiem. To było najważniejsze doświadczenie w moim życiu. A wszystko przed i po było już tylko »wartością dodaną«. Wszystkie ekscytujące rzeczy, których się od niego nauczyłem, znajdują potwierdzenie w ludziach i polityce. Nauczył mnie pytać o właściwe rzeczy i rozpoznawać uwikłania. Cała moja »polityka« pochodzi od Geftera”. Kogo więc Gefter wymyślił?

Czytaj więcej

Miała to być inna wojna, nowoczesna. A jest gorzej niż w czasie I wojny światowej

Pierwszy technolog władzy

Gleb Pawłowski urodził się 5 marca 1951 r. w Odessie. Studiował na Wydziale Historii Odeskiego Uniwersytetu Państwowego. To może zaskakiwać, ale Pawłowski – zadeklarowany wówczas marksista – zwrócił na siebie uwagę KGB, mimo że siedział w więzieniu i stał się dysydentem. W latach 80. publikował dysydenckie czasopismo, za co został uwięziony w moskiewskich Butyrkach i skazany na krótkie zesłanie do Komi ASSR, jednej z republik sowieckich na północy. Niektórzy uważali, że wyrok był podejrzanie łagodny.

Lata 90. przyniosły wielką zmianę. Pawłowski szybko stał się jednym z pierwszych rosyjskich technologów politycznych, pomagał w kampaniach wyborczych, m.in. prezydentowi Borysowi Jelcynowi, Siergiejowi Kirienko (szef rządu z 1998 r.), generałowi Aleksandrowi Lebiedowi (sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji podczas I wojny czeczeńskiej), no i oczywiście samemu Władimirowi Putinowi. W 2000 roku stał się głównym doradcą politycznym w rządzie i opracował ideologię „suwerennej demokracji” oraz „większości Putina”. Jego kariera osiągnęła wówczas szczyt.

Pawłowski miał też bogate doświadczenie medialne. W okresie pieriestrojki brał udział w pracach Moskiewskiego Frontu Ludowego, spółdzielni informacyjnej Fakt, agencji informacyjnej Postfaktum, Fundacji Inicjatyw Kulturalnych, został redaktorem naczelnym magazynu „XX Century”, a w 1991 r. stał się zastępcą prezesa zarządu potężnego wydawnictwa Kommiersant.

Przełom przyszedł w 1995 r., kiedy Pawłowski stworzył Fundację Skutecznej Polityki (FEP). To stowarzyszenie stało się później filarem kampanii prezydenckiej Władimira Putina, a sam Pawłowski został głównym konsultantem administracji prezydenta.

W młodości, w okresie fascynacji marksizmem, Gleb Pawłowski wierzył, że „wystarczy trzech ludzi, którzy doskonale się rozumieją, aby doprowadzić do przewrotu w państwie”. Tyle że wyraźnie do takich spotkań nie dochodziło zbyt często. Chyba że w Moskwie lat 90.: „Michaił Chodorkowski (na przełomie wieków jeden z najbogatszych ludzi w Rosji, który trafił na celownik Putina i został skazany w pokazowym procesie za przestępstwa finansowe. Ułaskawiony w 2013 r. pospiesznie opuścił Rosję, a dziś jest jednym z liderów opozycji antyputinowskiej na obczyźnie – red.) wpadał do mojej redakcji w drodze z pracy do domu, przychodził Piotr Awen (rosyjski polityk i oligarcha, od 2022 r. objęty sankcjami UE – red.), przychodził Anatolij Czubajs (również oligarcha – red.). Z drugiej strony mogli tam być Aleksandr Dugin (wpływowy ideolog Kremla – red.), Siergiej Kurginian (polityk, politolog – red.) oraz inni. To znaczy, że było to bardzo gęste, nasycone środowisko pieriestrojki. Teraz jest to niemożliwe. Wtedy panowało poczucie, że można kształtować rzeczywistość” – wspominał Pawłowski. „Bardzo mi się to podobało, więc zabrałem owo przeświadczenie ze sobą do technologii politycznych”.

Naród czekał na Stirlitza

W 1990 roku, przypadkowo spotkał na ulicy przyjaciela, który zasugerował mu: „Słuchaj, chcesz, żebym cię komuś przedstawił?”. Znajomy, z którym umówił go w kawiarni, okazał się być amerykańsko-węgierskim miliarderem i filantropem George'em Sorosem.

W ciągu dwóch lat za pieniądze Sorosa w ramach programu „Środowisko informacyjne” Gleb Pawłowski rozprowadził po całym kraju „monstrualną ilość sprzętu” – standardowy zestaw obejmował faks, kserokopiarkę, komputer i telefon. Sprzęt ten został wykorzystany w szczególności do powstania pierwszych numerów nowej gazety „Kommiersant”.

Pawłowski wspominał, jak ówczesnym adeptom nauk o polityce spodobały się idee „technologizacji” polityki (tzw. politechnologii), w których ludzie byli postrzegani jako „przedmiot nauczania”. Zapanowało przekonanie, że każdy może zostać wybrany, w każdych wyborach.

Pawłowski przyznawał jednak: „W pewnym momencie posunęliśmy się dość daleko w eksperymentowaniu z zarządzaniem masowymi zachowaniami – mówił. – Tworzyliśmy ogromne tablice różnych danych i planów, nakładaliśmy je na siebie. Czasami było to imponujące. Zaczęliśmy organizować punkty kondensacji możliwych, prawdopodobnych zdarzeń. Już w 1996 roku potworne, zbiorowe pranie mózgu było faktem. Pamiętam, że czułem się wtedy, jakbyśmy wybili dziurę w czaszce Rosji i pompowali toksyczne narracje. Ale, co potem?”. Potem pojawił się Władimir Putin.

Zarówno sam Pawłowski, jak i byli urzędnicy administracji prezydenckiej zaprzeczali, jakoby to on miał pomysł na „następcę” z Władimirem Putinem w roli głównej. Początkowo Pawłowski nie był nawet zainteresowany tym, kto będzie kolejnym kandydatem na prezydenta. „Nie obchodziło mnie to. Mam maszynę, która wybierze każdego. Wskaż martwego człowieka, to zrobimy projekt, wstawimy go i on też zostanie wybrany” – mówił w jednym z wywiadów.

Kiedy z jakiegoś powodu wspomniano, że „następcą” może zostać ówczesny minister kolei Nikołaj Aksenienko, również się z tym nie spierał: „Do diabła z tym, niech zrobi to Aksenienko! Rozumiecie? Byłem wtedy absolutnie »wszystkożerny«, absolutnie”.

W biurze Pawłowskiego wisiała duża „mapa strachu”, która pokazywała, czego boją się ludzie w różnych regionach. „Na przykład region Leningradu [Petersburga – red.] – absolutnie przygnębiony, leżący na dnie ekonomicznym, bez ruchu, bez pieniędzy… tam obawiano się wojny domowej. Dlaczego? To niezrozumiałe” – wspominał Pawłowski.

Pawłowski pracował wtedy jako doradca wolontariusz szefa administracji prezydenta Jelcyna i co tydzień uczestniczył w spotkaniach, składając raporty na temat stanu opinii publicznej i pola informacyjnego. Socjologia była ważną częścią pracy dla wszystkich, administracja szukała nowej bazy dla przyszłego prezydenta, który miałby zastąpić Jelcyna. „Szukaliśmy strefy, w której przecinają się różne konsensusy – tak, aby prezydent mógł, jeśli to możliwe, zdobyć przyczółek w strefie maksymalnego poparcia” – wyjaśniał Pawłowski.

Wiosną 1998 roku Władimir Putin, nowy pierwszy zastępca szefa administracji prezydenta, były oficer KGB, zaczął pojawiać się na spotkaniach politycznych na Kremlu. Wkrótce doszło do niewypłacalności państwa i według Pawłowskiego Jelcyn rozczarowany „cwaniakami” zaczął szukać „siłacza”, który go zastąpi.

W badaniu opinii przeprowadzonym wiosną 1999 roku, które opracował Pawłowski, zapytano obywateli: „Jakich bohaterów filmowych widzą na fotelu prezydenckim?”. Jednym z liderów rankingu został walczący z Niemcami oficer KGB Stirlitz z serialu telewizyjnego „Siedemnaście mgnień wiosny”.

W wyborach na prezydenta w 2000 r. rola Gleba Pawłowskiego była już bardziej widoczna niż w 1996 r.; sam nazywał siebie „dyrektorem planowania” w sztabie Putina. Scenariusz Pawłowskiego był prosty: młody, wysportowany przywódca prowadzący kraj w trzecie tysiąclecie, z młodymi ludźmi, a nie starzejący się Jelcyn. „Paradoks naszej świadomości społecznej polega na tym, że obywatele tak naprawdę nie chcą, aby ludzie z ulicy doszli do władzy” – tłumaczył Pawłowski. „A nasz Stirlitz, czyli Putin, już tam był, u władzy, ale w sposób konspiracyjny. Teraz przebrał się i otwarcie działa w interesie ludzi”.

Czytaj więcej

Między integracją a kołchozem. Jak to było z tą UE i praworządnością

Następna w kolejce po Jugosławii

Putin już jako premier zaczyna wykorzystywać swoje uprawnienia. Jelcyn nie sprzeciwia się temu, co na początku zostaje odebrane jako słabość prezydenta. Na tle słabego Jelcyna, silny styl młodego premiera świeci bardziej jaskrawo. Pod koniec kampanii kandydat zmienia się z „protegowanego rodziny” w sztandar zemsty dla wszystkich rosyjskich przegranych społecznie. Obrońca starych ludzi, przywódca zubożałej armii, idol gospodyń domowych i rosnącej większości. Wreszcie, po rezygnacji Jelcyna, Putin jest już pełniącym obowiązki prezydenta, czyli naczelnym dowódcą Rosyjskich Sił Zbrojnych do dnia wyborów prezydenckich.

– Moim punktem odniesienia pozostał wizerunek „rosyjskiego prawicowego republikanina” stworzony przez FEP dla generała Lebieda w 1995 roku – twierdził Pawłowski. Jednak najważniejsze było to, by udowodnić niezależność Putina od Jelcyna. Jak to zrobić?

Putin wykorzystał do tego pełnię uprawnień rządu jako szef władzy wykonawczej w Rosji, a Jelcyn mu w tym nie przeszkadzał. Tylko wszystko musiało wyglądać przekonująco. Widząc silną władzę w działaniu, społeczeństwo samo powinno chcieć takiej władzy. Popularny termin „większość Putina” nie istniał przed październikiem 1999 r., ale sama koncepcja tak: zgodnie ze scenariuszem większość wyborcza miała być szerokim sojuszem grup i klas, które przegrały na przemianach w latach 90.

Ta koalicja pełna była paradoksów. Obejmowała kręgi rozczarowanych, niezbyt już demokratycznych intelektualistów, lekarzy, nauczycieli, inżynierów i techników z umierających przedsiębiorstw, pracowników kompleksu wojskowo-przemysłowego. Za ich plecami stali wojskowi; zresztą dla sił bezpieczeństwa przeszłość zawodowa kandydata była substytutem programu. Te wszystkie grupy wyborców nie były już ideologicznie niekompatybilne, jak w 1996 r., kiedy opozycja między komunistami i demokratami była żywa. Wtedy dla nich wszystkich Putin zaczął się jawić jako ostatnia szansa na wyrównanie rachunków.

Perspektywa wojny domowej, która pogrzebała Jugosławię, doprowadziła do rozejmu w Chasawjurcie, kończącego I wojnę czeczeńską (1994–1996) i utratę Groznego. Rozejm rozbudził skrywane wcześniej nastroje w wojsku. A i wróg był konkretny. Efekt wzmocniły popularne hasła „NATO przeciwko Serbom” i (przerażające) „Rosja będzie następna po Jugosławii”.

Czeczeni zszokowali Rosję atakami terrorystycznymi i torturowaniem zakładników. A od lata 1999 r. rozpoczęła się ekspansja militarna Czeczeńskiej Republiki Iczkerii w sąsiednim Dagestanie. Kto został w tej sytuacji wrogiem? Ten, kto zmusił Rosję do odwrotu.

Kim w tej sytuacji powinien być Putin? Tym, który zatrzyma odwrót, zjednoczy Rosję i popchnie ją do przodu. Kampania ideologiczna została sklejona z kampanią wojskową i narodową. Walka z czeczeńskimi ambicjami na Kaukazie symbolicznie zastąpiła niewyobrażalną już wtedy walkę z Zachodem. Wokół tej idei wykonano wielką pracę propagandową. Kandydat Putin wydawał się na tle Jelcyna inteligentnym, krzepkim mężczyzną, a jego poprzednik – odchodzącym starcem.

Później w różnych wywiadach Pawłowski był pytany o terminologię, która pojawiła się pod rządami Putina, często przypisującą mu wszystko, co dobre i możliwe do osiągnięcia. – W grudniu 1999 roku do obiegu weszło wyrażenie „Nie ma alternatywy dla Putina”. Żyje ono do dziś, Putin otrzymał ten cenny prezent od swoich wrogów. Wręcz oskarżali go o bycie bezalternatywnym, gdy Jewgienij Primakow i Jurij Łużkow jeszcze nie wycofali się z wyborów i byli też inni silni kandydaci. Co oznaczało słowo „bezalternatywny”? Kreml próbował polemizować z tym określeniem, ale wkrótce, po oszacowaniu korzyści, zaczęto używać go w propagandzie – wspominał Pawłowski.

W marcu 2000 roku Władimir Putin wygrał pierwszą turę przedterminowych wyborów prezydenckich otrzymując 52,9 proc. głosów. Pawłowski: „W dniu wyborów prezydenckich cieszyłem się w sztabie razem ze wszystkimi. Wznosiliśmy toasty, a Władisław Surkow (szara eminencja Kremla, od 2014 r. objęty sankcjami przez UE – red.) powiedział: »Za deifikację władzy!«. Trochę mnie to ubodło, chociaż podzielałem wtedy kult władzy. Tylko że my już przejęliśmy władzę, prawda? Teraz trzeba ją wykorzystać. Putin już tam był. Sfilmowano nas ramię w ramię i w końcu zostałem zdemaskowany. Zwycięstwo stało się wiadomością światową, a ja stałem się popularną postacią medialną. Telewizja była początkowo wrogo nastawiona do Putina, ale ja z łatwością odpierałem ataki, tłumacząc niejasne intencje rządu na zrozumiałe wypowiedzi. Było to łatwe, ponieważ władza należała do mnie. W tamtych czasach, z których prawie nic nie pamiętam z powodu ich nieistotności, stałem się w Rosji dosyć rozpoznawalny. Taksówkarze odmawiali pobierania ode mnie opłat”.

Od tego czasu Pawłowski miał mnóstwo pracy. Putin zaczął wzmacniać rząd centralny, reformując Radę Federacji i tworząc okręgi federalne w kraju. Wszystko to wymagało wsparcia eksperckiego i informacyjnego, czym zajmowała się fundacja Pawłowskiego, a rząd stał się jej monopolistycznym klientem.

Putinizm rozmontował konstytucję

Ale dalszy rozwój rządu, na który Pawłowski wierzył, że ma wpływ, przestał mu odpowiadać: „Idea prezydenta jako przywódcy narodowego pojawiła się w 2007 roku i nie podobała mi się. Ta faszyzująca idea lidera nie pasowała do żadnej narodowej agendy. Ile instytucji mieliśmy w tamtym czasie? Istniała tymczasowa instytucja tandemu prezydent–premier, ale Putin ją niszczył. Nie spodziewałem się jednak, że likwidując tandem, Putin podważy również prezydenturę. Instytucja prezydentury została zhańbiona przez roszadę na stanowiskach Miedwiediewa z Putinem. Jedną rzeczą jest otrzymanie inwestytury następcy od Jelcyna, po potwierdzeniu jej w wyborach, czym innym jest odebranie prezydentury Miedwiediewowi. I kiedy prezydent Dmitrij Miedwiediew, parodiując Jelcyna i ogłaszając Putina swoim następcą, sam został premierem, aura przejrzystej struktury władzy została zniszczona. Prezydentura staje się prywatną transakcją, a putinizm rozmontował konstytucję”.

Wszystko to wyszło na jaw podczas nieudanych wyborów do Dumy w grudniu 2011 r., które partia Putina przegrała nawet w jego rodzinnym Petersburgu. Jak to było możliwe? Pawłowski obwiniał Kreml. „Cały mechanizm »zarządzanej demokracji« opierał się na fakcie, że wszelkie projekty i ryzyko związane z projektami są omawiane na Kremlu. A tutaj decyzja państwowa została podjęta w najgłupszy możliwy sposób. Gdyby Miedwiediew powiedział nam, że Władimir Władimirowicz wraca, opracował z nim szczegóły, usiedlibyśmy, aby omówić techniczne aspekty sprawy. Ale okazało się, że teraz nie ma o czym rozmawiać. Decyzja o państwie została podjęta w wewnętrznym kręgu, a umowa nie była omawiana nawet na Kremlu. Polityka stała się polityką dworską i nie było już tam miejsca na planowanie strategiczne. I tak miałem szczęście, że zostałem zwolniony na czas! Putin wracał do swojej agenturalnej przeszłości, a ja wracałem do swojej dysydenckiej. W rzeczywistości wróciłem do głównego nurtu mojej biografii – mainstream i powrót do Geftera”.

Czy na pewno w logice Pawłowskiego nie ma nieścisłości? W końcu to on sam próbował przejąć główny nurt i wypełnić go inną treścią niż idee Geftera. Jego nauczyciel jako zadeklarowany marksista w stylu mienszewickim postrzegał historię na wzór pola bitwy, a nie polityczno-technologicznego oszustwa, czemu uległ jego uczeń.

Gleb Pawłowski z przestrzeni publicznej zniknął w jednej chwili. Na próżno by dziś, po ponad pół roku szukać o nim wzmianek, odniesień czy nawiązań. Jak mówią w Moskwie: „Głównego architekta politycznej i propagandowej maszyny Federacji Rosyjskiej drugi raz zabili natychmiast po śmierci”.

Ale nie było tak, że nic nie robił. Po odejściu z Kremla rzucił się w wir działań typowo dysydenckich: publikował przede wszystkim książki i wspomnienia o Gefterze, udzielał wywiadów, w których opisywał, że w latach wygnania Gefter rozwinął niezwykły język, który nawet w obecnych czasach wywołuje reakcje cenzury. „Dla wielu jest on niezrozumiały. Jest to język mówcy bez ukrywania się i bez względu na ryzyko dla mówcy, starożytni Grecy nazywali to »parezją« (z gr. dosł. mówić wszystko – red.). Jest to język świadomie niebezpiecznych zachowań, któremu Michel Foucault (francuski filozof, teoretyk postmodernizmu – red.) poświęcił wiele tekstów. To nie jest język eksperta, ale szczera, wyrafinowana i niebezpieczna dla mówcy wypowiedź. A my 30 lat temu ustanowiliśmy bezpieczną formę eksperckiej mowy, która wyklucza nieprzyjemne debaty. Nawet politycy mówią dziś jak politolodzy. Gefter natomiast domagał się od intelektualisty bezpośredniej, ryzykownej wypowiedzi. Jego język nie zakładał naukowości. Określił go jako pytania bez odpowiedzi mające przywrócić rosyjskiej mowie siłę oporu wobec władzy. Dlatego jego spuścizna zeszła do podziemia”.

Czytaj więcej

Ukraińcy wycieńczeni, Amerykanie tracą cierpliwość. A Rosja robi to, co zwykle

To antyfaszyści wymyślili bombę atomową

Pojęcia wymyślone przez filozofa, a wprowadzone przez Pawłowskiego do słownika Kremla, są używane do dziś w propagandzie i służą różnym uzasadnieniom. Historia samego pojęcia rosyjskiego świata (russkij mir) jako koncepcji filozoficznej i politycznej zaczyna się właśnie od prac Geftera i grupy jego przyjaciół w latach 80. Gefter analizował możliwe perspektywy dla Związku Radzieckiego w kontekście swojej historiozofii. W 1989 roku pisał w eseju „Od świata nuklearnego do świata światów” takie słowa: „Nie tylko my jesteśmy zdezorientowani. Obecnej próżni problemowej nie da się wypełnić rozwiązaniami lokalnymi. A odroczenia nie są kompromisem. Droga do kompromisu znajduje się po drugiej stronie dawnych granic świata, dawnych podziałów na zaawansowanych i zacofanych, dawnych podziałów na kapitalizm i socjalizm. W rzeczywistości jesteśmy już po drugiej stronie, ale jeszcze tego nie zauważamy, nadal żyjąc zgodnie z zasadami świata, który już nie istnieje, mówiąc językiem Atlantydy, której już nie ma. A jakim innym językiem powinniśmy mówić?” – pytał filozof.

I zastanawiał się, idąc tropem Lenina, „co robić?”, bo przecież każdy świat, naród, człowiek ma swoje, własne odpowiedzi. Za to pytanie „czego nie robić?” podlegało skrupulatnie przewidzianej unifikacji, stopniowemu uogólnianiu i generalizacji.

Potem Gefter przyznaje: „Człowiekowi, który przeżył swoje życie, próbując zrozumieć sens przeszłości, trudno jest nakłaniać siebie i innych do pożegnania się z Historią. (…) Całą przeszłość Rosji obrzydza mi mesjanizm, a jednak, i pomimo to, jestem przekonany, że to tutaj, w naszym kraju, jesteśmy teraz »ogniskiem« światowej kolizji wzajemnego odrzucenia, powszechnej »ciasnoty«, ludobójstwa, które po raz kolejny wybuchło. Ale jeśli tak jest, to musimy zrobić najodważniejszy i najbardziej przemyślany krok w kierunku Świata Światów, uznając, że naszą przyszłością nie jest ani światowa komuna, ani supermocarstwo, ale tylko jeden ze światów na świecie. Tylko jeden z nich... – czyż może być bardziej ludzki i praktyczny, niesprawdzony i szlachetny cel?”.

I najważniejsze stwierdzenie, sytuujące Geftera w samym centrum dyskusji toczonej w latach 90.: „Wraz z końcem idei komunizmu historia dosłownie skończyła się dla homo sapiens”. Wagę tej tezy od razu dostrzegł Pawłowski, bo widział jej konsekwencje dla polityki. „Gefter argumentuje coś przeciwnego do Fukuyamy: postludzkość nie jest liberalnym rajem, ale czasem ostatecznego ryzyka. Człowiek historyczny opuszcza historię, ale dokąd?” – analizował tezy mistrza po latach na swoim blogu. „W poszukiwaniu wskazówek można zwrócić się do przypadków historycznych” – zauważał Pawłowski – „dobrze pamiętanych, ale niestety bezwartościowych. Historia jest nie do odróżnienia od archiwum serialu telewizyjnego. To, co w historii było wydarzeniem, zrządzeniem losu lub fatalnym zbiegiem okoliczności, teraz jest operacją specjalną. Wszystko to jest już poza historią jako instytucja globalizacji. Ale historia nadal zajmuje pamięć roboczą ludzi, jak stary program spowalniający iPhone'a. To dlatego – podsumowywał były doradca Putina – takie rzeczy jak wojna w Donbasie nikogo w przeszłości nie zaskakiwały. Każdy przebieg wydarzeń, bez względu na to jak zbrodniczy i głupi, podlegał szeregowi dalszych historycznych korekt. Nawet zagłada bohaterów nie była zniechęcająca. (…) Heroiczny standard uruchomił precyzyjnie dostrojoną machinę historyczną – magię »Wydarzenia« i pragnienie dołączenia do niego. Teraz historyzm nie działa, ale jego sprzęt wojskowy pozostaje. Również ten najgorszy – bomba atomowa”.

Gefter lubił przy tym przypominać, że broń nuklearna została stworzona przez antyfaszystów, a nie faszystów. Naukowcy i lewicowi intelektualiści na Zachodzie, z pomocą komunistów, stworzyli sposób niszczenia ludzi, o którym nazistom nigdy się nie śniło. Gefter uważał, że Hitler miał w sobie wystarczająco dużo zła, by chcieć eksterminacji wszystkich Żydów, ale pomysł gwarantowanego wzajemnego zniszczenia Ziemi wydawał się potworny nawet jemu. Tymczasem antyfaszyści z Zachodu i Wschodu pogodzili się z tym pomysłem.

Po zimnej wojnie Gefter przewidział nową erę inwazji „suwerennych zabójców”. – To przerasta ludzką naturę. Gatunek nie rusza się z miejsca, napięcie związane z przetrwaniem rośnie, a homo historicus jest skorumpowany – pisał. – Polityka nie ma tu nic do rzeczy i zawodzi, ale zarazem fałszuje pozory sukcesu.

Prawdopodobnie dzięki aktywności uczestników Instytutu Rosyjskiego koncepcja „rosyjskiego świata” Geftera z naciskiem na „ciągłe samostanowienie, z góry określone przez tożsamość”, zaczęła wchodzić w obieg wśród moskiewskich intelektualistów. A Władimir Putin po raz pierwszy wspomniał o ruskim mirze w 2001 roku podczas otwarcia Kongresu Rodaków. Nikt już dziś nie pamięta, co to była za impreza.

Jakie pytania o Rosję zadać sztucznej inteligencji?

Michaił Gefter zmarł, gdy na świecie pojawił się internet, w 1995 roku. Gleb Pawłowski doceniał wagę jego myśli i czcił ich profetyczny charakter. O swoim nauczycielu mówił tak: „Jego przeczucia, które nawet mnie wydawały się mroczne i przesadzone, są dziś aż nadto uzasadnione. Ale intelektualny powrót do pytań Geftera o Rosję i świat jest nieunikniony: bo przecież nasze odpowiedzi są bezwartościowe”.

Pawłowski umarł w wieku 71 lat, gdy na świecie pojawiła się sztuczna inteligencja – 27 lutego 2023 roku. Zostaliśmy z jego dylematami. Czy w obliczu algorytmu, który podpowiada nam idealne odpowiedzi na wszystkie pytania i dylematy, nadal pozostanie ważne to, co my sami dotychczas myśleliśmy o świecie? I jakie pytania mamy zadać o Rosję?

– tłumaczenie Zuzanna Dąbrowska

Julia Wojewska

Mieszkanka Moskwy o polskich korzeniach; była dziennikarka, trenerka i psycholog. Uczestniczka protestów przeciw wojnie i aktywistka mediów społecznościowych w Rosji.

Nikt nie nazwałby przesadą stwierdzenia, że był jednym z głównych architektów politycznego i propagandowego systemu obecnej Federacji Rosyjskiej. Nie bez powodu zagraniczna prasa nazywała go „głównym doradcą politycznym Kremla”. Jego Fundację Skutecznej Polityki (FEP) uważano za najważniejsze centrum kadrowe Kremla. Ale w 2011 roku niespodziewanie rozeszła się wiadomość, która stała się sensacją: przepustka Gleba Pawłowskiego na Kreml została anulowana.

Później on sam potwierdził, że powodem było to, iż w przeddzień wyborów prezydenckich w 2012 r. otwarcie stawiał na Dmitrija Miedwiediewa, wspierając jego program modernizacji.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach