Piotr Zaremba: Ci przeklęci symetryści!

Histeria po opozycyjnej stronie uchodzi dziś za moralną powinność. Symetryzm tropiony jest niczym rozmaite burżuazyjne odchylenia mnożące się w stalinizmie, pomimo triumfu rewolucji.

Publikacja: 25.08.2023 10:00

Campus Polska Przyszłości, gdzie na scenie mogli się spotkać Rafał Trzaskowski z Donaldem Tuskiem, m

Campus Polska Przyszłości, gdzie na scenie mogli się spotkać Rafał Trzaskowski z Donaldem Tuskiem, miał sprzyjać twórczemu fermentowi. Dziś widać, że polaryzacja zabiła różnorodność opozycji i potrzebę wewnętrznych debat

Foto: PAP/Zbigniew Meissner

Odwołano jeden z paneli na Campusie Polska Przyszłości, imprezie animowanej przez wiceprzewodniczącego Platformy Obywatelskiej Rafała Trzaskowskiego. Dyskutować mieli: Grzegorz Sroczyński, związany do tej pory z Gazetą.pl i Radiem TOK FM, ale uchodzący za dysydenta w swoim medialnym obozie, a także Jan Wróbel i Dominika Sitnicka. I oto nagle prowadzący panel Marcin Meller ogłosił, że próbowano go zmusić do zrezygnowania ze Sroczyńskiego. Odmówił, tego panelu więc nie będzie.

Kilka osób się oburzyło i zrezygnowało z udziału w Campusie. Ale za „ukaraniem” Sroczyńskiego, bo krytykuje Donalda Tuska i nie akceptuje intelektualnego terroru dziwacznego internetowego środowiska Silnych Razem, opowiedziały się rozliczne postaci: od Romana Giertycha po Magdalenę Środę. Ich zdaniem, jeśli ktoś zachowuje własne zdanie wobec opozycji jest sojusznikiem PiS i na dokładkę „dziennikarskim celebrytą”.

Nazywanie Grzegorza Sroczyńskiego „celebrytą”, bo kilka razy w tygodniu śmie wypowiedzieć swoje zdanie, to istna tragikomedia. To człowiek skromny, a na dokładkę już kilka razy bity po głowie przez własne środowisko, w tym przez przełożonych z koncernu Agory. Kiedy zaś zarzuty formułują ludzie chronicznie zakochani w sobie, szukający poklasku plotkami, fantastycznymi teoriami i rzucanymi we wszystkich kierunkach inwektywami, mamy do czynienia z najbardziej absurdalnym kabaretem.

Przypomina się tytuł głośnej książki Alana Blooma „Umysł zamknięty”, choć ona dotyczyła kogoś innego: amerykańskich akademików o lewicowym obliczu; chodzi jednak o sam mechanizm. Próba przekształcenia mediów w żołnierskie oddziały maszerujące w rytm pobudki polityków, zmiana publicystów w recytatorów najświeższych przekazów dnia, trwa od lat: po lewej i prawej stronie.

W tzw. obozie demokratycznym jest to jednak, będę się upierał, bardziej kuriozalne. Te kręgi biją przecież cały czas na alarm z powodu ponoć zagrożonej wolności, w tym także mediów. A same kneblują usta coraz bardziej ochoczo. Giertych wyrażający na Twitterze radość z powodu tego, że Sroczyński stracił audycję w TOK FM, jawi się jako postać odrażająca. Nie przypominam sobie podobnych występów polityków pisowskich w stosunku do mediów, które oni uważają z kolei za „własne”. Skądinąd zaś mecenas w swojej satysfakcji z pognębienia komentatora nie trafił: dziennikarz znalazł nową pracę w jeszcze bardziej komercyjnym RMF FM.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Wobec trwającej wojny w Ukrainie musimy być cierpliwi w sprawie Wołynia

W poszukiwaniu szmalcowników

Kiedy zaś muzyk Zbigniew Hołdys wyodrębnił tzw. symetrystów i porównał ich do szmalcowników (czyli ludzi, którzy podczas wojny wydawali za pieniądze Żydów na śmierć), powiało szaleństwem. Bicie w symetryzm ma już pewną tradycję, przy czym czasem do jednego worka wrzuca się przy tej okazji tak różne i często wypowiadające sprzeczne sądy postaci, jak socjaldemokrata Sroczyński i niżej podpisany.

Zarazem zaś rewolucja zjada własne dzieci. Dla Giertycha symetrystką bywa dzielnie na ogół walcząca na łamach „Gazety Wyborczej” o racje opozycji liberalno-lewicowej Dominika Wielowieyska. Twierdziła ostatnio, że Putin stwarza zagrożenie na polskiej granicy, żeby pomóc Jarosławowi Kaczyńskiemu. Skąd więc te pretensje? Bo raz na 50 tekstów pozwala sobie na maleńkie akty niezgody: czy to wobec całej Koalicji Obywatelskiej, czy częściej wobec jej ekstremistów (w tym mecenasa Giertycha).

Ta gorączka prowadzi ostatecznie do diagnoz przypominających sen wariata. Dowiadujemy się od tegoż polityka (jest nim nadal, pomimo braku funkcji), że media są zdominowane przez PiS. Zauważmy, że tego typu absurdalne opinie nie wywołują – w tym konkretnym przypadku poza kilkoma liberalnymi i lewicowymi dziennikarzami – polemik po stronie „demokratycznej” (podobnie jak obelgi Hołdysa). Traktuje się je jako incydenty, kłopotliwe, ale jednak nie do uniknięcia. Jak pierdnięcia przy stole szacownego wujka czy ciotki.

Szacownego także ze względu na ogólny stan ducha wielu Polaków, który charakteryzuje incydent z jednej z miejscowości wielkopolskich. Odkryto tam, że pewna kobieta ma osiem gwiazdek wygrawerowanych na swoim grobie. Najwyraźniej albo ona sama, albo jej rodzina nie znalazła żadnego istotniejszego czy bardziej uniwersalnego przesłania na ostatnią drogę jak wulgarny polityczny bluzg.

Mamy też po tej stronie coś takiego jak licytacja na twardość. Kiedyś charakteryzowała ona bardziej prawicę. Platformerski i lewicowy mainstream również bywał brutalny w słowach, ale zarazem tak pewny własnej przewagi, że mógł sobie pozwolić na pewien luz. Częściej okazywał wyższość niż nienawiść. Dziś histeria po opozycyjnej stronie uchodzi za moralną powinność i bywa kryterium ocen poszczególnych postaci publicznych.

Burz mózgów raczej nie będzie

Wrogość wobec wszelkich przejawów symetryzmu (tropionego niczym rozmaite burżuazyjne odchylenia mnożące się w stalinizmie, pomimo triumfu rewolucji) bywa objaśniana realiami. Ze strony oddziałów uderzeniowych „obozu demokratycznego” pada odpowiedź, że nie czas na różnice i własne zdanie, kiedy Polsce grozi autorytaryzm. Ale po pierwsze, na temat tego, czy grozi i do jakiego stopnia, też można mieć różne opinie. Po roku 2015 tyle razy ogłaszano definitywny koniec demokracji, że łatwo było stracić rachubę i zwątpić w takie wciąż powracające konkluzje.

A po drugie, taki mały paradoks w tej ponoć tak strasznej, do cna autorytarnej Polsce: wielkie szanse na wyborcze zwycięstwo ma opozycja. Czy jej oblicze, jej przyszła jakość rządzenia, jej programy i linie postępowania, nie są tym bardziej warte ocen? Nie tylko ocen z założenia partyjnych ze strony prawicy.

Tu już nawet nie chodzi o symetryzm, czyli jakieś mniej lub bardziej iluzoryczne poczucie znajdowania się między obozami (a właściwie wyborczymi walcami). Jeśli mamy naprawdę do czynienia z obozem zatroskanym o stan polskiej demokracji, jego liderzy powinni dbać o jakąś przynajmniej minimalną, przejrzystą dyskusję w jego środku i na jego obrzeżach, o burze mózgów, o konfrontacje z rozmaitymi, także krytycznymi, nawet z pozycji wewnętrznych, opiniami.

Czy to warunek skuteczności doraźnej, kampanijnej? Może nawet i nie, jeśli ma być ona oparta wyłącznie na emocjach i na twarzy jednego człowieka – Donalda Tuska. Z pewnością jednak trudniej w takich warunkach szukać sensownych celów i metod rządzenia. Trudniej też o pilnowanie standardów u siebie. A ponoć o nie cały czas chodzi.

Campus miał takiemu fermentowi sprzyjać, dziś widać, że ma on swoje granice. Może nie sprzyja temu sama bardzo gwałtowna kampania wyborcza, ale wcześniej nie było przecież lepiej. Polaryzacja już dawno zabiła różnorodność opozycji i potrzebę wewnętrznych debat.

Czytaj więcej

PiS i PO. Dobrzy kontra źli

Kołodziejczak, czyli Tusk w sprzecznościach

Nasuwa się pierwszy przykład z brzegu, także z ostatnich dni. Wzięcie na listy Koalicji Obywatelskiej rolniczego zagończyka Michała Kołodziejczaka jest komentowane przez media bliskie opozycji tonem zdawkowej rozmowy o ewentualnej wyborczej skuteczności. Przede wszystkim w walce z PiS, choć „Wyborcza” nie odmówiła sobie także złośliwych nadziei na osłabienie Trzeciej Drogi. Jej liderzy skądinąd nie wyprowadzają i już raczej nie wyprowadzą z całej tej sytuacji żadnych wniosków. Tusk z aplauzem bliskich mu komentatorów próbuje podciąć racje ich egzystencji. Oni zaś, kierując się iluzjami logiki wspólnego „obozu demokratycznego” nadal go komplementują. Lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz wyraził także sympatię dla Kołodziejczaka.

A przecież ten mariaż to kolejny przyczynek do pytań o jakąkolwiek spójność oferty Tuska. Czy chodzi o to, żeby biorąc na listy paru „rolników”, okpić wyborców, dodając sobie jeden, dwa procenty? Co w ogóle łączy Agrounię z blokiem Koalicji Obywatelskiej? To jest także okazja to spytania o rolniczy program głównej formacji opozycyjnej.

Ostatnio mówiło się trochę o zagrożeniach dla polskiej wsi, choćby o konkurencji z rosnącym w siłę pomimo wojny rolnictwem ukraińskim. PiS zaplątało się tu w sprzeczności między racjami geopolitycznymi i interesem hołubionej przez niego niegdyś masy rolnych producentów. Ale też mówi się coraz częściej, że jego główne założenia polityki rolnej opartej na petryfikowaniu mniejszej własności i ograniczeniach w obrocie ziemią mogą nie pasować do nowych czasów. Co jednak przeciwstawia temu obóz Tuska? Opowieści, że oni też są z ludu i dlatego oferują mandat Kołodziejczakowi?

Czy to przyniesie wyborcze skutki? Może tak, ale może nie. Wrażenie sojuszu z facetem, który ledwie kilka miesięcy temu opisywał rządy Donalda Tuska jako kataklizm dla Polski łatwo zakwalifikować jako wyborczy trick. Jako ucieczkę kogoś, kto marzy o karierze do pojemniejszej formacji. Dochodzą prawdziwe zarzuty wobec lidera Agrounii, dopiero co pokazującego „fucka” Amerykanom, którzy podobno skłócili nas z Rosją.

Może Tusk także, jak ostatnio PiS, kieruje się wnioskami z hipotetycznego ochłodzenia stosunku Polaków do antyputinowskiej mobilizacji. Dopiero co Radosław Sikorski z „Wyborczą” oskarżali o takie ochłodzenie blok Kaczyńskiego. Na wspólne z Kołodziejczakiem rozważania Tuska o tym, jak to należy chronić rolnika (przecież też kosztem Ukrainy), patrzą za to wyrozumiale. No jasne, powiedzieć i zrobić można wszystko – w walce z pierwotnym złem, czyli z PiS-em.

Sprzeczności, same sprzeczności

Tu wyrazy szacunku – bez cienia ironii – dla Szymona Hołowni, który uparł się i nie wpuścił Agrounii na listy Trzeciej Drogi. Czy osłabił swoją koalicję? Są jednak czasem takie momenty, kiedy w polityce powinno chodzić o coś więcej niż ciułanie głosów. Może w tym uporze Hołowni jest coś z pedantycznej poprawności dziedziczonej po Unii Demokratycznej. Ale z kolei radość, z jaką oklaskuje się kompletny brak zasad Donalda Tuska, bardzo źle wróży stylowi i metodom jego ewentualnych przyszłych rządów. Elity gotowe są w swej przeważającej większości do wybaczenia, ba, usprawiedliwienia wszystkiego.

Naturalnie Tusk czasem bywa atakowany przez własne zaplecze, jeśli w swoim żonglowaniu zasadami przekroczy wszelką miarę, uderzając w jakąś szczególnie istotną polityczną poprawność. „Wyborcza” nazwała obrzydliwą jego wypowiedź, z której wynikało, że uważa zaporę na granicy z Białorusią za zbyt słabe zabezpieczenie przed naporem imigrantów. Ale upieranie się przy idei faktycznego otwarcia tamtej granicy w obecnych okolicznościach – agresji Łukaszenki wobec Polski, obecności u niego terrorystów z Grupy Wagnera – to miara ideologicznego obłędu nie Tuska, a redakcji z Czerskiej.

Zarazem jednak zwrócono w ten sposób uwagę na nieprawdopodobne wręcz wolty lidera KO–PO, niedawno przeciwnego wraz ze swoją formacją nawet tej zaporze, która jest teraz. On chce mieć wszystkie poglądy równocześnie. Do pewnego stopnia takie pokusy są typowe dla polityki demokratycznej. Pytanie jednak o proporcje, bo przekaz Donalda Tuska składa się z samych niemal sprzeczności. Na tym tle referendalny upór Jarosława Kaczyńskiego, aby odgrzać stare przeboje: o wyprzedaży majątku narodowego czy o wieku emerytalnym – jawi się jako przykład konsekwencji. Choć to naturalnie jest także sztuczka wyborcza, ale nie tak horrendalna, nie tak wyzywająco bezczelna.

Czytaj więcej

Polityczne starcie o wychowanie dzieci

Czego prawica nie mówi

Skądinąd jako autor opisywany nieraz jako konserwatywny symetrysta nie mogę nie mieć żalu również do środowisk prawicowych. One także łykają dosłownie wszystko. Kaczyński nie zafundował nam autorytaryzmu ani dyktatury, ale przekonany, że kluczem do powodzenia jego poglądów jest nie tylko silne, ale i bardzo upartyjnione państwo, jeszcze bardziej obniżył ileś standardów psutych i za poprzedników.

Nie może nie razić w tej kampanii wykorzystywanie wojskowego tła na tzw. piknikach do wygłaszania najostrzejszych politycznych tyrad. Przecież dla tych żołnierzy może to oznaczać konflikt sumienia. Oni mają służyć państwu, całej wspólnocie, a nie obsługiwać partyjny interes. Trudno też akceptować prawdziwy wylew rządowych imprez będących w istocie partyjną kryptoreklamą.

Dziś wobec oficjalnego rozpoczęcia kampanii, która na dokładkę koncentruje się na okładaniu się pałkami, a nie chwaleniu osiągnięciami, to zjawisko przyhamowało. Ale w połączeniu z ostatnimi paroksyzmami rozdawnictwa (jeszcze szersza niż do tej pory 14. emerytura) i z odrzuceniem jakiejkolwiek prywatyzacji jako niemal „zbrodni”, myśl o państwie zbyt paternalistycznym powinna rodzić się sama.Także i po tej stronie wygrywa przekonanie, że każdy chwyt jest dobry, byle powstrzymać Platformę.

Widać też sztuczki ustrojowe zmierzające do przynajmniej częściowego zabezpieczenia swojej władzy. Myślę choćby o słabo zauważonym „uwłaszczeniu” ludzi Zbigniewa Ziobry, czyli przekazaniu części władzy nad prokuratorami osobnemu urzędnikowi – prokuratorowi krajowemu. Przez osiem lat ten obóz przedstawiał kontrolę rządu nad prokuraturą jako coś naturalnego i pozytywnego (sam zresztą przy rozmaitych patologiach tego systemu tak uważałem). Teraz zmienia się tę zasadę, bo przecież prokurator krajowy ma urzędować w ramach kadencji. W teorii może ją skrócić ustawa. Ale z kolei na jej drodze może stanąć weto prezydenta Andrzeja Dudy.

Politycy obozu rządowego powołują się przy tym na wymagania Unii Europejskiej, skądinąd absurdalne, bo rządowa kontrola nad prokuraturą występuje w kilku innych państwach Unii. Tyle że te wymagania zauważyli na dwa miesiące przed wyborami. To są zabawy państwem, chociaż na tle wizji czystek w wymiarze sprawiedliwości, jakie kilkakrotnie zapowiedział Tusk, takie dążenie do zabezpieczenia sobie tyłów jest może i bardziej zrozumiałe. Rzecz w tym, że przy okazji normy stają się narzędziem bardzo gumowym.

Symetryzm jednak niepełny

Niech będę postrzegany jako symetrysta, który nikogo nie zadowoli. Na koniec zauważę jednak, że w kilku sprawach nie widzę symetrii. Po pierwsze, w pytaniu o relokację wymuszaną przez Komisję Europejską zawiera się jednak spór o kształt ustroju UE. Do tej pory imigracja była materią regulowaną przez państwa narodowe, a nie przez władze unijne. Na tym tle uniki Tuska uznającego sprawę za nieistotną pokrywają gotowość opozycji do akceptowania każdego rozstrzygnięcia przychodzącego ze strony Brukseli. Akceptują to pozostałe partie opozycyjne (choć PSL z pewnymi rozterkami). Akceptują to także rozliczne środowiska intelektualne opowiadające się za opozycją.

Po drugie, toczy się swoisty spór o to, jaką Polskę obiecuje nam Donald Tusk w kontekście społeczno-gospodarczym. PiS oskarża go o to, że jest ukrytym liberałem szykującym się do rozlicznych transakcji prywatyzacyjnych i do ponowienia eksperymentu z wyższym wiekiem emerytalnym. Z kolei Konfederacja i nieliczni wyznawcy Balcerowiczowskiej ortodoksji widzą w nim niebezpiecznego demagoga licytującego się z Kaczyńskim na rozdawnictwo i budżetową rozrzutność.

Wydaje się jednak, że Donald Tusk sam nie ma pojęcia, jakiej chce Polski i co będzie robił po wyborach. Jego linia będzie prawdopodobnie wypadkową jakichś trendów europejskich, nacisków lobbingowych i analizy sondażowych słupków. W tym wymiarze Polskę Kaczyńskiego jednak znamy, ona wyziera nawet z tej referendalnej melodii. Nowej Polski Tuska nie znamy albo widzimy jedynie jakieś jej wycinki.

Czytaj więcej

Zanim oskarżycie cały naród

I po trzecie wreszcie, wizja Polski sterroryzowanej przez jedną opcję: Kaczyńskiego – jest mocno przesadzona pomimo wysiłków PiS, aby utwierdzać swoje wpływy różnymi sposobami. Istnieją dziś wcale niebagatelne przeciwwagi w postaci silnych mediów prywatnych (były podejścia pod ich niezależność, ale w zasadzie nieudane), wielu samorządów, zwłaszcza miejskich, większości biznesu, środowisk akademickich, a wreszcie i zdecydowanej większości sędziów.

W przypadku zwycięstwa obecnej opozycji, z Tuskiem jako głównym rozgrywającym, układ się domknie, będzie dużo bardziej jednobarwny. Nie widzę w zapowiedziach i kulturze politycznej środowisk opozycyjnych dostatecznych zabezpieczeń przed tym domknięciem (poza, jednak tylko przez pierwsze niecałe dwa lata, prezydentem Dudą). Zaś mściwość takich kręgów jak Silni Razem i faktyczne przyzwolenie na tę mściwość większości intelektualnego zaplecza Koalicji Obywatelskiej każe mi o tej hipotetycznej sytuacji myśleć z pewnym niepokojem.

Odwołano jeden z paneli na Campusie Polska Przyszłości, imprezie animowanej przez wiceprzewodniczącego Platformy Obywatelskiej Rafała Trzaskowskiego. Dyskutować mieli: Grzegorz Sroczyński, związany do tej pory z Gazetą.pl i Radiem TOK FM, ale uchodzący za dysydenta w swoim medialnym obozie, a także Jan Wróbel i Dominika Sitnicka. I oto nagle prowadzący panel Marcin Meller ogłosił, że próbowano go zmusić do zrezygnowania ze Sroczyńskiego. Odmówił, tego panelu więc nie będzie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi