Zanim oskarżycie cały naród

Formuła „Polacy pomagali żydowskim współobywatelom” jest uogólnieniem, ale byłaby groźna dopiero wtedy, gdyby zakładała świadome fałszowanie historii. Ja tej pokusy za bardzo nie widzę.

Publikacja: 05.05.2023 10:00

Obchody rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim zwykle nie były okazją do gwałtownych sporów

Obchody rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim zwykle nie były okazją do gwałtownych sporów. Szkoda, że tym razem stało się inaczej. Na zdjęciu pomnik Bohaterów Getta i Muzeum Polin, Warszawa, 19 kwietnia 2023 r.

Foto: Joanna Składanek/Forum

Zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że pewne historyczne rocznice wywołują co roku ożywione debaty graniczące z awanturami. Tak jest choćby z rocznicą powstania warszawskiego, każdego 1 sierpnia. Od dawna przekonywałem, że może to akurat jedyny dzień, kiedy powinniśmy się koncentrować na oddawaniu hołdu poległym i fetowaniu tych, co przeżyli, a nie rozdrapywać bolesne, przede wszystkim dla nich, pytania o sens i bezsens tamtego zrywu. Daremnie, choć naturalnie po latach takich powtarzających się bijatyk emocje nieco stygną.

Akurat rocznica powstania w getcie warszawskim nie była dotąd okazją do historycznych obrachunków, w każdym razie nie w tym stopniu, choć relacje polsko-żydowskie, także te z czasów wojny, są przedmiotem permanentnego sporu. Tegoroczna, okrągła (80 lat) stała się jednak taką okazją, mimo że uświetniły ją odwiedziny prezydentów Izraela i Niemiec, ba, uwieńczył ją kompromis z izraelskimi władzami w sprawie wycieczek ich młodzieży do miejsc zagłady w Polsce.

Awantura trwa zresztą nadal. Z powodu kilku medialnych wypowiedzi i z powodu reakcji polskich władz na nie. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji prowadzi swoiste dochodzenie, bo rzecz cała zdarzyła się w audycjach TVN. Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek grozi „w imieniu oburzonych Polaków” redukcją finansowania Instytutowi Filozofii i Socjologii PAN, gdzie pracuje prof. Barbara Engelking, a to o jej wypowiedzi poszło.

Od razu warto zauważyć, że wypowiedzi Czarnka łatwo zakwalifikować jako skandal. Wyważona i rzadko wpisująca się w politpoprawność Irena Lasota miała skojarzenia z wystąpieniami Władysława Gomułki z roku 1968 („Waga grzechów”, „Plus Minus” na 29–30 kwietnia 2023 r.). Ta sama Lasota tłumaczy, jak bardzo takie reakcje rządowych oficjeli są nierozumiane na Zachodzie. Ja z kolei doskonale rozumiem jej argumenty. Jest jednak kilka „ale”.

Czytaj więcej

Harcerze wolą Mikołajczyka

Nauka i publicystyka

Zacznijmy od samego przedmiotu sporu. Barbara Engelking jest badaczką, kierowniczką Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Firmuje wielotomowe opracowanie dotyczące sytuacji Żydów podczas wojny, także reakcji Polaków na Holokaust. Wiele fragmentów tego opracowania jest kwestionowanych. Zdaniem niektórych historyków, choćby tych z Instytutu Pamięci Narodowej, badacze z Centrum rozstrzygają każdą wątpliwość na niekorzyść Polaków, wyolbrzymiając lub kreując przypadki szmalcownictwa czy odmowy pomocy.

Żadna debata w tej sprawie się nie toczy, co najwyżej wygłaszane są równoległe monologi. Także dlatego, że historycy z Centrum uważają polemiczne głosy za motywowane polityką i niewarte odpowiedzi.

To jest jednak wciąż w teorii przestrzeń dla polemik naukowych. Zwracam jednak uwagę, że wypowiedź Barbary Engelking z TVN nie miała takiego charakteru. Opowieść o Polakach, którzy byli obojętni wobec losu Żydów i zawiedli ich w ten sposób, to czysta publicystyka. Nie da się tego w żaden sposób dowieść, nie ma żadnych statystyk, podstawą są wspomnienia czy dzieła literackie, od Czesława Miłosza po Jerzego Andrzejewskiego, zawsze opisujące sytuacje jednostkowe.

Czy Warszawa była w 1943 roku zimna i bez serca? Pierwsza postawiła tę tezę, w audycji TVN na dzień przed rocznicą, Monika Olejnik – w rozmowie z reżyserką Agnieszką Holland. Po liście protestacyjnym prezesa IPN Karola Nawrockiego do jej wydawcy kolejnego dnia dziennikarka nie była już tak kategoryczna, przypominała nawet, że za pomoc Żydom groziła w Polsce kara śmierci. Kategoryczna okazała się za to prof. Engelking.

Miała prawo wyrazić swoje przeświadczenie, jak każdy. Choć pytanie, czy nie wyszła poza rolę zimnego badacza. I czy do swoich rozważań wybrała dobry moment? Przypominam to komentatorom, którzy upominali post factum ludzi z kręgów pisowskiej władzy, że politycznym zgiełkiem zakłócają ciszę nad grobami. Nie bronię politycznych reakcji z ich uogólnieniami i przerysowaniami, ale nie politycy prawicy w tym przypadku zaczęli.

Jak wtedy było?

Jeśli ktoś chce ustalać zbiorowy stan świadomości warszawiaków z roku 1943, powinien pamiętać o jednym. Nie da się porównywać reakcji tamtych ludzi z naszymi. Po trzech i pół roku wywózek do obozów, publicznych egzekucji, krwawego terroru, serca Polaków z pewnością stwardniały, a oczy wyschły. Nikt, kto wychodził rano ze swego mieszkania, nie był pewny, czy wróci, każdy oswajał się ze śmiercią innych. Możliwe naturalnie, że to oswojenie było łatwiejsze, kiedy dotyczyło „obcych”, a nie „swoich”. Niemcy, wyodrębniając getta, ułatwili traktowanie żydowskiej zbiorowości jako czegoś zewnętrznego. Ale od takich obserwacji z dziedziny społecznej psychologii do pisania aktu oskarżenia droga jeszcze daleka.

Mleko się jednak rozlało. Internet zaroił się od opinii dalej jeszcze idących i dotyczących różnych aspektów relacji polsko-żydowskich z lat wojny. Jedni, dodajmy polscy inteligenci, dowodzą, że polskie podziemie nie zrobiło wszystkiego, żeby pomóc żydowskim bojowcom, a może wszystkim Żydom, którzy przetrwali jeszcze w getcie kolejne wywózki. Gwoli sprawiedliwości, temu zaprzeczyła nawet prof. Engelking.

Inni z kolei zaczęli mnożyć spekulacje na temat wyboru Polski jako miejsca masowej zagłady. Niemcy mieli się kierować antysemickim nastawieniem polskiej ludności. Nie ma nawet pół zdania wypowiedzi nazistowskich dostojników, które by to potwierdzało. Jest to czysta fantazja zakładająca, że mamy się wstydzić w zasadzie na równi z Niemcami – jako naród. Na to zgody nie ma.

Czytaj więcej

Konfederacja. Młodzi kontra żubry politycznego absurdu

Garstka czy cały naród

Wrócił oczywiście wątek pomagania ukrywającym się Żydom. Skwitowałem to w Interii następującą uwagą. „Ludziom z polskich elit, narzekającym na nieczułość i bierność Polaków z czasów powstania w getcie (z których większość po prostu się bała), zadedykuję na koniec pytanie. Naprawdę jesteście pewni, że w warunkach zmasowanego terroru sami byście ryzykowali? Pomyślcie o tym przy obfitym śniadaniu albo przy popołudniowej kawie”.

W odpowiedzi publicyści „Gazety Wyborczej” do tego argumentu się nie odnieśli. Zareagowali za to powtarzaniem na Twitterze, że przecież Żydom pomagała jedynie garstka. Trwa swoista licytacja. Obóz PiS używa uogólniającej formuły „Polacy pomagali żydowskim współobywatelom”. Media związane z opozycją i środowisko Barbary Engelking walczą o sprowadzenie tego zjawiska do „garstki”.

W prawicowej wykładni kryje się przesada, przerysowanie. Tyle że tak opisuje się, i to nie tylko w Polsce, historię, kiedy z przedmiotu badań naukowych zmienia się ona w przedmiot upamiętnienia, tradycji, także mitologii i polityki historycznej. A czy formuła „walczyliśmy z Niemcami” jest literalnie prawdziwa? Na ile masowe było antyniemieckie podziemie? Ilu Polaków wydostało się z kraju, aby walczyć w alianckich siłach zbrojnych? Heroizm niemal nigdy nie jest wyborem masowym.

W tym uogólnieniu, chwilami drażniącym, kryje się zresztą wybór. Nawiązujemy do tradycji tych Polaków, którzy Żydom pomagali i z nimi sympatyzowali. Angażowali się w to ludzie lewicy, ale także katolickie klasztory. Uogólnienie byłoby groźne dopiero wtedy, gdyby zakładało świadome fałszowanie historii. Ja tej pokusy za bardzo nie widzę.

Wypowiedzi polityków, choćby premiera Morawieckiego, są z natury rzeczy uproszczone. Ale TVP, odbierana jako tuba rządu, właśnie pokazała dobry film fabularny Łukasza Ostalskiego „Bracia” – o wiejskich chłopakach ukrywających swoich żydowskich rówieśników. Nie ma tam tezy o masowej pomocy, są za to sąsiedzi gotowi do donosów i sprzedawania Żydów za cukier od Niemców. Jest też wszechogarniający strach. Strach w warunkach takiej okupacji w pełni zrozumiały.

Ten strach, a nie zamysł zrównywania sytuacji Polaków i Żydów, miał moim zdaniem na myśli zaatakowany za to przez prof. Engelking prezydent Andrzej Duda starający się przedstawić paralelność sytuacji obu zbiorowości. Każda na inny sposób, ale jednak obie były poddane machinie terroru. Ta machina potrafiła łamać także Żydów wprzęgniętych na chwilę w jej obsługiwanie. Rodziła też akty solidarności. Masowości jednej lub drugiej postawy nie da się oszacować.

Pole dla inkwizytorów

Środowiska żydowskie nerwowo reagują na takie analogie. Bronią swojego przeświadczenia o wyjątkowości Holokaustu. Nerwowo reaguje też ta część polskich elit, która używa tamtego sporu do całkiem współczesnego okładania po głowie prawicy czy Kościoła katolickiego. Kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW dr Michał Bilewicz już przywołał w tym kontekście polskich narodowców. Poza wszystkim to ma być sąd nad tradycyjnym patriotyzmem. Nie ma na niego miejsca, kiedy przeznacza się polskiej zbiorowości rolę wspólników morderców.

Ja nawet rozumiem wyjściową pasję „rewizjonistów”. Przez kilkadziesiąt lat po wojnie zarówno peerelowskie władze, jak i ludzie pozostający wobec tej władzy w opozycji wypierali zjawiska szmalcownictwa albo przejmowania przez Polaków żydowskiego mienia. Kiedy zaczęto to po latach odgrzebywać, jedni zareagowali szokiem i odmową przyjęcia do wiadomości kłopotliwych faktów. Inni z kolei zmienili się w inkwizytorów skoncentrowanych na tym, aby sąd nad jednostkami zmienić w sąd nad narodem.

Prowadziło to przy okazji do manipulacji. Prof. Jan Grabowski najpierw stwierdzał, m.in. na łamach izraelskich gazet, że Polacy przyczynili się do śmierci 200 tys. Żydów, by potem wypierać się tego, że taką tezę stawiał.

Kończy się to tym, że na łamach „Gazety Wyborczej” syn hitlerowskiego zbrodniarza radzi Polakom, aby się pogodzili z tym, że ojciec może być mordercą. Komu radzi? Synom i wnukom szmalcowników? Wszystkim Polakom? Mogę zrozumieć pokusę rozszerzenia kategorii wspólnictwa na całą ludzkość, ale dlaczego uczestniczą w tym spektaklu polskie media?

Dopiero w tym kontekście widzę problem udziału w tym sporze polityków. Można go skwitować konkluzją: to niedopuszczalne, niech się spierają historycy i publicyści. Tymczasem po wypowiedziach Morawieckiego czy Czarnka dr Jacek Leociak, też związany z grupą rewizjonistycznych badaczy Holokaustu, przestrzega, że PiS chce ten spór przekuć w jeden z tematów kampanii wyborczej.

Czytaj więcej

Absurdalne obietnice i wyborcze tabu. Jak obrotowy Tusk walczy z wyrachowanym PiS

Od czego są politycy

Do pewnego stopnia mamy tu analogię z politycznymi wojnami wokół reputacji Jana Pawła II. Politycy PO odmawiali głosowania nad sejmową uchwałą broniącą polskiego papieża, argumentując, że ciało polityczne nie może dekretować prawdy historycznej. Mogło to brzmieć przekonująco. Ale przecież poza książką Ekke Overbeeka i filmem Marcina Gutowskiego pojawiły się wypowiedzi polityków, głównie z Lewicy, postulujących zrzucanie Jana Pawła z pomników i wymazywanie z nazw ulic. Wyglądało to na zorkiestrowaną także z częścią świata polityki kampanię przeciw Karolowi Wojtyle.

W sprawie Polaków i Żydów prawica nie doszła do angażowania parlamentu. Ale do obfitego komentowania już tak. Niektóre komentarze uważam – zacząłem od tego – za niedopuszczalne. Wizja ręcznego sterowania mediami czy nauką nie jest moją wizją. Psuje nam reputację za granicą. Może się zresztą okazać przeciwskuteczna, kreując kandydatów na męczenników.

Tyle że apokaliptyczne przestrogi przed zadekretowaniem prawdy historycznej przez świat polityki to fantasmagoria. I Centrum Barbary Engelking, i TVN, pomimo pomruków ministra Czarnka, pozostaną na placu boju ze swoją wizją historii, jednostronną, zakładającą wbijanie Polaków w permanentne poczucie wstydu. To raczej tradycyjna część polskiego społeczeństwa ma narastające poczucie osaczenia. Zwłaszcza w świetle wiedzy, że takie opinie, taka wykładnia polskiej historii, podobają się poza naszymi granicami. I że mogą być orężem rozmaitych państw i politycznych środowisk źle nam życzących. Nie szukając daleko, choćby propagandy rosyjskiej.

Czy obozy polityczne są od tego, aby dodawać jednym wyborcom otuchy, a z innymi spierać się o historię? Jakiejkolwiek odpowiedzi udzielimy, tak się po prostu dzieje. Takie byty medialne jak TVN są kojarzone z opozycją. I z „pedagogiką wstydu”. Fakt, że Donald Tusk nigdy nie wypowiadał się ani w sprawie odpowiedzialności Jana Pawła II za pedofilię w Kościele ani postaw Polaków wobec Żydów podczas wojny. Jedynie poseł Lewicy Maciej Gdula uznał za stosowne to uczynić. Ale coraz bardziej bezwzględna wojna kulturowa sprzyja pakietowemu traktowaniu każdego sporu. Media tożsamościowe czy związane z taką czy inną ideologią środowiska intelektualne nie tylko pomagają swoim formacjom, ale czasem mogą przynosić im kłopoty.

W kolejce czeka kolejny temat: stosunku do imigrantów na wschodniej granicy Polski. Agnieszka Holland, kreując w szykowanym filmie polskich strażników granicznych na oprawców, nie tylko nie przybliży nas ku prawdzie, ale też chyba, jeśli pojawi się to na ekranach przed wyborami, nie pomoże Tuskowi. Tu skądinąd mamy już związek sporu ideologicznego z bieżącą polityką.

Nie wiem za to, na ile kampania Anno Domini 2023 przekształci się w referendum w sprawie Jana Pawła II czy historii relacji polsko-żydowskich. Byłoby to pewnie paradoksalne, rola państwa pozostanie w tych sferach tak czy inaczej co najmniej ograniczona. Być może politycy opozycji będą jednak zmuszeni odnieść się jakoś do tych tematów, a nie tylko narzekać na „pisowski spisek”.

Może nawet pojawiłaby się przy okazji, w wymiarze metapolitycznym, jakaś szansa na ujawnienie stanowisk bardziej zniuansowanych, zastępujących czerń i biel odcieniami szarości. Tyle że logika bezwzględnej polaryzacji daje na to niewielkie nadzieje. Ciężko iść wbrew własnym celebrytom. Bezpieczniejsze dla opozycji wydają się uniki względnie całkowite milczenie. Czy można w ten sposób przegrać wybory? To się niebawem okaże.

Zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że pewne historyczne rocznice wywołują co roku ożywione debaty graniczące z awanturami. Tak jest choćby z rocznicą powstania warszawskiego, każdego 1 sierpnia. Od dawna przekonywałem, że może to akurat jedyny dzień, kiedy powinniśmy się koncentrować na oddawaniu hołdu poległym i fetowaniu tych, co przeżyli, a nie rozdrapywać bolesne, przede wszystkim dla nich, pytania o sens i bezsens tamtego zrywu. Daremnie, choć naturalnie po latach takich powtarzających się bijatyk emocje nieco stygną.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi