Absurdalne obietnice i wyborcze tabu. Jak obrotowy Tusk walczy z wyrachowanym PiS

W wyścigu demagogów Donald Tusk wyprzedził nawet polityków obozu władzy.

Publikacja: 24.03.2023 10:00

Donald Tusk dzisiaj chyba sam nie wie, w którą stronę obróci się po wyborach; na zdjęciu spotkanie w

Donald Tusk dzisiaj chyba sam nie wie, w którą stronę obróci się po wyborach; na zdjęciu spotkanie w wielkopolskiej Rokietnicy, 10 marca 2023 r.

Foto: Mikolaj Kamieński / Forum

W kampanii wyborczej przed jesiennymi wyborami do Sejmu i Senatu, która w praktyce już się toczy, każdy szuka głównego tematu, klucza do serc Polaków. I każdy ma z tym jakiś kłopot.

Prawo i Sprawiedliwość najchętniej chwaliłoby się osiągnięciami społeczno-gospodarczymi z ostatnich ponad siedmiu lat. Wszak jego program silnego narodowego państwa zawsze wymagał socjalnej „otuliny”. Rzecz w tym, że choć przełamano rozmaite niemożności w sferze publicznych wydatków, coraz trudniej się na to powoływać przy szalejącej drożyźnie. Zarazem los zsyła rządzącej prawicy tematy związane z wojną kulturową.

Nie wszystkie są mu na rękę. Myślę, że wrażenie okrucieństwa wobec kobiet związane z orzeczeniem „pisowskiego” Trybunału Konstytucyjnego jest wciąż obciążeniem. Ale media bliskie opozycji podarowały obozowi rządzącemu tematy bardziej dla niego wygodne. Zwłaszcza spór o Jana Pawła II.

Czytaj więcej

Co naprawdę szykuje nam zielony mainstream. Niech Trzaskowski i Tusk o tym opowiedzą

Portfele czy wojna kulturowa?

Według sondażu IBRiS zamówionego przez „Rzeczpospolitą” 77 proc. Polaków nie zmieniło zdania o Janie Pawle II po ogłoszeniu ogólnie znanych oskarżeń. Zarazem dla 50 proc., więc nie tylko dla elektoratu prawicy, publikacje o nim były „atakiem”. Wcześniej z innego sondażu wynikało, że 67 proc. popiera uchwałę w obronie „dobrego imienia Karola Wojtyły”. Warto tu podkreślić, że oskarżana dziś o instrumentalne posługiwanie się osobą polskiego papieża Zjednoczona Prawica sama tej kontrowersji nie wymyśliła. Ktoś inny podsunął jej oręż.

Nie było z kolei jasne, co jest kampanijnym priorytetem Donalda Tuska. Łatwo mu przyszła zapowiedź usunięcia z własnych list wyborczych wszystkich, którzy się nie zgadzają na aborcję na życzenie. Ostatnio zupełnie dygresyjnie wypowiedział się za usunięciem religii ze szkół, choć wcześniej Koalicja Obywatelska, inaczej niż Lewica czy Polska 2050, unikała jasnego stanowiska w tej sprawie.

Ale już nijakie stanowisko wobec ataków na Jana Pawła II okazało się ryzykiem. Próbowano w ten sposób ratować jedność: mniej chyba nawet klubu i władz partii, bo dzisiejsi platformersi wyróżniają się gumowym stosunkiem do świata wartości. Bardziej miała to być recepta na pogodzenie różnych odłamów własnego elektoratu. Pozostał jednak przekaz „nie bronią Jana Pawła”. Trudno zresztą nie kojarzyć TVN czy „Newsweeka” z Platformą. Gromkie obwinianie PiS o wykorzystywanie sporu o Wojtyłę chyba nie wystarczy.

Obecnie politycy PO–KO najlepiej czują się jednak, atakując PiS za trudności ekonomiczne, przede wszystkim za ciążącą nad każdym polskim gospodarstwem domowym inflację. To wydaje się najbezpieczniejsze, bo mamy do czynienia z konkretem. Można się zastanawiać, dlaczego drożyzna szaleje w Polsce bardziej niż w większości państw Europy. Opozycja ma do tego pełne prawo. Gorzej z odpowiedzią na pytanie, jaka jest na to recepta głównej partii opozycyjnej.

Łajdacy i bracia pogubieni

Z rozbawieniem obserwowałem, jak w Polsacie sekretarz generalny PO Marcin Kierwiński „przypominał” niechętnemu wspólnej jednej liście ludowcowi Markowi Sawickiemu, że przecież opozycja ma wspólny program walki z inflacją. Napisałem „przypominał” w cudzysłowie, bo przecież rzecz cała opiera się na fikcji. Nie tylko nie istnieje wspólny antyinflacyjny program opozycji, ale też nie ma go sam blok Donalda Tuska. Trudno za niego uznać nawoływania opozycyjnych członków Rady Polityki Pieniężnej, aby podnosić jeszcze bardziej stopy procentowe. Wobec kłopotów, jakie to niesie choćby kredytobiorcom, PO–KO nie mówi o tym wyraźnie. Zarazem w apogeum inflacji to ta formacja chciała radykalnych podwyżek dla całej sfery budżetowej. Nie był to postulat antyinflacyjny, ale proinflacyjny.

Poza bezkompromisową krytyką stanu gospodarki popsutej podobno przez „tych nieudaczników”, Tusk kieruje się zasadą wykorzystywania każdego zdarzenia czy incydentu tak, aby go zmienić w antypisowską mantrę. Czasem są to realne kiksy i nadużycia ludzi obecnej władzy (afera wokół dotacji NCBiR), a czasem kontrowersje o charakterze etycznym, jak choćby teza Tuska, że to kontrolowane przez PiS media publiczne są powodem samobójstwa 16-letniego Mikołaja Filiksa, syna posłanki PO ze Szczecina. Zaprzeczał temu adwokat rodziny Filiksów.

Tusk zasmakował w pryncypialnych wyrokach, gdzie zbiorowy przeciwnik to grupa „łajdaków”, których należy zamykać do więzień. Sam jest cały czas celem permanentnego ostrzału pisowskiego obozu – jako niemiecka marionetka realizująca niepolskie interesy – ale można odnieść wrażenie, że trzon liberalno-lewicowej opozycji góruje dziś nad rządzącymi brutalnością przekazu.

Mamy jeszcze, oczywiście, inne partie opozycji. Lewica próbuje łączyć mocny przekaz socjalny z wojną kulturową. Co także nie chroni przed kiksami. Jak wtedy, kiedy Włodzimierz Czarzasty tłumaczy, że jego formacja nie atakuje Jana Pawła II, walczy jedynie o świeckie państwo. Nie widział swoich klubowych koleżanek i kolegów żądających usunięcia imienia polskiego papieża z przestrzeni publicznej?

Z kolei coraz mocniej sprzymierzony z Szymonem Hołownią PSL poza szczegółowymi sporami z rządem, ostatnio o politykę wobec zboża z Ukrainy, kokietuje swoim umiarem i brakiem agresji. Odpowiedzią Tuska na to zdaje się być uczynienie z mitu wspólnej listy opozycji osobnego tematu kampanii. Tu przedmiotem połajanek na moment przestaje być PiS, a stają się „bracia” z innych ugrupowań opozycyjnych. Temat opozycyjnej jedności jawi się jako osobna agenda Platformy. I równocześnie przygotowanie na ewentualną porażkę – poza przestrogami przed domniemanymi wyborczymi fałszerstwami. Będzie wiadomo, kto chciał dobrze, a kto zawinił.

Naturalne trudno orzec, jaki temat będzie dominować za cztery, pięć czy sześć miesięcy. Możliwe, że to, co kręci upolitycznionych Polaków dziś, będzie tylko wspomnieniem latem i jesienią. Ale też możliwe, że to coś będzie powracać albo przynajmniej odłoży się w zbiorowej podświadomości.

Czytaj więcej

Czy Ukraina jest w ogóle ważna dla USA?

Androny plecione na Śląsku

Partyjne mantry zderzają się ze sobą. Gdybym jednak miał dziś szukać rekordzisty w nakręcaniu spirali obietnic, wskazałbym na Tuska. Niespodziewanie przejął formułkę Lewicy „mieszkanie prawem, nie towarem” – bez objaśniania, kiedy i dlaczego zmienił zdanie. Wystarczyło poczucie, że sam PiS traktuje niespełnione zapowiedzi z programu Mieszkanie+ jako własną piętą achillesową, skądinąd słusznie, bo nie był to sukces.

Dzisiejszy Tusk proponuje zerowe oprocentowanie kredytów mieszkaniowych. PiS pozostał przy oprocentowaniu „jedynie” dwuprocentowym. Zostawmy rozmaite dylematy związane z tymi zapowiedziami – pytanie o nierówność między tymi, którzy taki prezent dostaną, i tymi, co zaciągnęli te kredyty kiedyś, także o to, czy nie jest to wsparcie przede wszystkim dla deweloperów i banków. Powstaje jednak fundamentalne pytanie o wiarygodność nowego, bardzo opiekuńczego kursu Platformy. Pisowskie media wskazują na obecność gdzieś w okolicach obozu Tuska ludzi rozumujących starymi Balcerowiczowskimi konceptami. Myślę, że bardziej od ekonomisty Bogusława Grabowskiego, który chciałby, aby Polakom oferowano jedynie pot i łzy, większą szkodę Tuskowej reputacji wyrządzają ci po opozycyjnej stronie, którzy żądają zamilknięcia dawnych liberałów, bo przecież liczy się tylko zwycięstwo nad PiS. Instrumentalność jakichkolwiek społeczno-ekonomicznych debat ujawnia się w tym momencie w całej rozciągłości. Ci ludzie mówią, że trzeba obiecywać jak najwięcej. Ale czy także, że trzeba dotrzymywać obietnic?

Doradcy Tuska mogą mieć nadzieję na dwie rzeczy. Po pierwsze, wielu przeciętnych Polaków nie dowie się o takich debatach i radach, bo nie ma czasu ich śledzić. Po drugie, także w poszczególnych elektoratach nie brakuje ludzi, dla których plemienna wojna jest ważniejsza niż ich osobisty komfort. Myślę, że pomawiany przez prawicę o szykowanie Polakom liberalnej łaźni po wyborach lider Platformy sam nie ma pojęcia, jaką politykę będzie prowadził.

Nie przeszkadza mu to dziś pleść androny. Kolejną turę własnych podróży po Polsce Tusk odbywa na Śląsku. Zaczął tam w Bytomiu od licytacji: „ja zamknąłem podczas ośmiu lat rządów pięć kopalń. PiS zamknął ich siedem, a czternaście postawił w stan likwidacji”.

Nie było więc po drodze unijnego programu Fit for 55 z jego programem odchodzenia od węgla? PiS próbuje go z wahaniami wcielać w życie, ale się przynajmniej nie cieszy. Tusk jako jeden z do niedawna liderów Unii jest w politycznym sensie jego współautorem. Po czym ogłasza na Śląsku, że można pogodzić energetyczną i klimatyczną transformację z zachowaniem przez Polskę kopalń. Jak? To jeden z najbrzydszych przejawów demagogii. Mało kto jest w stanie stanąć z nim w zawody, choć oczywiście na Twitterze i Facebooku partyjni zwolennicy powielają tę oczywistą nieprawdę, cytując odpowiednie hasło. Co jeszcze ten lider będzie w stanie wymyślić?

Niepełnosprawni, czyli czas prawdy

Tusk nie wie, co tak naprawdę zamierza po wyborach. Nie do końca wiedzą to także obecni rządzący. Nie znają przecież ekonomicznych i politycznych parametrów następnych lat. Ich zapowiedzi nie zawierają aż takich kuriozów, jak Tuskowe, ledwie odrobinę gigantomanii hamowanej ostatnio przez wzgląd na finanse. Jeśli tu coś mnie razi, to raczej cokolwiek cyniczna prozaiczność. Najświeższego przykładu dostarcza stosunek do protestu rodziców dorosłych niepełnosprawnych.

Próba uczynienia z tego konfliktu obciążającego spadku jednej ekipy to manipulacja. Przypomnijmy pierwszy protest z roku 2014, kiedy adresatem żądań był rząd… Donalda Tuska.

Pierwsza okupacja Sejmu była ganiona przez media popierające tamtą władzę. Tak pisał wtedy portal NaTemat, dziś w awangardzie walki z rządem także i w tej sprawie. „Rodzice niepełnosprawnych dzieci, którzy zorganizowali w Sejmie protest okupacyjny, z pewnością zasługują na empatię i szacunek. Wątpliwości budzi jednak to, jaką metodę zastosowali. Bo czy teraz każda potrzebująca grupa będzie mogła wymuszać realizację swoich, często słusznych postulatów, blokując sejmowe korytarze? Gdzie jest granica, którą rozdzielimy naprawdę zdesperowanych od tych, którzy chcą poprawić swój los, stosując szantaż moralny?”.

Zarazem Jarosław Kaczyński tamten protest na sejmowych korytarzach wspierał. Za to w 2018 r., kiedy żądania okupujących gmach na Wiejskiej dotyczyły już nowej władzy, związane z nią media grzmiały podobnie jak kiedyś te platformerskie. Pojawiała się teza o politycznym spisku, którą potwierdziła kariera jednej z liderek tego środowiska Iwony Hartwich, dziś posłanki KO–PO.

Było i jest prawdziwe przypominanie przez urzędników pisowskiego rządu, że świadczenia takich nieszczęsnych, zamkniętych w domach rodzin jednak rosły. Zarazem jest prawdą, że obecna renta socjalna – 1588,44 zł – jest głodowa. Postulat zrównania jej z najniższym krajowym wynagrodzeniem (3490 zł) to wołanie o minimalną sprawiedliwość. W tej sprawie wszystko jest skandalem, łącznie z niezdolnością ustalenia, do kogo ta pomoc byłaby w ostateczności adresowana. Protestujący mówią o 150–200 tys. obywateli. Rząd tę liczbę powiększa do miliona, powołując się na sądowe wyroki, które podobno nie pozwalają dać jednym, a nie dać innym.

Czy ten protest został dziś zorganizowany ze względu na kampanię wyborczą? Zapewne tak i posłanka Hartwich może brać pod uwagę również i partyjny interes. Stąd mniej skłonna jest do kompromisu niż ci reprezentanci środowiska, którzy poszli do Ministerstwa Rodziny negocjować. Możliwa jest tu też inna kalkulacja. Opiekunowie szukają wreszcie politycznej strony, która nie będzie się mogła wymigać od zobowiązań. Te złożone w ogniu kampanii mogą się, choć przecież nie muszą, okazać trwalsze.

Z tej perspektywy patrząc, ministerialną propozycję nowego świadczenia związanego z ponownym badaniem stopnia uszczerbku zdrowia niepełnosprawnych postrzegam jako małostkowe targowanie się. Prawda, przedstawianie Tuska jako ich dobroczyńcy to farsa. Ale obecny obóz rządowy powinien zrozumieć jedno. Kiedy osiąga się poprawę ściągalności dochodów (co jest zasługą) i zmienia państwo w wielką kasę rozdającą pieniądze, muszą rosnąć frustracje tych grup, które także ustawiły się w kolejce, ale mimo szczególnie rozpaczliwej sytuacji mają mniej szans na większe zaopiekowanie się niż inni.

Czytaj więcej

Bucza i leopardy. Kim jesteście, Rosjanie i Niemcy

Kogo wspierać, co robić?

Ja od dawna głoszę tezy skrajnie nieżyciowe. Uważam, że jeśli jeden starszy człowiek będzie w Polsce czekał po kilka lat na usunięcie jaskry (czyli nie zyska prawa do natychmiastowej walki ze ślepotą), każdy wydatek „ponad stan” jest dwuznaczny. Jeśli choć jedno dziecko umrze z powodu braku potrzebnej operacji, tym bardziej. Losu niepełnosprawnych to przekonanie dotyczy także, może najbardziej. Tu jacykolwiek rządzący zdają egzamin z człowieczeństwa.

Żaden z rządów po 1989 roku tą moją wizją świata się nie kierował. Platforma inwestowała chociażby wielkie sumy w sport. PiS oferował nam igrzyska w postaci śpiewających ławek niepodległości. W przypadku ludzi Kaczyńskiego nie sposób nie zauważyć kalkulacji najprostszej. Szuka się jak najszerszych grup społecznych, aby je obdarować. Rodzice zajęci 24 godziny na dobę swoim potomstwem są mniej liczni i wyborczo mało obiecujący. Dlatego mogą liczyć na tak niewiele.

To wyrachowanie dotyczy skądinąd różnych sfer rzeczywistości. Słychać, że PiS w obliczu potrzeby znalezienia nowych tematów chce obiecać coś nowego edukacji i służbie zdrowia. Wymagałoby to jednak porzucenia praktyki wspierania przede wszystkim swoich, w szerokim, socjologicznym sensie. Ani nauczyciele, ani lekarze nie jawią się w większości jako obiecujące części elektoratu prawicy. Lepiej fundować 14. emerytury albo obdarowywać szkolnymi wyprawkami nawet dzieci milionerów. Stąd na razie konkretów nie poznajemy. Pamiętamy za to propagandową brutalność PiS w stosunku do tych, co się nie mieścili w konstrukcji powszechnej materialnej szczęśliwości, właśnie wobec nauczycieli czy wobec lekarzy rezydentów.

Piszę to, będąc przekonanym, że obóz narodowo-socjalnej prawicy pewne paradygmaty socjalno-ekonomiczne jednak pozmieniał. Dał zresztą w ten sposób opozycji sposobność do jeszcze większego szaleństwa w sferze obietnic. Teraz jednak ujawniają się granice tej zmiany. W przypadku wzmocnienia polskiej oświaty czy szpitali zyskałaby cała zbiorowość. W przypadku większej pomocy opiekunom niepełnosprawnych, ten automatyzm nie jest już tak oczywisty. Ale jak lepiej można zdać egzamin ze społecznej i ludzkiej wrażliwości? Jeśli ona jest selektywna, to jej tak naprawdę nie ma.

Czy zwycięska opozycja dałaby tym ludziom więcej, czy wsparcie, dziś hałaśliwe, ostentacyjne, by się skończyło? Czy wyborcze zobowiązanie okazałoby się trwałym elementem tożsamości partii prących dziś do władzy po trupie PiS? To oddzielna zagadka. Nie zakładałbym się o żadne pieniądze, że tak się stanie. Polityka ma swoje twarde prawa. W tym przypadku jak dla mnie naprawdę zbyt twarde.

W kampanii wyborczej przed jesiennymi wyborami do Sejmu i Senatu, która w praktyce już się toczy, każdy szuka głównego tematu, klucza do serc Polaków. I każdy ma z tym jakiś kłopot.

Prawo i Sprawiedliwość najchętniej chwaliłoby się osiągnięciami społeczno-gospodarczymi z ostatnich ponad siedmiu lat. Wszak jego program silnego narodowego państwa zawsze wymagał socjalnej „otuliny”. Rzecz w tym, że choć przełamano rozmaite niemożności w sferze publicznych wydatków, coraz trudniej się na to powoływać przy szalejącej drożyźnie. Zarazem los zsyła rządzącej prawicy tematy związane z wojną kulturową.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich