Plus Minus: W okresie okupacji niemieckiej w latach 1942–1944 ukrywał się pan w Radoszynie i okolicach oraz na tzw. aryjskich papierach w Warszawie i na wsi koło Zaręb Kościelnych. Z licznej rodziny Holokaust przeżyli – dzięki pomocy Polaków – tylko pan i matka. Pana ojca Abrama zabił polski chłop, któremu ten oddał na przechowanie dwie krowy. Półtorarocznego brata, wydanego przez polskich sąsiadów, zabili Niemcy na terenie pobliskiego Jadowa. Bardziej w tamtych czasach czuło się strach przed Niemcami czy polskimi sąsiadami?
Stanowczo przed sąsiadami. Potwierdzają to konsekwentnie świadkowie, m.in. w filmie „Miejsce urodzenia”, który opowiada o losach mojej rodziny. Mówią to na usprawiedliwienie, że bojąc się sąsiadów, nie mogli dla nas nic więcej zrobić. Ja im wierzę i tym bardziej podziwiam odwagę tych nielicznych, którzy nam pomagali. Nawet jeśli za pieniądze, a tym bardziej ludzi wyjątkowych – jak pani Taborowa na Pradze czy gospodarze Gryz i Wieczorek w Głęboczycy – którzy ratowali wyłącznie z poczucia ludzkiego obowiązku. Piszę o nich w „Prawdzie nieartystycznej”, a o pani Taborowej w bieżącym „Pamiętniku”, bo złożyłem przez adwokata sprawę w Yad Vashem o przyznanie jej tytułu Sprawiedliwej wśród Narodów Świata.
Tu niezbędne jest wyjaśnienie, że Niemcy nie zapuszczali się na wieś, a tym bardziej do lasu, jeśli ktoś ich nie zapewnił, że tam znajdą Żydów czy inną zdobycz. Poza tym nie odróżniali Żydów, jeśli nie byli to chasydzi lub inni ortodoksi w charakterystycznym stroju.
W swojej twórczości nakreśla pan motywy i postawy Polaków wobec eksterminowanych Żydów. Jak mógłby pan podsumować swoje wieloletnie studia na ten temat? Pytam o to, bo sam pan kiedyś napisał: „jestem nie tylko z Marca, lecz i z Holokaustu”.
Znam wiele badań, które potwierdzają to, co nam rzucało się w oczy: chciwość i strach. To nie jeden chłop zabił mojego ojca. Bezpośrednich sprawców było dwóch, a pośrednich kilku, którzy byli zainteresowani, żeby nie odebrał ani krów, ani innych cennych rzeczy zostawionych na przechowanie. Z moich doświadczeń i zeznań świadków wynika również, że wbrew powszechnemu mniemaniu niewielu było „obojętnych”. Co też jest zrozumiałe i właściwie przemawia na korzyść społeczeństwa, bo obojętność w obliczu ludobójstwa jest cechą nieludzką. Z drugiej strony obojętność osób postronnych byłaby dużo mniej szkodliwa niż donosicielstwo – dla zysku lub z nienawiści. Jestem dzieckiem Holokaustu, to zostaje na całe życie, a niezwykły pech chciał, że – jakby to było za mało – dodano mi do życiorysu Marzec, który – przy całej dysproporcji – był analogicznym prześladowaniem rasowym.