Grzegorz Pietruczuk: Bary mleczne się mszczą na lewicy
PiS przejęło sprawy społeczne i jest w tym wiarygodne – czy się to komuś podoba czy nie. Transfery społeczne pomogły wielu rodzinom. Programy 500+ i 300+ zrobiły dużo dobrego - mówi Grzegorz Pietruczuk, burmistrz Bielan.
Nie było panu trochę głupio, że przeniósł się pan do PO?
Nie. Najpierw współtworzyliśmy PJN, ale ten projekt nam nie wychodził. Któregoś dnia Joanna Kluzik-Rostkowska przyszła na posiedzenie naszego koła PJN i powiedziała, że Donald Tusk proponuje, żebyśmy się wszyscy znaleźli na listach PO. Większość członków PJN nie zgodziła się na to, a mniejszość poszła do PO. Nasi koledzy błędnie uważali, że uda się zbudować obóz dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego bez Jarosława Kaczyńskiego. Uważam, że są elementy prezydentury Lecha Kaczyńskiego, które były dla Polski ważne, istotne, nawet wielkie. Myślę przede wszystkim o przemówieniu w Tbilisi, którym Lech Kaczyński zapisał się w historii. Natomiast mówienie o tym, że istnieje jakieś wielkie dziedzictwo prezydenta Kaczyńskiego, na miarę Jana Pawła II, to jest przesada, wynikająca z chęci zbudowana pomnika przez brata dla brata. W wymiarze osobistym to rozumiem, ale nie ma powodu, żeby wszyscy podzielali ten pogląd. Ja go nie podzielam.
Razi pana pomnik Lecha Kaczyńskiego na placu Piłsudskiego obok pomnika Marszałka?
Razi mnie ustawianie pomników na siłę. A na pl. Piłsudskiego zrobiono to siłą, bo odebrano tę przestrzeń miastu tylko po to, żeby postawić tam pomnik.
Wracając do transferu do PO – ponawiam pytanie, czy nie było panu głupio?
Uznałem, że z moją konserwatywną wrażliwością jestem na miejscu w PO. W 2011 roku Donald Tusk powiedział, że PO jest wtedy Platformą, gdy sięgamy od Gowina do Arłukowicza i od Libickiego do Sierakowskiej. Na tym się skupiałem. Poza wszystkim nie podobało mi się podejście Jarosława Kaczyńskiego do przedsiębiorców. Pamięta pani jego słowa, że jeżeli ktoś nie potrafi sobie poradzić z przepisami Polskiego Ładu, to nie ma kwalifikacji na przedsiębiorcę?
Otóż znam wielu przedsiębiorców, którzy zarobili dość pieniędzy dla siebie i rodziny, i zastanawiają się, czy nie zamknąć biznesu, żeby nie użerać się z PiS i biurokracją. Jeżeli doprowadzimy do stanu, w którym ci ludzie powiedzą „mam dość pieniędzy, zamykam biznes”, to polska gospodarka będzie miała kłopoty. W PO nigdy nie było takich deklaracji jak ta Kaczyńskiego. Wręcz przeciwnie.
Ale z tej partii też pan odszedł.
Bo zasada, którą sformułował Donald Tusk w 2011 roku, przestała obowiązywać w styczniu 2018 roku, kiedy z PO usunięto Marka Biernackiego, Joannę Fabisiak, Jacka Tomczaka za to, że chcieli pracować nad obywatelskim projektem ustawy o likwidacji przesłanki eugenicznej do przerywania ciąży. Uznałem, że skoro za taką sprawę wyrzuca się dwukrotnego ministra rządu PO, to znaczy, że Libickiego też można usunąć.
Jak pan sądzi, dlaczego w 2015 roku doszło do podwójnej przegranej PO?
PO zaczęła się wtedy ścigać z lewicą w różnych sferach – in vitro, ustawa o zmianie płci, wybór Adama Bodnara na rzecznika praw obywatelskich. W rezultacie osłabiona lewica – potencjalny koalicjant – wypadła z Sejmu, za to po prawej stronie Platforma zostawiła wyborców, którzy poszli głosować na PiS.
A przesądzająca nie była przegrana Bronisława Komorowskiego w wyścigu prezydenckim? Adam Michnik powiedział, że Komorowski przegra tylko wówczas, jeżeli przejedzie zakonnicę w ciąży na pasach. A tymczasem wcale nie trzeba było takiego nadzwyczajnego zdarzenia.
To było chyba dość typowe rozumowanie dla wielu osób z otoczenia Bronisława Komorowskiego – wygrana jest w kieszeni. W obozie prezydenta Komorowskiego nie było myślenia, że każdy rywal może być groźny, dlatego trzeba walczyć do końca. Ale było coś jeszcze. W czasie kampanii byłem z Bronisławem Komorowskim w Wolsztynie, mieście znanym z parowozowni. Stałem z prezydentem na scenie. Mówił, że od 1989 roku mamy najlepszy od 300 lat okres, jeżeli chodzi o rozwój kraju. Uderzyło mnie, że młodzi ludzie zgromadzeni na rynku przyjęli te słowa z całkowitą obojętnością. Później zacząłem na ten temat rozmawiać i zrozumiałem, że dla mojego pokolenia paszport w domu, możliwość swobodnego wyjazdu za granicę, autostrada z Warszawy do Poznania – to były realne osiągnięcia. Natomiast dla ówczesnych 20-latków to nie był żaden argument. Oni pytali, dlaczego nie mają takiego samego życia, jak ich koledzy z Europy Zachodniej. Myślę, że w 2015 roku ani ja, ani PO, ani Komorowski tego nie wyłapaliśmy.
Widzieliście, że PiS idzie do wyborów z programem transferów socjalnych.
To prawda, ale było takie przekonanie w obozie PO, że PiS nie uruchomi programu 500+. Pamiętam, jak jeden z moich kolegów mówił, że na 500+ nie ma pieniędzy. Odpowiedziałem mu: „Nie ma pieniędzy z twojej perspektywy, bo chcesz wybudować drogę S11 z Katowic przez Poznań do Koszalina. PiS, jeżeli uzna, że trzeba zaoszczędzić pieniądze na budowie tej drogi po to, żeby mieć pieniądze na program 500+, to nie wbuduje S11, która jest co prawda istotna dla części elektoratu, ale 500+ jest ważne dla wszystkich”.
Ciekawe, że gdy PO powtarzała: „Pieniędzy nie ma i nie będzie”, to np. Marek Belka, wówczas prezes NBP, stwierdził, że w budżecie jest dość pieniędzy, żeby ten program sfinansować. Czy ktoś w PO miał refleksję: „Może to jednak my się mylimy”?
Przewinął się taki pomysł, żeby te obiecywane przez PiS 500+ zamienić na 200–300 zł zasiłków rodzinnych i zacząć je wypłacać ludziom jeszcze przed wyborami. To był pomysł Władysława Kosiniaka-Kamysza, na który jednak nie zgodził się minister Jacek Rostowski. A ten powszechny program 500+ sprawił, że ludzie, którzy nigdy nie chodzili na wybory, w obawie przed utratą tego świadczenia poszli do urn w 2019 roku i dali PiS drugą kadencję. Co prawda ten ruch nie był tak duży, jak PiS oczekiwało, ale wystarczył do utrzymania władzy.
Ryszard Czarnecki: Lepper chciał więcej i więcej
Andrzej Lepper był bardzo zdolnym politykiem, zwierzęciem politycznym. Zaczynając od pozycji osoby słabo wykształconej, osiągnął status jednego z najważniejszych polityków w Polsce. A potem zakochał się w warszawskim salonie - mówi Ryszard Czarnecki, europoseł PiS, były doradca Andrzeja Leppera ds. europejskich.
Z pana pierwszej partii nic nie pozostało. Środowisko ZChN zniknęło ze sceny politycznej. Jak pan myśli – dlaczego?
ZChN nie było środowiskiem jednorodnym. My w Poznaniu zerkaliśmy na konserwatyzm amerykański – tradycyjne wartości i liberalizm gospodarczy. W Polsce na to nie było zapotrzebowania. Właściwy klucz do polskiego społeczeństwa znalazło PiS, które uznało, że konserwatyzm obyczajowy trzeba połączyć z etatyzmem i państwem socjalnym. I to się przy weryfikacji wyborczej sprawdziło, tym bardziej że druga część sceny politycznej poszła w kierunku liberalizmu integralnego.
Można powiedzieć, że PiS po części wchłonęło ZChN, choć w tamtej partii nikomu nie przyszłoby do głowy tak ściśle związać się z ojcem Rydzykiem i zaproponować mu prostą wymianę – my mu pieniądze, a on nam głosy.