Aż tak to może nie, ale faktycznie, w domu przyjmowaliśmy dużo osób, głównie byli to przyjaciele, którzy zawsze są mile widziani. Problemem raczej było życie codzienne: ludzie zaczepiali nas w tramwaju, na ulicy, chcąc sobie zrobić zdjęcie. I to rzeczywiście stawało się dość męczące.
W 2011 roku na festiwalu R@port w Gdyni, gdzie Sławomir Mrożek przewodniczył jury, miałem okazję towarzyszyć mu podczas codziennych spacerów nad morzem. Mam wrażenie, że to wtedy nauczył mnie słuchać, bo mówił mało i czekałem, aż dojdzie do kropki. Każde słowo było cenne. On zawsze przykładał wielką wagę do słowa.
Sławomir nigdy nie lubił się rozgadywać, dlatego posługiwał się krótkimi zdaniami. Dialogi w jego sztukach są bardzo precyzyjnie napisane i naprawdę coś znaczą, więc nie można ich streszczać swoimi słowami. To nie jest język telenoweli. W jego sztukach znalazły się przypowieści filozoficzne, które choć lapidarnie wyrażone, posiadają swoją głębię. Zawsze mi mówił: „nie przepadam za Aleksandrem Dumasem, bo tam jest zbyt wiele słów”. Rzadko się zdarza, by ktoś, czytając „Hrabiego Monte Christo”, powiedział, że tam jest za dużo słów. Jednak dla Sławomira było tam za dużo słów!
Ostatnio może mniej jest na naszych scenach utworów Mrożka, ale jednak są, o czym świadczy choćby najnowsza premiera „Tanga” w Teatrze Polskim w Warszawie. A jak to wygląda na świecie?
Zacznę od swojego odkrywania Mrożka. Otóż pod koniec lat 70. w Meksyku wystawialiśmy „Na pełnym morzu” i „Strip-tease”. Słyszeliśmy już o „Tangu”, ale mieliśmy, niestety, jakieś fatalne tłumaczenie, chyba z języka niemieckiego, musiało więc minąć kilka lat, nim „Tango” zostało wystawione. Co roku dostaję raport od agencji, gdzie były wystawiane sztuki Mrożka. Wśród krajów pojawiają się Wietnam, Japonia, bo wiele sztuk zostało przetłumaczonych na japoński. Jest bardzo ceniony i kochany w Izraelu. Grają go Niemcy, Węgrzy, Włosi, grany jest w dawnych krajach Związku Radzieckiego. We Francji kiedyś był grany, obecnie nie ma zainteresowania.
Jan Bończa-Szabłowski: Przerywam milczenie
Takie stwierdzenie zawsze ma konsekwencje. I to bardziej dla czytelnika niż dla autora. Ale czasem jest to tani chwyt reklamowy zwiększający klikalność. Milczenie bywa złotem. Ale co potem? Milczący stwarza nadzieję – dopuszczony do głosu rozwiewa wszelkie wątpliwości.
„Tango” wydaje się tak arcypolskie, że trudno zrozumieć światowy sukces tego utworu.
Jednak mechanizm władzy, odwieczna walka pokoleń i przestroga, że ostatecznie może dojść do głosu jakaś brutalna siła, to czynniki, które dotyczą przecież również innych krajów.
Pisząc „Miłość na Krymie”, Mrożek opatrzył ją dziesięcioma przykazaniami dla reżyserów – drukowanymi w „Plusie Minusie”, które praktycznie wykluczały jakąkolwiek ingerencję z ich strony. Miał jakieś szczególne powody do takiego działania?
Darzył wielkim szacunkiem reżyserów, którzy wystawiali jego sztuki. Raz tylko w USA omal nie wyskoczył z okna, bo tak mu się spektakl nie podobał. „Miłość na Krymie” pisał długo i był z niej bardzo dumny. Kiedy Jerzy Jarocki, którego ogromnie cenił, a który miał sztukę wystawić w Starym Teatrze w Krakowie, zasugerował, by wykreślić większość ról kobiecych, a z aktorki Karlownej uczynić dziwkę, bardzo go to oburzyło. Chodziło mu w końcu o miłość na Krymie! Natomiast Jarocki chciał nadać tej sztuce wymiar zdecydowanie bardziej polityczny. Sławomir precyzyjnie określił również warstwę muzyczną, która miała być zsynchronizowana z tekstem. Na przykład porucznik Siejkin gra na gitarze, a marynarz na akordeonie. Tymczasem Jarocki chciał, by przez cały czas szła muzyka abstrakcyjna, jakiś szum, hałas. I to był kolejny punkt nieporozumienia. Stąd tych dziesięć przykazań dla realizatorów.
Wspomniała pani, że Jerzy Jarocki chciał nadać „Miłości na Krymie” wymiar zdecydowanie bardziej polityczny. Mrożek, lubiący metaforę, chyba unikał polityki wprost. Tym bardziej dziwi sztuka „Alfa” o Lechu Wałęsie.
Mrożek nie lubił doraźności w sztuce. Uważał, że sytuacja szybko się zmienia i sztuka nazbyt doraźna ma krótki żywot. Jego ambicją było ujęcie metaforyczne, takie, które będzie najbardziej uniwersalne. Jednocześnie od początku bardzo popierał powstanie Solidarności i nie krył podziwu dla Lecha Wałęsy. Sztuka „Alfa”, która powstała bardzo spontanicznie, wywołała spore dyskusje. Niektórzy wręcz czuli się nią urażeni. Wydawało się, że Mrożek w sposób niedosłowny, niebezpośredni obraża wszystkich. Ubolewał nad tym, że być może sztuka była zbyt zaangażowana. Notabene miał też pomysł na sztukę o Wojciechu Jaruzelskim, który – jak twierdził – stłamsił wszystko, co było w Polakach najbardziej szlachetne. Generał pojawiał się w jego wyobraźni z coraz większą liczbą medali, które potem musiał zjeść.
11 listopada 1982 roku zanotował: „Umarł Breżniew. Niczego to nie zmieni, ale jest tak zwyczajnie, po ludzku miło”.
To bardzo charakterystyczne dla myślenia Mrożka. Nie na wszystko mamy wpływ, ale niektóre wydarzenia poprawiają nam przynajmniej nastrój.
W 1985 roku stwierdził: „Nie urodziłem się literatem, tylko wszystkim po trochu. Nieco literata, nieco księdza, nieco publicysty i nieco poety. Nie w kawałku, ale w bloku”. Co przez to rozumiał?
Nigdy nie mówił, że jest twórcą jakimś szczególnie natchnionym. Raczej skłaniał się do określenia rzemieślnik czy technik. Żartował nawet, że gdy spędza przy maszynie do pisania kilka godzin dziennie, boli go nie tylko głowa, ale także pośladki.
Właściwie mógł czuć się prorokiem, bo jego sztuki wyprzedziły swój czas. „Portret” pojawił się tuż przed tzw. nocą teczek, „Miłość na Krymie” ostrzegała przed drzemiącymi w Rosjanach ciągotami do wielkomocarstwowości, uświadomiła nam ich sny o potędze. Stała się przestrogą zwłaszcza po aneksji Krymu.
To cecha wybitnych autorów, że odkrywają zarodek zmian, coś, co jeszcze nie jest odczuwane przez większość. Za „Miłość na Krymie” Mrożka spotkała bardzo surowa krytyka na Zachodzie. Nie pamiętam, czy to było w „Herald Tribune”, czy „New York Timesie”, ale atakowano go, że tak niesprawiedliwie ocenia Rosję, bo przecież oni są teraz dobrzy i wprowadzają demokrację. A Mrożek przypomniał tylko, że Rosja zawsze miała imperialne zapędy. Tak było od czasów Piotra I i to się nie zmieniło. Widzimy, co się dzieje w Ukrainie.
Okazuje się, że najtrudniej być prorokiem we własnym kraju. Mrożek mówił mi, że jednym z powodów decyzji o wyjeździe z Polski były rządy PiS. Jednak przygotowania do wyjazdu trwały tak długo, że sam wyjazd miał miejsce już za rządów Platformy i PSL. Czyli historia jak z Mrożka.
Myślę, że bez względu na to, kto by w Polsce rządził, rzeczywistość będzie jak z Mrożka.
Miałem wrażenie, że afazja często wpędzała go w niepotrzebne kompleksy. Pamiętam, jak spotkaliśmy się w hotelu Bristol i po dłuższym milczeniu przyznał, że oglądał w Polskim inscenizację „Irydiona” i nic z niej nie zrozumiał, co usprawiedliwiał swoją afazją. Nie zapomnę jego miny, gdy uświadomiłem mu, że wiele osób niczego nie zrozumiało, choć nie przeszło afazji.
Sławomir naprawdę miał poczucie humoru i ta uwaga z pewnością sprawiła mu przyjemność. Miał poczucie wartości, ale nie ustawiał siebie na cokole, więc przyznawał się do ludzkich słabości.
30 listopada 1982 roku zapisał: „Niechcący zostałem podobno wieszczem i natchnieniem narodu. Nie wiem, co z tym zrobić?”. I po chwili dodał: „Zrobić – nic. Niech sobie będzie”.
Rzeczywiście, powoli oswajał się z myślą, że staje się wybrańcem narodu. Powiedział mi nawet: „Niewiele brakuje, a będą już mi na głowę robiły gołębie tak jak postaciom na pomnikach”.
Osiecka inna niż w serialu
Na obraz Agnieszki Osieckiej wpłynął ostatnio poświęcony jej serial. Ale bardziej intrygujące jest jej zdjęcie, na którym zasłania oczy dłońmi i uchyla jeden palec, by obserwować świat. Zmarła 7 marca 1997 roku.
A jak rozumieć to zdanie: „Od lat walczę ze swoją nadzieją, od lat jej nie chcę, bo ona boli”.
Też to zapamiętałam, Sławomir mówił, że dobrze się czasem rozczarować, bo to pozbawia człowieka złudzeń, a jednocześnie daje do myślenia, że jednak jakieś złudzenia były.
Dlaczego po śmierci Mrożka przeniosła się pani do Barcelony?
Życie bez Sławomira w Nicei było dla mnie trudne do zniesienia. Wszystko mi go przypominało. Nie tylko nasze mieszkanie, ale też ulice, kawiarnie, księgarnie były naznaczone jego obecnością. Barcelony nie znosił, mówił, że nie wyobraża sobie w niej życia, więc dla mnie nie ma tam bolesnych wspomnień związanych ze Sławomirem.
Tłumaczenie z hiszpańskiego Marzena Gottesman
Susana Osorio Mrożek (ur. w 1951 r.)
Meksykanka, druga żona Sławomira Mrożka. Ukończyła historię na Narodowym Autonomicznym Uniwersytecie Meksyku i archeologię na uniwersytecie w Veracruz. Studiowała też teatrologię. Aktorka, reżyserka, tancerka w Balecie Narodowym Meksyku, prowadziła własny teatr wędrowny. Restauratorka. W Polsce w Wydawnictwie Literackim wydała książki „Meksyk od kuchni” oraz „Przylepka i Potwór”.