Spróbowałam żyć bez plastiku. Było ciężko

Nie da się bez niego żyć. Jesteśmy na niego skazani na co dzień. I pomyśleć, że tak szybko przeszliśmy od zachwytu do potępienia.

Publikacja: 20.01.2023 17:00

W latach 1950–2017 wyprodukowano 9,2 miliarda ton tworzyw sztucznych. Połowę z tego od roku 2004. Ty

W latach 1950–2017 wyprodukowano 9,2 miliarda ton tworzyw sztucznych. Połowę z tego od roku 2004. Tylko w 2020 r. – 400 milionów ton. W takim tempie w 2050 r. będziemy wytwarzali 1,1 mld ton plastiku rocznie

Foto: Larina Marina/Shutterstock

Koniec lat 50., mała dziewczynka pozuje przed niedawno ukończonym Pałacem Kultury. Ma na sobie za duży góralski kożuszek, w ręku trzyma plastikowy dziecinny koszyczek. To zdjęcie zrobił mi dziadek, koszyczek przywiózł ze służbowej podróży do Niemiec, do NRF-u, jak się wtedy mówiło. W Polsce, kraju ledwo podnoszącym się z wojny, takich rzeczy nie było. To był mój pierwszy plastik. Niestety, nie ostatni.

Dzisiaj z plastikiem toczę wojnę, przynajmniej na prywatnym froncie. Staram się ograniczyć jego używanie, noszę zakupy w płóciennych workach, jedzenie przechowuję w szkle. Plastikowe butelki z wodą (mąż pije gazowaną) muszę zaakceptować. Segreguję. Ale czego bym nie robiła, i tak niewiele zdziałam, bo plastik jest wszędzie. Otacza nas i atakuje, nawet gdy o tym nie wiemy, a i specjalnie z nim wcale nie walczymy. Bo przecież ułatwia życie, jest wygodny, praktyczny i nawet ładny. Ja sama, bojowniczka antyplastikowa, kupiłam krzesła Starcka. Zrobione z WxHxD, cokolwiek to oznacza. A na pewno nie oznacza drewna.

Idąc śladem amerykańskiego dziennikarza A.J. Jacobsa, który w „New York Timesie” opisał swój dzień bez plastiku, także postanowiłam spróbować, czy to w ogóle jest możliwe. W Ameryce, kraju znacznie bardziej „zaplastikowanym” niż Polska, to wyzwanie. Jacobs postawił sobie zadanie ambitne: nie tylko nie używać plastikowych przedmiotów, ale nawet nie dotykać niczego, co ma związek z tym materiałem. Było ciężko, czasem niemożliwie, ale wynikły z tego także zabawne zdarzenia. Ja nie będę aż tak ambitna. Postaram się do minimum ograniczyć używanie plastikowych przedmiotów w codziennych czynnościach, ale nad tym, co nieuniknione, przejdę do porządku dziennego.

Czytaj więcej

Operacje plastyczne i manipulacje na Instagramie. Do czego służy uroda?

Wyzwanie pierwszego dnia

Wstając z łóżka, kładę stopy na wełnianym dywanie, potem na drewnianej, olejowanej podłodze. Przewaga po stronie Polski – pan Jacobs już pierwszy dzienny kontakt z rzeczywistością zaliczył, mając pod stopami plastikową wykładzinę. Drewniana podłoga, w Stanach uchodząca za luksus, w Polsce jest – na szczęście – wszechobecna w starszej substancji mieszkaniowej, w nowej wciąż popularna, chociaż panele mocno jej zagroziły. Po plastiku za to stąpamy w biurach, przychodniach, sklepach.

Pierwsza porażka w łazience: szczotka do zębów. Mało, że rączka, także włosie. Trzeba by zaopatrzyć się w szczotkę z drewnianą rączką z naturalnego włosia. Następne katastrofy: butelki do płynu do kąpieli, szamponu, dezodorant. Ze skruchą przyznaję, że deska klozetowa również jest plastikowa. Następna rzecz – makijaż. Tu jest jeszcze gorzej. Myślę, że gdyby marki kosmetyczne wyprodukowały tusz do rzęs i puder w drewnianych opakowaniach, klientki myślałyby, że mają do czynienia z produktami dla jaskiniowców. Nikt by ich nie kupił. W tej sytuacji wszystkie przybory do makijażu robi się z plastiku. Z wyjątkiem może perfum, które mają szklane flakony, ale reszta to też plastik.

Dla amerykańskiego dziennikarza jedną z pierwszych przeszkód była klamka. Prosił żonę, żeby otworzyła mu drzwi, bo nie chciał dotykać plastikowej klamki. Nie mam tego problemu, w domu klamki są niklowane. Za inne drzwi nie ręczę. Zanim się ubiorę, łapię za telefon (podobnie jak trzy czwarte ludzkości). iPhone ma w środku aluminium, żelazo, lit, złoto i miedź, reszta to plastikowa obudowa. W moim przypadku dochodzi także plastikowy futerał. Co robić? Rozstać się z telefonem na ten jeden misyjny dzień? Zdrowy detoks skądinąd. Odkładam telefon do szafy, żeby go stale nie tarmosić w dłoniach.

Dalej – ubranie. Z tym nie mam problemu, od dawna unikam sztucznych włókien. Tylko biustonosz jest nylonowy, na to nie ma alternatywy, chyba że biustonosz szyty ręcznie na zamówienie, rzecz trudna do zdobycia i droga. Bluzka – 100 procent bawełna, sweter wełna z merynosów, bielizna bawełna, skarpetki wełniane. Jacobs na swój dzień wolny od plastiku musiał pożyczyć sweter od żony, bo jak większość Amerykanów i Polaków nosił w zimie polar, 100 procent poliestru. Wełna ma opinię niepraktycznej i staromodnej. Całkowicie nieuzasadnioną.

Amerykanin podszedł do swej misji z wyjątkową dociekliwością i bezkompromisowością. Zbadał nawet spodnie, tak dokładnie jak Sherlock Holmes dowody zbrodni. Bawełna 100 procent? Ależ skąd. Materiał może tak, ale w suwaku, niciach, taśmie wszytej wzdłuż talii oraz metce znalazł to syntetyczne świństwo. Dzisiaj chociaż buty mam skórzane, w środku też skóra. Ale już kilka par adidasów, które często noszę, to czysty plastik.

Do śniadania siadam przy drewnianym stole, sztućce są metalowe, talerze porcelanowe. Ale już patelnia, na której zamierzam usmażyć jajecznicę, pokryta jest teflonem. Kubeczki do jogurtu, twarożek domowy… A gdybym chciała zrobić sok pomarańczowy w robocie kuchennym albo w wolnoobrotowej wyciskarce, musiałabym użyć maszyn ze znacznym udziałem tworzyw sztucznych. Tylko silnik ma części metalowe.

W samochodzie: szkoda mówić. Nawet nie próbuję wyliczać plastikowych elementów. Znalezienie tam czegokolwiek wykonanego z naturalnego materiału jest daremne. A mieszkając daleko od miasta, samochód jest moim jedynym środkiem komunikacji. Pan Jacobs, mieszkaniec Nowego Jorku, nie chcąc wchodzić w kontakt z plastikową ławeczką metra, przyniósł ze sobą drewniany składany stołeczek, czym wzbudził sensację wśród współpasażerów.

Jak widać, postawa antyplastikowa wymaga nie tylko poświęceń, kosztów, ale pomysłowości i dystansu.

Zakupy spożywcze są wyzwaniem. Mam bawełniane siatki, do których wkładam jabłka, marchew, cebulę. Na banany, na kapustę, na ogórki naklejkę z ceną (plastikową oczywiście) umieszczam bezpośrednio. Ekspedientki nawet nie dziwią się, że niektóre produkty są luzem. Pocieszające, że prawie nikt nie bierze już foliowych toreb na zakupy. Większość klientów ma wielorazowe.

W domu mego dzieciństwa nie było plastików. W podwarszawskim Milanówku mleko kupowało się w bańce od mleczarza. Warzywa sprzedawano luzem, prosto do siatki klienta, który zawsze miał ją przy sobie. Kapustę brało się do słoika lub garnka. Jeśli jakieś opakowanie było, to papierowe lub szklane, suche rzeczy trzymało się w puszkach. Produktów z importu było zresztą niewiele. Taka skromna gospodarka nie produkowała prawie odpadów, bo papier paliło się w piecu. Ubrania były z naturalnych włókien, zresztą wielokrotnie przerabiane, recyklingowane, jak byśmy dziś powiedzieli. Przykład: zniszczone swetry, szaliki można było oddać do gręplarni, a z gręplowanej wełny robiło się kołdry. Ubrania były nicowane (prawa strona odwracana na lewą), płaszcze przerabiano z dorosłych na dzieci. Ubrań kupowało się niewiele, bardziej z potrzeby niż atrakcyjności czy zmiany mody. Gospodarstwo domowe radziło sobie z emaliowanymi miskami i wiadrami. Przedstawicielami pierwszych syntetyków były kalosze z kauczuku oraz trampki i pepegi. Nazwa tych ostatnich to skrót od Polskiego Przemysłu Gumowego.

Plastikowa cywilizacja

Według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych nasza cywilizacja produkuje 380 milionów ton plastikowych śmieci rocznie. Są to: poliwęglany, z których powstają obudowy smartfonów, poliamidy – włosie szczoteczek do zębów i ubrania. Poliestry to 90 procent zawartości naszej garderoby. Polipropylen – słomki do picia i kubeczki na jogurty. Słomki teoretycznie zabronione, nieoficjalnie wciąż są w użyciu. I wreszcie największa, codzienna plaga: polietylen – reklamówki, opakowania, butelki. Do tego dochodzi teflon, pleksi, fenoplasty...

W latach 1950-2017 wyprodukowano 9,2 miliarda ton tworzyw sztucznych. Połowę z tego od roku 2004. Tylko w 2020 r. – 400 milionów ton. W takim tempie w 2050 r. będziemy wytwarzali 1,1 mld ton plastiku rocznie.

Skąd w ogóle wziął się plastik? Przecież przed jego powstaniem istniały guziki, grzebienie, fiszbiny do gorsetów, usztywniacze do koszul. Robiono je z rogu, szylkretu, kości słoniowej, papieru. Po babci został mi zestaw grzebieni i szczotek z kości słoniowej, dziś przedmiot obłożony anatemą. Ale dla pozyskania kości zabijano rocznie kilkanaście tysięcy słoni afrykańskich. Olbrzymie ilości tego surowca pochłaniała produkcja kul bilardowych i jedna z firm je produkujących wyznaczyła nagrodę za znalezienie alternatywnego materiału. Sprawa stała się pilna. Aż w 1907 roku belgijski chemik Leo Baekeland opatentował bakelit. Była to rewolucja. Materiał błyskawicznie podbił świat. Trochę starsze pokolenie pamięta czarne bakelitowe aparaty telefoniczne.

Pod koniec lat 50. niemiecki chemik Karl Ziegler stwierdził, że polietylen o bardzo dobrych właściwościach można otrzymywać z organicznych pochodnych niektórych metali. Zieglera wsparł włoski badacz Gulio Natta, który opracował katalizatory, substancje pozwalające na przerobienie substratów pochodzących głównie z przeróbki ropy naftowej na tworzywa, w tym najbardziej dziś popularne polietylen i polipropylen. To było odkrycie przełomowe. Ziegler i Natta otrzymali Nagrodę Nobla w 1963 roku.

Ale przemysł tworzyw sztucznych rozwinął się wcześniej – już w czasie II wojny światowej. Dostarczał materiał na spadochrony i plexiglas na okna w samolotach. Prawdziwy boom nastąpił jednak po wojnie, głównie w Ameryce. Do Polski odpryski produkcji docierały w latach 50. głównie w paczkach ze Stanów. Przez ocean płynęły nylonowe pończochy, swetry z orlonu. Wszystko to można było kupić w komisach i na „ciuchach”.

Komunistyczne władze jeszcze za sekretarzowania Gomułki, goniąc Zachód, także postawiły na rozwój przemysłu chemicznego. Chodziło głównie o nawozy sztuczne dla rolnictwa. Popisowym obiektem dla miejskiej publiczności miał być Pawilon Chemii w Warszawie, który powstał w 1960 roku według projektu Jana Bogusławskiego i Bohdana Giewniewskiego. Był to wtedy jeden z bardziej interesujących przykładów powojennej modernistycznej architektury w Polsce – imponujący nowoczesnością, całkowicie przeszklony, o stalowej konstrukcji oraz przestronnym i funkcjonalnym wnętrzu. W 2008 roku został wyburzony, na jego miejscu postawiono czarny sarkofag luksusowego domu towarowego Vitkac.

Pamiętam, że pod koniec lat 60. na mnie, nastolatce, ten pawilon robił duże wrażenie. A jeszcze większe jego zawartość! Rolki plastiku nawinięte na długie wałki, puszki z chemikaliami, a na dodatek oferta gospodarstwa domowego: miski, wiadra. Wszystko tak różne od zgrzebnej estetyki czasów PRL-u. Ale wciąż tak różne od kolorowych misek z grubego plastiku, które znajomi przywieźli ze Szwecji.

Czytaj więcej

Roch Sulima: Zacofanie prowincji to przeszłość. Samochód zmienił wszystko

W każdym razie plastik fascynował.

Na początku lat 70. na warszawskim osiedlu Stegny powstały dwa bloki „chemiczne”. Mieszkania w nich były droższe niż średnia tamtych czasów, a otrzymywało się je według bliżej nieznanego klucza koneksji urzędowo-towarzyskich. Epatowały nowoczesnością: wykładziny lenteks, winylowe tapety. Były to materiały nieoddychające i lokatorzy stopniowo zastępowali wykładzinę parkietem, zrywając tapety.

Na początku lat 70. zaczynała się moda na syntetyczne tkaniny, wtedy atrakcyjną nowinkę z Zachodu. W ramach gierkowskiej modernizacji w roku 1972 powstały Zakłady „Teofilów”. Nazwę wzięto od nazwy przemysłowej dzielnicy Łodzi, gdzie wtedy produkowano bawełnę i len. Polską krempliną (angielskie crimplene) został bistor, dzianina poliestrowa. Cała Polska nosiła ten nowoczesny i elegancki materiał: kobiety bistorowe sukienki, mężczyźni wiśniowe i fioletowe garnitury z szerokim klapami. Te garnitury przetrwały w skeczach o latach 70.

Anużka wielorazowa

W drugiej dekadzie XXI wieku 90 procent produkcji odzieżowej powstaje z poliestru. Ten nowej generacji ma drobne włókno i jest na pierwszy rzut oka nie do odróżnienia od wełny. Także swetry, czapki, szaliki z akrylu wyglądają atrakcyjnie, są ciepłe i lekkie. Lycra, elastyczne włókno, wynalazek koncernu Dupont, zmieniła współczesną modę. Jej dodatek sprawia, że ubrania miejskie i sportowe są obcisłe, trzymają się blisko ciała.

Marki odzieżowe tworzą zręczną iluzję działania proekologicznego, reklamując recyklingowany poliester. Lecz o ile z butelek pet można zrobić recyklingowany poliester, o tyle jego już nie da się przerobić na co innego. Nadaje się tylko do wyrzucenia, ściśle mówiąc, do spalenia.

Żądanie rezygnacji z plastiku przy obecnym stanie rozwoju cywilizacji byłoby absurdalne. Jest niezbędny jako część konstrukcji samolotów, samochodów, urządzeń medycznych, paneli słonecznych. Transport szklanych opakowań kosztuje wielokrotnie więcej niż plastikowych.

Więc kiedy ten w gruncie rzeczy wspaniały wynalazek stał się naprawdę groźny?

W Polsce, kraju technologicznie mniej zaawansowanym niż Zachód, dłużej wytrwaliśmy w stanie „no plastic”. Jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku torebka plastikowa, słynna „anużka”, była pożądanym artykułem wielokrotnego użytku. Torby z napisem Boss doczekały się nawet artykułów w prasie. Dzisiaj wydaje się to zabawne, ale może trzeba było przy tym pozostać?

Bo prawdziwą katastrofą dla planety stały się plastikowe wyroby jednorazowego użytku. 11 milionów ton tego paskudztwa wpuszczamy co roku do ścieków, potem do rzek i do oceanów. Polar uprany w pralce wypuszcza mikrodrobinki, które trafiają do wód i powietrza, potem do jedzenia. Znamy przerażające zdjęcia fauny morskiej i leśnej zaplątanej w foliowe torebki, pływające na Pacyfiku wyspy plastiku. Czas rozkładu zwykłej butelki po napoju idzie w setki lat. Czytamy to na tablicach ostrzegawczych w lasach. Czy się przejmujemy?

Dzień bez plastiku nie udał się panu Jacobsowi w Nowym Jorku ani mnie w Warszawie. On próbował podjąć radykalne decyzje dotyczące ograniczenia sztucznych tworzyw, ale okazało się to niewykonalne. Popełnił 164 wykroczenia przeciw zaplanowanemu dogmatowi „no plastic”. Ja nawet nie liczyłam swoich, było ich dużo więcej. W końcu nie napisałam tego tekstu przy świecy drewnianym ołówkiem, tylko na komputerze.

Czytaj więcej

Przedmioty stały się najważniejsze

Koniec lat 50., mała dziewczynka pozuje przed niedawno ukończonym Pałacem Kultury. Ma na sobie za duży góralski kożuszek, w ręku trzyma plastikowy dziecinny koszyczek. To zdjęcie zrobił mi dziadek, koszyczek przywiózł ze służbowej podróży do Niemiec, do NRF-u, jak się wtedy mówiło. W Polsce, kraju ledwo podnoszącym się z wojny, takich rzeczy nie było. To był mój pierwszy plastik. Niestety, nie ostatni.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi