Nie tylko emerytalny sposób na aktywność

W Polsce działają tysiące domów i klubów seniora. Tylko w ramach rządowego programu Senior+ korzysta z nich ponad 25 tys. osób. – Większość z moich znajomych przyznaje, że uciekają w ten sposób od samotności, że bardzo im ona doskwiera – mówi Małgorzata, która po warsztatach filmowych znalazła swoje miejsce w Teatrze Warszawa +50.

Publikacja: 18.11.2022 17:00

– Młodzi dają nam siłę przebicia, a my możemy dać im swoją wiedzę i doświadczenie – mówi Anna (w śro

– Młodzi dają nam siłę przebicia, a my możemy dać im swoją wiedzę i doświadczenie – mówi Anna (w środku) o spotkaniach aktywizacyjnych dla seniorów. – To nie jest tak, że starzy występują ze starymi i dla starych, ludzie się miksują, dołączają do nas młodzi improwizatorzy – dodaje Izabela (z prawej). – Chciałam spróbować czegoś więcej, jeszcze bardziej się rozwijać, jeszcze więcej łapać kontaktu z ludźmi – podkreśla swoje motywacje Małgorzata (z lewej)

Foto: KARINA KRYSTOSIAK

Wtorek wieczór, zajęcia z improwizacji w Centrum Aktywności Międzypokoleniowej Nowolipie w Warszawie. Dominuje pokolenie seniorów. W wieku przedemerytalnym są tu dzisiaj tylko prowadzący, Karina Krystosiak i Ron Kaczmarek. Szeregi grupy przetrzebiła pandemia. – Z powodu koronawirusa i obostrzeń mogliśmy przez jakiś czas robić spotkania tylko przez internet. To nam wyeliminowało wiele osób, także młodych, bo przy pracy zdalnej dodatkowe zajęcia online to już było dla nich za dużo – mówi Izabela, jedna z improwizatorek, prywatnie mama Kariny.

Może jeszcze wrócą, może dołączą nowi, gdy posłuchają chociażby Ireny. To ona jako pierwsza chwyta hasło „aktywność na emeryturze” i opowiada, jak córka zabrała ją kiedyś na taki występ. Nie mogła nadziwić się, że to rzeczywiście improwizacja, a nie ustawiony spektakl z figurantami na widowni. – Spodobało mi się, że nagle człowiek wymyśla różne rzeczy z głowy, pomyślałam, że też tak chcę. Tylko nie wiedziałam, czy mnie przyjmą, czy będę musiała przejść jakieś eliminacje, czy sobie poradzę – opowiada Irena.

Czytaj więcej

Czy czeka nas epidemia samotności?

Dziś nie bardzo chciało jej się przyjść, ale jednak się przemogła. – Pomyślałam, że jak nie pójdę, to będę żałować. Przyszłam więc i wychodzę uradowana. To jest doskonała terapia, bardzo mi pomaga w życiu. Mimo że nie należę do osób nieśmiałych, zrobiłam się jeszcze bardziej otwarta, jeszcze bardziej ciągnie mnie do ludzi – przyznaje. Przykład może podać od ręki. – Jeśli robię zakupy, a widzę, że ekspedientka jest ponura, to gdy pyta mnie na koniec: coś jeszcze? Odpowiadam: uśmiech poproszę. I od razu się rozchmurza. Wcześniej bym się na to nie odważyła – wyjaśnia. I stwierdza otwarcie: – Bez improwizacji nie wyobrażam sobie już życia.

***

Z Elżbietą i Danutą spotykamy się w poniedziałkowy poranek, właśnie skończyły gimnastykę wzmacniającą i rozciągającą w ramach RetroAkademii w jednym z warszawskich domów kultury. Elżbieta wręcz zrezygnowała z kolejnych zajęć (chodzi na dwie godziny z rzędu, bo „to łagodne ćwiczenia, więc nie ma problemu”), inaczej trudno by jej było wykroić czas na rozmowę. We wtorki do południa ma bowiem malarstwo, a wieczorami cykliczne spotkania z globtroterami, dzięki którym może zobaczyć kawałek świata na zdjęciach i w opowieściach z ich podróży. Środy są zarezerwowane dla qigong, starożytnej chińskiej gimnastyki, która pomaga jej w „opanowaniu sztuki kontroli energii życiowej”, w czwartki ma pilates, „godzinka wystarczy, bo to mocniejsze zajęcia, bardziej wymagające”. – Ostatnio prowadzący, bardzo sympatyczny młody człowiek, dał nam taki wycisk, że mięśnie brzucha bolały mnie ze trzy dni – śmieje się Elżbieta.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem trafiła na pokaz w dyskusyjnym klubie filmowym, odpoczęła dopiero nazajutrz. – Piątki mam wolne, na szczęście. Chodziłam wcześniej na malowanie jedwabiu, biżuterię z koralików i robienie witraży, poznałam podstawy tych technik, zawsze mogę do tego wrócić. Uczęszczałam do klubu na Nowolipiu, na zajęcia z treningu umysłu i pamięci dla seniorów, mieliśmy tam różne ciekawe zadania na sprawność i szybkość myślenia, na przykład pisaliśmy wypracowanie, w którym w każdym zdaniu musiało znaleźć się słowo na literę W, było też dużo ćwiczeń matematycznych – wylicza. Ale stwierdziłam, że już za dużo tych zajęć, przydałby się dzień dla domu, męża, żeby zrobić pranie, posprzątać, bo bardzo lubię, jak mam wszystko poukładane, wtedy się świetnie czuję – wyjaśnia Ela. Długo jednak w domu nie wytrzymuje, w weekendy ciągnie męża na koncerty, do kina i teatru, razem też ćwiczą w domu. – Ale tego nie liczę, bo raczej go obserwuję, koryguję pozycje, jestem bardziej wtedy w roli nauczyciela niż osoby ćwiczącej.

Danuta ma mniej zajęć we wtorki, to dzień zarezerwowany na załatwianie innych spraw: poczty, urzędu, lekarza. I regenerację, bo w środy od rana gna na ceramikę, jedną po drugiej, ale w dwóch pracowniach, w różnych częściach Warszawy, więc z dojazdami schodzi pół dnia. W czwartki widzą się z Elą na pilatesie, w piątki już sama chodzi na aktywny relaks przy muzyce. – Jak się ćwiczy rzetelnie i chce naprawdę zmęczyć, to można się nieźle spocić. Ale jeśli ktoś nie ma siły czy możliwości fizycznych, to ćwiczy po swojemu. I też jest zadowolony – podkreśla Danuta. Artystycznie, poza wspomnianą ceramiką, realizuje się również w hafcie sutaszowym i makramie, które poznała przez internet, oraz malowaniu jedwabiu na zajęciach w domu kultury. – Też mnie to bawi, zajmuje, sprawia przyjemność. Robię kolczyki, maluję szale i apaszki, czy to dla siebie, czy na prezenty. Większość znajomych została już obdarowana, czy tego chcieli, czy nie – śmieje się. – Większość robię sama w domu, tylko na zajęcia z jedwabiu chodzę co drugi tydzień. Zaczęłam w zeszłym roku, są tak zorganizowane, że każdy może dołączyć w każdej chwili, prowadzi je bardzo fajna dziewczyna – stwierdza Danuta i zaraz się poprawia. – Mówię dziewczyna, bo jest w naszym wieku. Ale dla ciebie to my jesteśmy już starsze panie…

Czytaj więcej

Czy ambicje w pracy to droga do samotności?

– Ale wcale się tak nie czujemy! – wtrąca Elżbieta. – Mówimy o sobie: starsze panie, emerytki, seniorki tylko na potrzeby tej rozmowy – przytakuje Danuta. I wspomina, jak kiedyś z przymrużeniem oka obserwowała swojego teścia. – Śmiałam się, bo co mu proponowaliśmy, żeby do nas wpadł, odpowiadał: muszę sprawdzić w grafiku. I on rzeczywiście funkcjonował według tego, co sobie zaplanował, kiedy był czas na czytanie gazety, żeby być na bieżąco, kiedy spacer, zakupy, kiedy kurs komputerowy – wyjaśnia. – Zwłaszcza tym ostatnim nas wszystkich zaskoczył, po osiemdziesiątce nauczył się buszować po internecie. Miał dzięki temu większą płaszczyznę porozumienia, zwłaszcza z wnukami. I przede wszystkim wielką frajdę dla samego siebie.

Zrozumiała go tak naprawdę dopiero wtedy, gdy przyszedł czas na jej własną emeryturę. – Całe życie pracowałam w biurze, wychowywałam dwóch synów, zajmowałam się domem, nie miałam czasu na rękodzieło czy samorealizację. Choć jakieś plastyczne upodobania czy zdolności miałam – opowiada. – W domu zajęć nie brakuje, trzeba zrobić zakupy, posprzątać, ugotować. Ale u mnie robi się to wspólnie, więc nigdy nie było to moją pasją, sensem mojego życia, zawsze chciałam coś poza tym, coś więcej – wyjaśnia Danuta. I przyznaje, że gdy przestała pracować zawodowo, nie mogła sobie znaleźć miejsca w czterech ścianach. – Stąd pomysł dzieciaków, żebym zajęła się czymś kreatywnym, syn z synową sprezentowali mi karnet do pracowni, w której mogłam wybrać dowolne zajęcia. Zdecydowałam się na ceramikę, a dalej to już jakoś poszło.

Tu łączą się historie Danuty i Eli, która z pracy w wydawnictwie odchodziła na emeryturę, gdy jej mąż wciąż był aktywny zawodowo. – Miał swoją firmę, dopóki mu się to trochę nie znudziło i nie przestało być opłacalne. A ja? Siedzenie w domu samej przez cały dzień albo tylko we dwójkę było dla mnie niewyobrażalne. Szukałam więc czegoś dla siebie, a ciągle było mi mało, tak dochodziły kolejne zajęcia – wyjaśnia. I stwierdza stanowczo: – Przecież emerytura nie oznacza, że trzeba zastygnąć w fotelu z pilotem od telewizora w ręku. Wręcz przeciwnie, okazuje się, że mam teraz znacznie mniej wolnego czasu, niestety.

– Dlaczego niestety? – dziwię się, a Ela wybucha śmiechem. – Bo jeszcze coś więcej by się chciało.

***

Muzą Małgorzaty jest Melpomena. Od zawsze była na bieżąco z repertuarem stołecznych scen, a od ponad siedmiu lat występuje na deskach Teatru Warszawa +50 (TW+50). – Tak się złożyło, że jesteśmy same dziewczyny, panów w naszej grupie wiekowej jest mniej. A mam też wrażenie, że rzadziej garną się do takich aktywności – zauważa. Sama owdowiała bardzo młodo, dwóch synów wychowała tylko z pomocą teściowej. Opowiada: – Pracowałam w banku na różnych stanowiskach, ostatnie kilkanaście w kasie walutowej na lotnisku. Lubiłam tę pracę, ale w pewnym momencie zrobiło się nieciekawie, łapano klientów na wszelkie produkty bankowe i za wszelką cenę.

– Jak w fast foodach: „a może frytki do tego”? – dopytuję, na co Małgorzata aż się wzdryga. – Jeszcze gorzej. Byliśmy non stop monitorowani, musieliśmy codziennie zdawać relację, ile wykonaliśmy telefonów, ile osób udało się namówić na kredyty, lokaty, fundusze, nawet po znajomych szef kazał nam dzwonić. Ze wszystkiego nas rozliczał, bo sam był odgórnie naciskany.

Nie po drodze jej było z taką polityką, bo klienci do jej okienka wpadali na chwilę, żeby wymienić złotówki przed odlotem – to raz. Dwa: godziło to w jej system wartości. – Nie umiem namawiać kogoś na coś, co do czego nie jestem przekonana, że będzie korzystne. A wiedziałam w tym przypadku, że klient nic na tym nie zyska, w najlepszym przypadku wyjdzie na zero – wyjaśnia. W efekcie co chwila lądowała na dywaniku u dyrektora, przestała otrzymywać premie. Nie chciała brać udziału w wyścigu szczurów, do którego przystąpiły nawet jej koleżanki z sąsiednich kas walutowych, z utęsknieniem czekała na wcześniejszą emeryturę. Ale gdy ta nadeszła, pojawił się kolejny problem. – Wiedziałam, że muszę coś ze sobą zrobić, bo byłam jeszcze młoda, sprawna, bardzo aktywna.

Najpierw zapisała się na Uniwersytet Trzeciego Wieku, myślała, że to będzie miejsce, gdzie poczuje się jak u siebie. Uczyła się tam angielskiego i hiszpańskiego (zrezygnowała, gdy wprowadzono odpłatność za zajęcia), później przeniosła się do klubu seniora, ale i tam nie zabawiła zbyt długo. – Było fajnie, dopóki nie zaczęło się siedzenie przy herbatce, obgadywanie jedna drugiej i rozmowy o chorobach. To mi nie pasowało, dla mnie to była strata czasu, bo nie chciałam tylko gadać, a już na pewno nie na takie tematy. Chciałam działać.

Tak trafiła do stowarzyszenia Pracownia Filmowa Cotopaxi, konkretnie do projektu skierowanego do seniorów. – Dwójka wspaniałych młodych ludzi przyszła do klubu z propozycją warsztatów filmowych, natychmiast się zapisałam, pochłonęło mnie to bez reszty – Małgorzata rozpromienia się na to wspomnienie. – Przez pięć edycji nauczyłam się robić dobre zdjęcia, operować kamerą, pisać scenariusze. A na premierach w kinie Muranów, gdzie prezentowaliśmy efekty naszej pracy, krótkie etiudy, czułam się nieomal jak na czerwonym dywanie.

Czytaj więcej

Mężczyźni będą nienawidzić kobiet, a kobiety gardzić mężczyznami

Po kilku latach projekt dla seniorów został zamknięty (z tego, co wiadomo Małgorzacie, była to decyzja stowarzyszeniu narzucona), nie została jednak na lodzie. – Gdy jeszcze działaliśmy, zawitała do nas Magdalena Engelmajer, aktorka, wraz z mężem prowadzą własny teatr, wystawiają cudowne sztuki. Szukała chętnych do grupy teatralnej seniorów, zgłosiłam się – opowiada Małgorzata. – Skoro warsztaty filmowe tak dobrze mi poszły i dały tak wielką radość oraz satysfakcję, chciałam spróbować czegoś więcej, jeszcze bardziej się rozwijać, jeszcze więcej łapać kontaktu z ludźmi.

Od 2017 roku, czyli od początku działalności grupy impro w Fundacji Seniorwizacja, podnosi poprzeczkę coraz wyżej. – Gdy zobaczyłam ogłoszenie Kariny, zapisałam się od razu. Akurat parę tygodni wcześniej poszłam z koleżanką na spektakl, jak się okazało improwizację, aż nie chciało mi się wierzyć, że to naprawdę, bez scenariusza – wspomina. Gdy więc padła propozycja, by ktoś z publiczności spróbował swoich sił z improwizatorami, powiedziała: sprawdzam. – Zagrałam z nimi scenkę, nie miałam tremy, bo już przecież od kilku lat występowałam w teatrze. Ale to było jednak coś innego, musiałam zdać się na swoją kreatywność i szybkość reakcji. Chyba poszło mi nieźle, bo dostałam wielkie brawa, że jako seniorka odważyłam się stanąć ramię w ramię z młodymi. I już wiedziałam, że to będzie moja kolejna pasja.

***

Na zajęciach w Centrum Aktywności Międzypokoleniowej Nowolipie gubię się już przy rozgrzewce. Trzeba zsynchronizować umysł i ciało, wybijać rytm w odpowiednim tempie i sekwencji, a do tego rzucić dwa hasła pasujące do zadania. Nie nadążam za pozostałymi uczestnikami, starszymi ode mnie o kilka dekad, a gdy przychodzi improwizacja z prawdziwego zdarzenia, wciskam się w kąt z nadzieją, że nie zostanę wyciągnięta na scenę. Nie muszę, chętni zgłaszają się sami, przed małym audytorium swobodnie improwizują o wycieczce na plażę, do supermarketu lub przez życie i pokonywaniu wymyślonego potwora. Zajęcia kończymy wcześniej, żeby porozmawiać o aktywności w wieku senioralnym.

Irena: – Staram się znaleźć coś wesołego nawet w złych rzeczach. Jak na przykład koleżanki rozmawiają o chorobach, to przerywam i mówię: z lekarzem sobie o tym pogadacie, my zajmijmy się czymś innym. Chcę jak najlepiej wykorzystać swój wolny czas, a najlepiej wykorzystuje mi się go właśnie na improwizację. Już pomijam plusy. To, że szare komóreczki pracują, że jest kontakt z ludźmi, że przeważnie jest to wesołe. Choć nie tylko, poruszamy też trudne tematy.

Ula: – Chodzę tutaj dzięki Irence. Kiedyś nie byłam taka śmiała, ale teraz już jestem. A przede wszystkim pociąga mnie to, że mogę być, kim chcę: sobą albo kimś całkiem wyimaginowanym. I że nikt mi nie zwraca uwagi, nikt mnie nie krytykuje, nie wyśmiewa, nie traktuje z góry, nie mówi: za stara jesteś, zostaw, odejdź, to nie dla ciebie, trzymaj się z boku.

Anna się z tym nie spotkała, przynajmniej nie bezpośrednio, ale i w jej głowie czai się strach. – To nie tyle polega na tym, że ktoś wyśmiewa starszą osobę, że się boję zostać wyśmiana. Bo zdaję sobie sprawę ze swoich niedostatków, które wynikają przede wszystkim z wieku: wolniej myślę, słabiej pamiętam, ręce mi się trzęsą, inaczej wyglądam. A człowiek potrzebuje dobrej samooceny. Ula przytakuje, tu nikt nie boi się powiedzieć: nie daję rady, nie nadążam, muszę usiąść. – To jest tutaj normalne, jak w domu, wśród przyjaciół. Ja osobiście przyszłam tu, bo impro jest jednym z miejsc służących kreacji, a ja mam fisia, lubię tworzyć, dobrze czy źle, wszystko jedno, po prostu lubię. I tutaj tym bardziej mogę to robić.

Anna: – Tutaj mamy możliwość spotkania się z różnymi pokoleniami, jako osobie starszej dodaje mi to odwagi, żeby pokonywać hamulce, przełamywać własne wycofanie. Młodzi dają nam siłę przebicia, a my możemy dać im swoją wiedzę i doświadczenie.

Izabela: – Co dwa miesiące jest jam, Karina daje nam wtedy możliwość występowania na scenie, kontaktu z młodymi improwizatorami. To nie jest tak, że starzy występują ze starymi i dla starych, ludzie się miksują, dołączają do nas młodzi improwizatorzy.

Karina: – Ale przede wszystkim jesteśmy społecznością, która wzajemnie się wspiera.

Marek: – Wielokrotnie obserwowałem, że ktoś przychodzi wygnieciony, nie chce mu się nic, ale posiedzi, popatrzy, wychodzi stąd niesiony jak na skrzydłach.

Izabela: – Chyba najlepszym tego potwierdzeniem jest Krysia, która siedziała obok ciebie. Uczestniczy w naszych zajęciach od początku, a ma już skończone 82 lata. Dziś akurat była trochę wycofana, ale bardzo często się śmieje, chętnie tu przychodzi. Tym bardziej że czuje się zaopiekowana, pomagamy jej jak możemy. Nie wyręczamy jej oczywiście…

Marek: – Ale jeśli potrzebuje pomocy, podjechać do lekarza czy urzędu, to nie ma problemu, Krysia podaje termin, a ja biorę samochód i jedziemy.

Zajęcia z improwizacji w Centrum Aktywności Międzypokoleniowej Nowolipie. – Kiedyś nie byłam taka śm

Zajęcia z improwizacji w Centrum Aktywności Międzypokoleniowej Nowolipie. – Kiedyś nie byłam taka śmiała, ale teraz już jestem – mówi Ula (w środku). Za nią od lewej Irena, Ron i Anna

KARINA KRYSTOSIAK

Izabela: – Te zajęcia rzeczywiście dodają energii. Nam jako rodzinie dały też wewnętrzną siłę, dzięki Karinie przełamaliśmy swoje opory, robimy kolejne projekty. Część z nas należy do Klubu Seniorek i Seniorów Nowoczesnych przy Muzeum Sztuki Nowoczesnej, organizujemy popołudnia ze sztuką, chodzimy do teatrów, robimy spacery improwizowane, do których dołączają przechodnie. Najpierw patrzą na nas trochę jak na dziwolągi, a później sami włączają się w tę naszą zabawę.

Karina: – To bardzo istotne, żeby takie zajęcia były bezpłatne, bo dla wielu seniorów nawet pięć złotych to już jest dużo, a o dotacje jest trudno, szukamy wsparcia, gdzie się da. I generalnie propozycji jest dużo, zdarzyło mi się być na różnych warsztatach i zajęciach. Ale z moich obserwacji wynika, że wiele z nich infantylizuje osoby starsze.

Marek ironizuje: – Weźmy igiełkę, śmełkę, pchełkę.

Izabela: – Mnie to bardzo boli, bo to są osoby, które przeżyły kawał życia, mają mnóstwo doświadczeń, bogatą wiedzę, którą mogą przekazać. A komunikacja z nimi pod tytułem: „weź nóżkę w lewo, nóżkę w prawo, weźmy się za rączki i potańczmy” czy „weź tę igiełkę i wyszyj kwiatuszek”… no przepraszam bardzo.

Karina: – Jestem przeciwniczką takich zachowań, dbam o to, żeby działania Seniorwizacji były rozwijające, aktywizujące, na bardzo wysokim poziomie.

Izabela: – …żeby bodźcowały, prowokowały do różnych rzeczy.

Marek: – …żeby wyciągnąć seniora z fotela.

***

Zastygnięcia w domu obawiała się Danuta. – Gdy przechodziłam na emeryturę, starszy syn już pracował, młodszy kończył studia, a we mnie narastała bariera psychiczna, jak się odnajdę – przyznaje. Perspektywa biegania po domu ze szmatką i stania przy garach była dla niej nie do pomyślenia. – Oczywiście, książki zawsze mnie zajmowały, lubiłam i dalej lubię czytać. Ale to było dla mnie za mało, bałam się, jak się odnajdę, czy już tylko będę gnuśnieć, chodzić po przychodniach i wysłuchiwać o chorobach? Choć Danuta przyznaje, że ma swoje dolegliwości, i to nawet dość poważne. – Ale nie chcę, żeby tylko to mnie absorbowało. Owszem, muszę chodzić do lekarzy, niech tak będzie. Ale resztę czasu chcę spędzać inaczej, po swojemu, wciąż jeszcze jakoś się realizować.

Elżbieta kiwa głową, w imieniu własnym i Danuty deklaruje zdecydowanie: – Bardziej nas pociąga życie aktywne niż takie odsiadywanie. My jesteśmy takie, że chciałybyśmy wszystkiego spróbować.

– W każdym razie zrobić wiele rzeczy – śmieje się Danuta. – Istotne jest to, że nie ma stagnacji, ciągle poznajemy coś nowego. To jest przecież forma ćwiczenia umysłu, utrzymywania sprawności – podkreśla. Istotny dla niej jest też efekt tych aktywności. – Bawi mnie, zajmuje i sprawia przyjemność też to, że mogę zrobić coś dla siebie, synowej, koleżanek – mówi, na co Elżbieta przytakuje: – Bardzo ładne rzeczy robi Danusia, mam od niej chociażby przepiękną bransoletkę.

Twórcze działania pomogły im przetrwać izolację spowodowaną pandemią koronawirusa. – Nie było lekko. Przerabiałam covid, byłam w szpitalu na Stadionie Narodowym – wspomina Danusia. Elżbiety nie dotknęło to bezpośrednio, nie chorowali z mężem – przynajmniej nie na koronawirusa. – Ale rzeczywiście to było trudne, kiedy wszystko pozamykano, ciągnęło nas na zewnątrz, do ludzi. My to jeszcze jakoś sobie dałyśmy radę, siedziałyśmy dużo w internecie, szukałyśmy, co nas zainteresuje, co można robić w domu. Ale mój mąż, który uprawia nordic walking, chodzi do klubu fitness, na spotkania w klubie seniora, był bardzo nieszczęśliwy z powodu lockdownu – opowiada Ela. Szybko jednak przepędza te wspomnienia. – Już o tym zapomnieliśmy. Jakoś tak działa ludzki umysł, że ucieka od tego, co było złe. Kilka dni później rozmawiamy z Małgorzatą u niej w domu, wspominamy wtorkowe „impro”. – Dobrze mi się żyje, przez to, że chodzę na te zajęcia, zawieram przyjaźnie z nowymi ludźmi, czuję się szczęśliwa, spełniona, czuję, że żyję i że cały czas się rozwijam. Bo jednak te zajęcia, zarówno teatralne, jak i impro, bardzo uaktywniają człowieka, mózg musi cały czas pracować – zapewnia.

Dlaczego ciągle ją tak gna, dlaczego nie może wysiedzieć w miejscu? – Na pewno nie z powodu samotności. Chociaż mieszkam sama, nigdy nie czułam się samotna. Właściwie nie znam takiego uczucia, bez przerwy coś się wokół mnie dzieje, ktoś dzwoni, z kimś się spotykam – podkreśla. – Ale większość seniorów, nawet moich koleżanek z różnych klubów, przyznaje, że uciekają w ten sposób od samotności, że bardzo im ona doskwiera.

Zdaniem Małgorzaty istnieje coś takiego jak „samotność w tłumie” i często dotyczy jej rówieśników. – Bo samotność może dotknąć przecież nawet kogoś, kto mieszka z dużą rodziną. Myślę, że to zależy w dużej mierze od charakteru człowieka, od jego doświadczeń, z jakiegoś powodu ktoś nie przyciąga ludzi, nie otwiera się na nich. Może miał trudne przeżycia, może zawiódł się na ludziach, został skrzywdzony? – zawiesza w powietrzu kolejne pytania.

Ją samą dręczą inne. – Boję się, że ludzie się ode mnie odsuną, pomyślą, że zadzieram nosa, bo nie poznaję znajomych na ulicy – przyznaje z wyraźną troską. To przez wzrok, coraz słabiej widzi, jak w krzywym zwierciadle, niewyraźnie. W jej przypadku okulary nic nie dadzą, a operacja nie pomogła, Małgorzata ma wręcz wrażenie, że jej stan się pogorszył. – Jeszcze do niedawna mnie to nie dotyczyło, ale teraz zwłaszcza wieczorami mam problem, boję się, że nie zobaczę krawężnika, przewrócę się, połamię.

To dlatego zrezygnowała z kolejnej grupy teatralnej, do której miała chęć dołączyć. – Zajęcia są daleko ode mnie, musiałabym dojeżdżać tramwajem i dojść spory kawałek, a organizowane są późnym wieczorem, do 21.30. Byłam raz, parę tygodni temu, ale nikt nie szedł w moim kierunku. I wracałam z nich wolniutko, ostrożnie, ale i tak wciąż się bałam – opowiada z wyraźnym smutkiem. Zaraz go jednak przepędza, uśmiecha się i stwierdza, że tak łatwo się nie podda. – Bo gna mnie do ludzi, żeby jakoś fajnie spędzić czas i nie stetryczeć. W końcu do tej pory musiałam chodzić do pracy, wychowywać dzieci, prowadzić dom. A teraz już nic nie muszę i jest mi z tym bardzo dobrze.

Wtorek wieczór, zajęcia z improwizacji w Centrum Aktywności Międzypokoleniowej Nowolipie w Warszawie. Dominuje pokolenie seniorów. W wieku przedemerytalnym są tu dzisiaj tylko prowadzący, Karina Krystosiak i Ron Kaczmarek. Szeregi grupy przetrzebiła pandemia. – Z powodu koronawirusa i obostrzeń mogliśmy przez jakiś czas robić spotkania tylko przez internet. To nam wyeliminowało wiele osób, także młodych, bo przy pracy zdalnej dodatkowe zajęcia online to już było dla nich za dużo – mówi Izabela, jedna z improwizatorek, prywatnie mama Kariny.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi