Jak zaufaliśmy obcym

Przez wieki o zaufaniu i lojalności między ludźmi decydowały więzy krwi. Do zerwania tej zależności przyczynił się m.in. Kościół katolicki, przypadkowo kładąc podwaliny pod liberalną demokrację, a nawet rewolucję przemysłową.

Publikacja: 30.09.2022 17:00

Jak zaufaliśmy obcym

Foto: mirosław owczarek

W słynnym teście zaprojektowanym przez Salomona Ascha badana osoba ma za zadanie zdecydować, która z trzech różnej długości kresek ma taką samą długość jak czwarta. 98 proc. osób rozwiązuje to proste zadanie poprawnie, gdy robi to samodzielnie. Ale prawdziwy eksperyment polega na sprawdzeniu konformizmu badanego. W tym celu oprócz osoby testowanej do laboratorium wprowadza się też kilkoro innych, rzekomo badanych osób, które głośno podają swoje – niepoprawne – rozwiązanie zadania. Większość testowanych osób zmienia pod ich wpływem swoją odpowiedź. Ale liczba takich konformistów różni się bardzo w zależności od miejsca pochodzenia; w Hongkongu jest ich dwa razy, a w Zimbabwe nawet trzy razy więcej niż w USA.

Ich zachowanie ma więc też podłoże kulturowe. Joseph Henrich, profesor antropologii na Harvardzie, by odkryć, skąd się ono bierze, poddał analizie pewną grupę ludzi (którą dawno temu zwykliśmy nazywać białymi), używając dla niej – przebiegle – akronimu WEIRD (ang. western, educated, industrialized, rich, and democratic). Chciał zbadać jej kulturową, a w konsekwencji również psychologiczną, odrębność od innych populacji. Wnioski zebrał w książce „The WEIRDest People in the World” („Najdziwniejsi ludzie świata”). Pokazuje w niej, że owa odrębność dała tej grupie przewagę nad innymi oraz przyniosła jej demokrację, iPhone’a i Netfliksa. Jakby tego było mało, dowodzi wreszcie, że to kulturowe odseparowanie WEIRD od reszty ludzkości dokonało się za sprawą... Kościoła katolickiego.

Inne przykłady tych różnic? Aż do 2002 roku dyplomaci ONZ zwolnieni byli – z racji immunitetu – z płacenia mandatów za nielegalne parkowanie w Nowym Jorku. Sytuacja ta stworzyła naturalny eksperyment weryfikujący ich skłonność do przestrzegania abstrakcyjnych reguł lokalnej społeczności. W ciągu pięciu lat, od 1997 do 2002 roku policja nowojorska uzbierała 150 tys. nieopłaconych przez nich mandatów. Wśród nich nie było ani jednego mandatu wydanego dyplomatom Szwecji, Kanady czy Australii. Tymczasem każdy z dyplomatów Egiptu, Czadu i Bułgarii dostał ich ponad 100.

W Dylemacie Pasażera rozpatrywany jest następujący scenariusz. Wyobraź sobie, że jedziesz samochodem, który prowadzi twój przyjaciel. Przekracza on dozwoloną prędkość i potrąca pieszego. Jesteś jedynym świadkiem zdarzenia. Czy uważasz, że twój przyjaciel ma prawo oczekiwać, że w czasie rozprawy sądowej skłamiesz, by ratować jego skórę? Czy rzeczywiście tak zrobisz? Ogromna większość obywateli Wenezueli, Nepalu i Korei Południowej tak właśnie by zrobiła, ale tylko 10 proc. Kanadyjczyków Szwajcarów i Amerykanów. Przestrzeganie reguł i ufność wobec instytucji jest dla tych drugich ważniejsza niż lojalność wobec rodziny czy przyjaciół.

Kilkanaście lat temu psycholog Robert Nisbett zauważył interesującą różnicę w sposobie myślenia Azjatów i Amerykanów: ci pierwsi myślą holistycznie, ci drudzy analitycznie. Azjaci bardziej koncentrują się na relacjach i związkach, Amerykanie na indywidualnych elementach i ich własnościach. Oto prosty eksperyment ilustrujący tę różnicę. Badanej osobie pokazuje się zdjęcie królika oraz zdjęcia kota i marchewki. Jej zadaniem jest stwierdzenie co bardziej „pasuje” do królika. Przypisanie królikowi kota wskazuje na myślenie analityczne: badany prawdopodobnie użył abstrakcyjnej reguły, że zarówno królik, jak i kot są zwierzętami. Z drugiej strony, powiązanie królika z marchewką to myślenie funkcjonalne, bo króliki jedzą marchewki. Eksperymenty Nisbetta powtórzono na grupie 3000 ludzi z 30 krajów. Aż 70–80 proc. Holendrów, Finów i Szwedów reprezentowało myślenie analityczne, wobec 20–30 proc. Serbów, Boliwijczyków czy Filipińczyków.

A jak wypadają w takich testach Polacy? W większości tego typu rankingów lądujemy w środku stawki, gdzieś między Zimbabwe a Skandynawią.

Czytaj więcej

Umarł król Javier Marias

Siła więzów krwi

Jacy zatem są WEIRD? Otóż są oni nastawionymi na siebie indywidualistami myślącymi analitycznie i niekonformistycznie. Skupiają się raczej na sobie – swoich przymiotach, osiągnięciach i aspiracjach – niż nad związkami z innymi i swoją rolą społeczną. Postrzegają się jako byty niepowtarzalne, a nie elementy społeczności. Paradoksalnie, pomimo silnego indywidualizmu stosują się do obiektywnych i bezstronnych reguł zachowań – oczekując tego samego od innych – dzięki czemu są ufni, uczciwi i pomocni wobec obcych. W rozumowaniu używają reguł i kategorii uniwersalnych redukując skomplikowane zjawiska do ich pojedynczych elementów.

Ta jaskrawa różnica między psychologią WEIRD a resztą świata jest w historii ludzkości fenomenem stosunkowo niedawnym. Jej źródłem jest rozpad związków klanowych w społecznościach europejskich w wiekach średnich. Wszyscy bowiem zaczynaliśmy tak samo. Grupy zbieracko-łowieckie organizowały się w oparciu o związki krwi, bo ludzie mają wrodzoną skłonność do altruistycznych zachowań wobec osób genetycznie sobie bliskich. Ta klanowość czy plemienność grup ludzkich dawała ich członkom oczywiste przywileje: poczucie bezpieczeństwa, wzajemne zaufanie, wspólną realizację projektów o dużej skali.

Trwałość, siła i zakres związków klanowych determinowane były z kolei przez ścisłe reguły i zwyczaje dotyczące instytucji małżeństwa. W celu wzmocnienia związków krwi małżeństwa zawierane były między osobami spokrewnionymi i stosownie aranżowane przez patriarchów rodu. W wielu takich społecznościach dopuszczalna była poligynia i zalecany lewirat (poślubienie wdowy przez brata jej zmarłego męża). Praktycznie nigdzie nie istniały nuklearne rodziny zamieszkujące osobne domostwo.

Żadna z tych reguł nie ma dziś zastosowania w społeczeństwach Zachodu. Wbrew pozorom jest to bardzo nietypowe. Spośród 1200 przeszłych i obecnych społeczności opisanych przez antropologów w tzw. Atlasie Etnograficznym tylko 0,7 proc. jest podobnych do naszej. Jeszcze dziś, ponad 50 proc. małżeństw w Pakistanie i Sudanie zawieranych jest między kuzynami pierwszego lub drugiego stopnia.

Jak to się stało? Co doprowadziło do tego, że nasze społeczeństwa tak drastycznie różnią się od przeszłych i wielu współczesnych populacji ludzkich? To zasługa Kościoła.

W kolejce po spadek

Od samego początku swego istnienia Kościół niezwykle aktywnie zwalczał „klanowość” społeczeństw pozostających pod jego kontrolą. Robił tak głównie przez wprowadzanie niespotykanych niemal nigdy wcześniej restrykcji dotyczących tego, kto z kim może legalnie wziąć ślub. I tak, już w 306 roku synod w Elvirze zakazuje sororatu (nakaz poślubienia przez mężczyznę siostry swojej żony po jej śmierci albo jeśli jest ona bezpłodna). Kilka lat później synod w Neocezarei rozciąga ten zakaz także na lewirat. W 506 roku synod w Agde zakazuje małżeństw między kuzynami pierwszego i drugiego stopnia oraz wszelkimi innymi osobami tak blisko spokrewnionymi. 500 lat później synod w Selingenstadt zakazuje małżeństw między kuzynami szóstego stopnia a synod w Ingelheim między parą ludzi spokrewnionych w jakikolwiek sposób! Małżeństwa zawarte wbrew tym zakazom traktowane były jako kazirodcze, a kary niezwykle surowe. Cesarz bizantyjski Leon III groził winnym karą chłosty, król hiszpański zaś Reccared I skazywał ich na wygnanie i konfiskatę majątku.

Kościół rutynowo stosował wobec sprawców ekskomunikę, a nawet anatemę, i wykluczał dzieci pochodzące z takich związków z możliwości dziedziczenia majątku. Aby łatwiej wyłapywać winowajców Kościół zakazał zawierania małżeństw potajemnie i wprowadził do dziś istniejącą instytucję zapowiedzi przedmałżeńskich.

Ta trwająca już niemal 2 tysiące lat niezwykle agresywna polityka zwalczania związków „kazirodczych” rodzi oczywiście pytanie o motywacje Kościoła. Wbrew pozorom nie chodziło ojcom Kościoła o dobro dzieci. Prawdopodobieństwo wystąpienia wad genetycznych u dzieci za związku kuzynów szóstego stopnia jest znikome. Co więcej, zupełnie niezrozumiały byłby przy takiej interpretacji wprowadzony przez papieża Zachariasza w 746 roku zakaz małżeństw z którymkolwiek z rodziców chrzestnych czy aktywne zniechęcanie bezpotomnych małżeństw do adopcji dzieci (adopcja stała się legalna we Francji w 1892 roku, a w Anglii dopiero w 1926 roku!). Tu chodziło o coś innego.

W większości społeczeństw o silnych związkach klanowych ziemia jest wspólną własnością całego rodu. Nie do pomyślenia jest jej sprzedaż czy odstąpienie, bo wymagałoby to zgody wszystkich zainteresowanych. Własność indywidualna ziemi – tak jak ją dziś rozumiemy – staje się możliwa dopiero wtedy, gdy związki plemienne zostają zerwane. W takiej społeczności aż do niedawna dziedziczenie ziemi odbywało się w ramach nuklearnej rodziny za pośrednictwem męskiego następcy. Oczywiście, takiego następcy może zabraknąć, bo 20 proc. małżeństw nie ma dzieci, a pozostałe 20 proc. ma tylko córki. Historycznie radzono sobie z brakiem męskiego potomka na trzy różne sposoby: przez adopcję (najczęściej u krewnych), poligamię lub powtórne małżeństwo. Kościół zablokował wszystkie te możliwości po to, by móc być potencjalnym spadkobiercą.

Ten misterny plan wymagał już tylko ostatniego elementu: nakłonienia bezpotomnych a bogobojnych chrześcijan do przekazywania majątku Kościołowi. Niezwykle pomocna okazała się tu przypowieść Jezusa o uchu igielnym, przez które łatwiej przejść wielbłądowi niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego. Żyjący w IV wieku Święty Ambroży nadał tym słowom praktyczny wymiar. Otóż nie trzeba pozbywać się majątku za życia, wystarczy to zrobić na łożu śmierci i najlepiej przekazać go biednym za pośrednictwem Kościoła. Pomysł chwycił, bo bogaci chrześcijanie nie musieli już żyć w biedzie, żeby zapewnić sobie miejsce w królestwie niebieskim. Władcy świeccy musieli wręcz ograniczać entuzjazm wiernych, którzy gotowi byli dla własnego zbawienia pozbawić środków do życia pozostawioną po sobie rodzinę. Ale największym beneficjentem był oczywiście Kościół. Już w 900 roku był on właścicielem 35 proc. ziemi uprawnej w Niemczech i 44 proc. we Francji. Do czasów reformacji co najmniej połowa ziemi w Niemczech przekazana została Kościołowi „na rzecz” całkiem tego nieświadomych biednych...

Czytaj więcej

Agata Puścikowska. Siostry nadziei. Nieznane historie bohaterskich kobiet walczących na Ukrainie

Zwiększona mobilność

Ale ta chytra polityka miała zupełnie niezamierzone efekty uboczne. W miarę rozpadania się instytucji opartych na związkach krwi Europejczycy zyskiwali coraz większą swobodę przemieszczania się: zarówno fizycznie, jak też w relacjach z innymi ludźmi. Zwolnieni ze zobowiązań i współzależności rodzinnych ludzie mogli sami wybierać sobie partnerów: przyjaciół, współmałżonków, wspólników, a nawet mocodawców. Fizyczna mobilność dała impuls rozwojowi miast i powstawaniu w nich samorzutnych, ochotniczych stowarzyszeń i organizacji. Co najważniejsze jednak, tym dość powszechnie znanym zmianom społecznym towarzyszyły opisane na wstępie unikalne zmiany w kulturze i psychologii jej uczestników.

Zasadne jest oczywiście pytanie czy to właśnie rozpad więzi plemienno-klanowych, a nie jakieś inne czynniki były źródłem tych zmian. Otóż chyba najbardziej spektakularną konkluzją książki Henricha jest udokumentowanie tej właśnie zależności. Autor porównał dane o częstotliwości zawierania małżeństw między kuzynami (miara ta jest dość wiernym wskaźnikiem intensywności związków klanowych w danej społeczności) z wynikami eksperymentów mierzących skłonność do zachowań typowych dla psychologii WEIRD (takich jak te opisane we wstępie).

I tak, w Dylemacie Pasażera odmawia składania fałszywego zeznania 83 proc. Czechów, 68 proc. Japończyków i 52 proc. Hindusów. W krajach tych małżeństwa między kuzynami to odpowiednio 0,1 proc., 5 proc. i 11 proc. wszystkich małżeństw. Analitycznie myśli 78 proc. Holendrów, 56 proc. Peruwiańczyków i 40 proc. Indonezyjczyków, a małżeństwa między kuzynami w tych krajach to 0,1 proc., 2 proc. i 11 proc. Ten wzorzec powtarza się we wszystkich eksperymentach: im niższa intensywność więzi klanowych w danej społeczności, tym powszechniejsze stają się zachowania typowe dla psychologii WEIRD. Co jeszcze bardziej niewiarygodne, okazało się, że istnieje bezpośredni związek między czasem obecności Kościoła (mierzonym od założenia pierwszego biskupstwa) w danym regionie Europy a cechami WEIRD. Najsilniej cechy te występują na terenach byłego państwa Karolingów i słabną im od niego dalej. Do dziś widać to wyraźnie na terenie Włoch, których południe długo pozostawało poza zasięgiem wpływów Kościoła. Nic dziwnego zatem, że jeszcze teraz częstotliwość małżeństw między kuzynami na Sycylii to 4 proc. wobec 0,4 proc. na północy, co w efekcie doprowadziło do wyraźnych różnic psychologicznych między obu tymi populacjami.

Narodziny zaufania

Od dziesiątków już lat naukowcy usiłują znaleźć wytłumaczenie, dlaczego rewolucja przemysłowa nastąpiła w Europie. Nic tego nie zapowiadało. W 1068 roku muzułmański uczony Said ibn Ahmad podzielił ludy Ziemi na cywilizowane i barbarzyńskie – do tych drugich zaliczył czarnych mieszkańców Afryki i Europejczyków. O naszych przodkach pisał: „brakuje im ciekawości otaczającego ich świata i inteligencji (...) owładnięci są ignorancją i apatią, brakiem wnikliwości i głupotą”. Jeszcze w połowie XVIII wieku to Chiny były najbogatszym krajem świata. Dlaczego więc Europa? Hipotezy były przeróżne: dostępność angielskiego węgla, długość europejskiej linii brzegowej, geniusz myślicieli oświecenia, intensywność wojen w Europie, rozwój nauki. Choć Joesph Henrich nie odrzuca żadnej z nich, to uważa, że to szczególny rys psychologiczny Europejczyków pełnił tu znaczącą rolę.

Dla dobrze funkcjonującego rynku, gdzie dobra wymieniają obcy sobie ludzie, potrzebne są stosowne reguły zachowań. Takie bezosobowe transakcje wymagają bowiem wzajemnego zaufania, uczciwości i kooperacji. To nietypowe standardy, bo umniejszają one wartość powiązań rodzinnych, osobistych związków czy lojalności klanowej. Przez większość naszej historii i w większości społeczeństw lojalność grupowa i honor rodziny bardziej liczyły się niż bezosobowa uczciwość.

Oto prosty eksperyment ilustrujący ten fenomen. W grze w ultimatum (ang. The Ultimatum Game) dwie obce sobie osoby mają podzielić się podarowanymi im 100 złotymi. Ale podział ten odbywa się w dość przewrotny sposób, bo to jeden z uczestników oferuje drugiemu dowolną część, powiedzmy 10 zł, z owej sumy. Drugi uczestnik może ofertę zaakceptować i wówczas dostaje 10 zł (90 zł przypada wtedy oferentowi) albo ją odrzucić i wówczas żaden z uczestników nie dostaje ani grosza. Mieszkańcy Los Angeles oferowali przeciętnie 48 proc. całkowitej kwoty, tłumacząc, że czuliby się winni, gdyby zaoferowali mniej. W eksperymentach przeprowadzonych w plemieniu Matsigenka w Amazonii przeciętna oferta to 26 proc. Tutaj z kolei, uczestnicy nie czuli się zobowiązani, by dzielić się z obcą osobą „sprawiedliwie” i nie rozumieli, jak ktoś mógłby w ogóle odrzucić jakąkolwiek niezerową ofertę.

Czytaj więcej

Konkrecje jak złoto. Ruszył wyścig po surowce z morskiego dna

Nie taki pępek świata

Choć argument o znaczeniu psychologii WEIRD dla rozwoju ekonomicznego Europy wydaje się przekonujący, to chyba nie on jest największym walorem książki Henricha. Najbardziej zaskakująca wydaje się być główna teza autora o psychologicznej odrębności Europy. Nie dość, że jest ona solidnie uzasadniona eksperymentalnie, to ma dalekosiężne konsekwencje polityczne. Jak pisał jeden z komentatorów, filozof Daniel Dennett, „jeden z pierwszych wniosków, jakie powinniśmy wyciągnąć z tej ważnej książki, to konstatacja, iż umysłowość WEIRD rzeczywiście istnieje; ...musimy przestać zakładać, że nasze reguły są »uniwersalne«”.

Skoro tak bardzo się od siebie różnimy, to nie ma powodu sądzić, że instytucje gospodarcze i polityczne funkcjonujące w USA czy Europie można dokładnie kopiować gdzie indziej. Co więcej, nie są one dziś wcale potrzebne do rozwoju gospodarczego czy cywilizacyjnego. Kraje takie jak Korea Płd. czy Singapur przez wiele lat radziły sobie znakomicie bez wolnego rynku i liberalnej demokracji. Ta banalna skądinąd obserwacja jest jednak regularnie ignorowana przez polityków i ekonomistów przekonanych o uniwersalności i nadrzędności rozwiązań europejskich czy amerykańskich. Po wojskowej interwencji w Afganistanie w 2001 roku, Amerykanie postanowili zaprowadzić tam demokrację w zachodnim stylu i w tym celu zorganizowali wybory do parlamentu. Zaraz po nich zapytano mieszkańca jednej z afgańskich wsi, jak w praktyce to wyglądało. Oto jego odpowiedź:

„Przyjechało do nas paru ludzi z miasta i tłumaczyli nam, jak mamy na kartce papieru zaznaczyć swój wybór. Słuchaliśmy ich uprzejmie, bo przyjechali z daleka i nie chcieliśmy być niegrzeczni, ale przecież nie musieli nam mówić, kogo mamy wybrać. Więc zrobiliśmy te znaczki tak, jak chcieli, bo od początku wiedzieliśmy, kto będzie nas reprezentował – oczywiście, Agha-i-Sayyaf”.

„A jak zdecydowaliście się na niego?”

„Zdecydowaliście? Co to za pytanie? Jego rodzina żyje tutaj od czasów Dost Mohhameda Khana, a może i dłużej... Czy pan wie, że mój szwagier ma kuzyna, który jest mężem bratowej Sayyafa? To jeden z naszych”.

30 lat temu przepowiadano nam ogólnoświatowe zwycięstwo rządów liberalnej demokracji, a tym samym rychły koniec historii. Coraz lepiej widać, że nieprędko się to stanie. Zbyt się od siebie różnimy.

Jarek Gryz jest profesorem informatyki i filozofii na Uniwersytecie York w Toronto.

W słynnym teście zaprojektowanym przez Salomona Ascha badana osoba ma za zadanie zdecydować, która z trzech różnej długości kresek ma taką samą długość jak czwarta. 98 proc. osób rozwiązuje to proste zadanie poprawnie, gdy robi to samodzielnie. Ale prawdziwy eksperyment polega na sprawdzeniu konformizmu badanego. W tym celu oprócz osoby testowanej do laboratorium wprowadza się też kilkoro innych, rzekomo badanych osób, które głośno podają swoje – niepoprawne – rozwiązanie zadania. Większość testowanych osób zmienia pod ich wpływem swoją odpowiedź. Ale liczba takich konformistów różni się bardzo w zależności od miejsca pochodzenia; w Hongkongu jest ich dwa razy, a w Zimbabwe nawet trzy razy więcej niż w USA.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje