Polityka brudna jak węgiel

Przez 30 lat obserwowania polskiej polityki widziałem wiele, ale mało przypominam sobie tak obrzydliwych zagrań, jak to, co robi opozycja wokół węglowego embarga.

Publikacja: 29.07.2022 10:00

Polityka brudna jak węgiel

Foto: Darek Delmanowicz/pap

Sondaż, w którym Koalicja Obywatelska prześciga Prawo i Sprawiedliwość o punkt procentowy, wszyscy komentują jako wydarzenie. Po roku 2015 było już kilka takich badań opinii. Ten przychodzi w momencie wyjątkowego rozpalenia nastrojów. W upalne lato politycy próbują prowadzić bardzo brutalną kampanię – na grubo ponad rok przed wyborami.

Jarosław Kaczyński odniósł się do sprawy podczas jednego ze swoich występów poza Warszawą. Opowiadając, że PiS też mógłby stworzyć czy przejąć sondażownię i dawać sobie choćby 60 proc. poparcia. Wypada przypomnieć, że w przeszłości wyborcy PiS wręcz odwoływali się do niektórych sondaży pracowni Kantar. Oczywiście, zaraz pojawiły się kolejne sondaże, w których Zjednoczona Prawica wciąż wygrywa. Niemniej pewna tendencja jest faktem. Potwierdził ją sam prezes PiS, jadąc w Polskę i zmuszając do tego kolegów, z premierem na czele.

Wilcze prawo opozycji

Kaczyński występuje na tle z góry przygotowanej publiki. Ale już premier Morawiecki dopuścił raz czy drugi do konfrontacji z ludźmi krzyczącymi mu w twarz o drożyźnie i kłopotach z węglem. Złe nastroje to jest po prostu fakt. Inną sprawą jest osąd okoliczności tego swoistego osaczenia rządzących przez społeczne nastroje.

Jestem historykiem politycznych dziejów Stanów Zjednoczonych. I po pierwszej, i po drugiej wojnie światowej następowała w tym kraju taka eskalacja typowych dla wojny trudności ekonomicznych i bytowych, że to przesądzało o politycznym zwrocie. Po roku 1918 był on względnie trwały, po roku 1945 – przejściowy. Tracili rządzący podczas obu wojen demokraci, zyskiwali – republikanie.

Republikanie korzystali z wilczych praw opozycji. Oto – przykładowo – po drugiej wojnie przedmiotem sporu stała się rządowa kontrola cen. Opozycja żądała, aby ją znieść, bo uderza w producentów. Kiedy Harry Truman zawetował ustawę przedłużającą tę kontrolę, opozycja równie wielkim głosem krzyczała, że ceny szybują w górę. Donald Tusk i próbujący za nim nadążyć liderzy opozycji nie wymyślili niczego nowego.

Jest inflacja: winny jest Glapiński i rząd. Równocześnie sami proponują 20-proc. podwyżki dla budżetówki, które przyniosłyby efekt podlewania pożaru benzyną. Mówią rzeczy modelowo wręcz sprzeczne, z pełną premedytacją.

W tej argumentacji nie ma choćby cienia gotowości wzięcia współodpowiedzialności za cokolwiek: choć jednym z licznych źródeł inflacji mogą być również gigantyczne wydatki na różne osłony związane z covidem – przyjmowane przez Sejm ogromną większością głosów z udziałem opozycji. Nie ma też chęci uznania, że w skomplikowanej, globalnej rzeczywistości bywają zjawiska nie do końca ogarniane, a tym bardziej sterowane przez rządy państw narodowych. Wojna jako kluczowy czynnik znika w tych okolicznościach zupełnie. Wojny nie ma. Są tylko źli ludzie w magiczny sposób odpowiedzialni za wszystko.

Czyj to był postulat

Powtórzę: rozumiem, to wszystko zdarzało się już, i to w modelowych demokracjach, na długo przed czasami Tuska, Czarzastego i Hołowni, choć chyba rzadko kiedy w takim natężeniu. Zatrzymując się jednak przy kryzysie energetycznym, warto poczynić dodatkowe zastrzeżenie.

Widzimy ostatnio zagniewane twarze polityków opozycji grzmiących w parlamencie i w mediach: jak mogliście dopuścić do kryzysu węglowego? I tu moja wyrozumiałość wobec „wilczych praw opozycji” się kończy. Zupełnie tak samo, jak rok temu, gdy przynajmniej część opozycji proponowała faktyczne otwarcie polskiej granicy wschodniej – w istocie przed prowokacyjną akcją organizowaną przez Aleksandra Łukaszenkę zapewne w porozumieniu z Kremlem. To jest ten moment, kiedy „wilcze prawo” do żonglowania faktami, przedstawiania coraz to innej rzeczywistości zmienia się w… No właśnie, w co?

W Polsce pamięć obozów politycznych trwa po kilka dni. W ślad za nimi zapominają media związane z daną opcją. Więc przypomnę, że Donald Tusk fotografował się na tle pociągu z rosyjskim węglem, żądając w imię najświętszych wartości natychmiastowego embarga na niego. Było oczywiste, że taka decyzja doprowadzi i do braków węgla na rynku, i do jego podrożenia.

Rząd się przez dłuższą chwilę opierał. Dowodził, że lepiej poczekać na całą Unię Europejską. W moim przekonaniu świadom skutków tego, co nastąpi, nie chciał się śpieszyć. – Jesteście wspólnikami Putina – padało w odpowiedzi. Ten zarzut na tle ówczesnych społecznych nastrojów w Polsce jawił się jako zabójczy. Skądinąd utrafiał także w emocje samych polityków PiS.

W końcu więc zrobiono tak, jak chciała moralnie wzburzona opozycja. Sam uważałem, że to krok ryzykowny, ale jakoś uzasadniony – jeśli chcemy optować za twardą postawą wspólnoty międzynarodowej wobec agresji rzadko spotykanej we współczesnym świecie, a zagrażającej bezpośrednio nam. Czy powinniśmy starać się o pozycję prymusa w tej rozgrywce? Odkładam tę dyskusję na bok. Ale rzadko które pytanie tak mocno dotyka i moralności w polityce, i polskiej racji stanu.

Zarazem nawet ja, skromny obserwator polityki, miałem doskonałą świadomość konsekwencji decyzji o embargu. Śmiem twierdzić, że nawet średnio zorientowani w ekonomii politycy opozycji mieli ją także. Czy tylko improwizowali? Czy też zastawiali już pułapkę na znienawidzoną przez siebie władzę, a przy okazji na Polaków? Mam poczucie obserwowania wyjątkowo obrzydliwego, haniebnego modus operandi w polityce. Kupczenia i etyką, i polskim interesem w stopniu, który zaskakuje mnie, choć oglądam polską politykę od 30 lat i zdawało mi się, że wszystko widziałem.

Można replikować, że wyobrażalna jest sytuacja odwrotna. Oto wyobraźmy sobie, że rządzi Tusk z wielobarwną antypisowską ekipą. Że to ich dopada wojna. Część elektoratu jest do białości antyputinowska. Im nawet łatwiej wychodzi zwłoka z energetycznym embargo – wszak „czekanie na Unię” to ich ulubiona i naturalna formuła. Czy wtedy PiS oskarżałby ich o wspólnictwo z Putinem? I czy potem, gdyby oni się cofnęli, to posłowie PiS nie rozliczaliby ich z węglowego kataklizmu, straszyli zimnem w domach? Wszystko to jest możliwe na tle tego, co wiemy o polskiej polityce.

Zaraz też nasuwa się cały korowód wcześniejszych cynizmów pisowskiej propagandy. Ale użyję formułki, jakiej często używa opozycja wobec rządzących. To były wasze postulaty, wasze sprawstwo. Świadczące o kompletnym upadku polskiej polityki – z jednej strony infantylnej, z drugiej – z gruntu niemoralnej.

Czytaj więcej

Czy w polskiej sztuce rządzi już lewicowa policja myśli?

Kto winien katastrofie

Idźmy dalej. Opozycja łączy ogólne oskarżenie „doprowadziliście do tego” z pretensjami o brak skutecznych recept, operatywności w załatwianiu problemu. Pojawia się zbiorowy przekaz, powtarzany też przez wzmożonych dziennikarzy, że przecież premier od listopada wiedział, że wojna wybuchnie. Pionierem i tej konkluzji był zresztą Tusk. Powtarzał ją i w kontekście inflacji, i trudności energetycznych, właściwie w kontekście każdego kłopotu Polski osaczonej przez wojnę przy jej granicy.

Owszem, premier od listopada przestrzegał przed taką możliwością zachodnich polityków, idąc za służbami amerykańskimi i brytyjskimi. Ale przecież pewności nie było i być nie mogło. Tym bardziej możliwości diagnozowania rozmiarów i przebiegu zdarzeń. Naprawdę ktoś wierzy w to, że można zawierać umowy, organizować dostawy, dokonywać płatności pod zastaw hipotezy? A kto tak zrobił w obliczu tego konfliktu? Nie zrobili tego nawet Niemcy, których media i politycy przewidują już teraz trudną energetycznie zimę.

Owszem, można pytać, dlaczego jeszcze w maju węgiel z Polski wyciekał, a i dziś to się zdarza. Można, a być może i trzeba punktować niespójności w zapowiedziach premiera i innych członków rządu co do ewentualnych dostaw. Można nawet się zastanawiać, dlaczego państwo zamierza wspierać ludzi grzejących mieszkania węglem, a innych, używających podobno preferowanych paliw, już nie. W tym ostatnim dylemacie zawiera się już istna kwadratura koła, bo przecież „wspieranie wszystkich”, do czego wezwał dopiero co Rafał Trzaskowski, oznaczałoby niewyobrażalne wydatki i eskalację inflacji. Rząd zapędził się w ślepy zaułek. Ale czy na pewno dlatego, że jest niemądry i interesowny? Skądinąd możliwe, że ludzi palących węglem uważa za swój najpewniejszy elektorat. Ale muszę w tym momencie spytać, co by zrobiła opozycja.

Rzecz w tym, że nawet uprawnione, krytyczne głosy tej opozycji w kraju, w którym jej najcięższe oskarżenia stają się własną parodią i w efekcie nikt nikogo nie słucha, raczej nie przyczynią się do naprawienia czegokolwiek.

Druga strona próbuje odpowiadać własną przemyślnością, na ogół nie tak totalną, właściwie detaliczną. Oglądam Kaczyńskiego, który na jednym ze spotkań opowiada, że węgiel jest rozładowywany wolniej, bo Platforma sprzedała kiedyś podobno nabrzeża portowe. Jak się ma jedno do drugiego, w czym te nowe relacje własnościowe szkodzą w rozładunku? Czy w ogóle go spróbowano? Gdzie i z jakim skutkiem?

Nie dowiemy się tego. Bo w takiej odpowiedzi też nie chodzi o realną rzeczywistość, lecz o insynuację. Tyle że to kieszonkowy makiawelizm kogoś, kogo przypiera się do muru.

Pytania o Naimskiego

Ta bitwa wokół energetyki każe zresztą spytać o scenariusze energetycznych przemian. Ja się zgadzam, że PiS za mało zrobił dla modernizacji energetyki. Z jednej strony podpisał się pod radykalnym unijnym programem „Fit for 55”, z drugiej raczej zwlekał z jego wprowadzaniem w życie.

Tylko czy obecne trudności nie pokazują, jak kruche i niepewne są wszelkie całościowe strategie? Czy Niemcy stawiający na odnawialne źródła energii są dziś pewni turbin wiatrowych jako tego, co im zapewni w 100 proc. ogrzanie w zimę? Czy choć czasowy powrót do węgla nie każe stawiać pytań o to, czym naprawdę jest i czym się okaże energetyczne bezpieczeństwo naszej cywilizacji?

Możliwe, niemal pewne, że kluczem do tego bezpieczeństwa jest odważniejsze stawianie na energetykę jądrową. Ani koalicja PO-PSL, ani obecna władza nie były w stanie wyjść tu poza zapowiedzi i ostrożne przymiarki. Więc obecna wrzaskliwa dyskusja jest dyskusją winnych z jeszcze bardziej winnymi.

W tym kontekście trudno nie być zaniepokojonym dymisją Piotra Naimskiego jako rządowego pełnomocnika do spraw infrastruktury strategicznej. Dlatego że to polityk, który samowystarczalność energetyczną postulował od zawsze i miał w tej sferze poważne zasługi (Baltic Pipe). Kiedy odchodzi ktoś taki, chciałoby się poznać realne powody.

Naturalnie nie wszystkie decyzje strategiczne dla bezpieczeństwa można omawiać przy otwartej kurtynie. Ale jej kompletne zakrycie podsyca tylko teorie spiskowe. Rodzi się też pytanie, czy rządzący nie ulegli pokusie besserwisserstwa, arogancji, niesłuchania najlepszych.

Pytam, ale wcale nie przesądzam. Naimski jest przedstawiany jako ofiara prezesa Orlenu Daniela Obajtka. Wydaje się, że odwołany polityk miał rację, kiedy przestrzegał przed fuzją Orlemu z Lotosem. Kapitał węgierskiego MOL-a wydaje się niezbyt bezpieczny, nie tylko opozycji, która krytykuje z założenia. Głosy takich ekspertów, jak były pisowski minister gospodarki Piotr Woźniak, brzmiały sensownie. Na dokładkę pojawia się pytanie, czy tak wielka potęga samego prezesa Orlenu okaże się zdrowa dla rynku, choćby w kontekście obawy przed jego zmonopolizowaniem.

Zza kulis słychać jednak, że chodziło też o inne spory, w których Naimski i Obajtek bywali oponentami – choćby o model zbudowania wreszcie energetyki jądrowej (z kim? za ile?) czy o inne przedsięwzięcia energetyczne, także te związane z OZE. Tu naturalnie Naimski wcale nie musiał mieć racji. Opozycji przebranie Obajtka za totalnego czarnego luda może służyć do walki politycznej. Wystarczy kilka zdań wytrychów. Ale czy zadaniem komentatorów nie jest próba zrozumienia rzeczywistości? Nie zawsze czarno-białej.

Czytaj więcej

Tusk kontra Kaczyński, czyli bezpieczna Polska w ruinie

Spróbujcie choć Rady

Mam wrażenie, że otwarta debata o kierunkach polityki energetycznej jednak by się Polakom przydała. Rządzący z jakichś powodów chcą jej uniknąć. Tematem spotkań Kaczyńskiego i Morawieckiego są najczęściej mantry o 500+ i innych socjalnych transferach, które powoli stają się odleglejszą historią. Tak mogą podwójnie nie wygrać wyborów. Nie tylko dlatego, że zewnętrzne okoliczności sprzysięgły się przeciw nim, ale i dlatego, że zamiast spróbować pokazać jakieś nowe horyzonty, uparcie stosują uniki.

Z kolei opozycja traktuje rozmowę o tym wyłącznie jako okazję do pisania kolejnych oskarżycielskich mów. Ale jeśli ona obejmie władzę, inni będą pisać podobne mowy, czasem niewarte papieru, na którym się je spisuje.

Na koniec nieśmiałe przypuszczenie. Nie bardzo wierzę w sensowną i szczerą rozmowę o czymkolwiek, zwłaszcza na tle obrzydliwych sztuczek opozycji wokół węglowego embarga. Ale może szansą na choć śladowe wystudzenie nastrojów, a może i na szukanie jakichś wspólnych rozwiązań, okazałoby się spotkanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego poświęcone bezpieczeństwu energetycznemu.

Pamiętam, jak Donald Tusk wrzucił całkiem gołosłownie temat natowskiego szczytu w Madrycie jako rzekomo wielkiego rozczarowania dla Polski. Politycy opozycji zaproszeni na spotkanie z prezydentem i premierem mówili po nim o tej samej sprawie spokojniej. Chociaż na chwilę zrobiło się normalnie.

Dziś prezydent Andrzej Duda z jakichś powodów tego narzędzia unika. Może dlatego, że pierwsza wpadła na to opozycja. A może dlatego, że ma poczucie słabych kart w rękach rządzących. Piszę więc o tym bez wielkiej nadziei, można by właściwie rzec – z obowiązku. W takim stanie spraw publicznych przykrym obowiązkiem staje się samo komentowanie polskiego życia publicznego.

Sondaż, w którym Koalicja Obywatelska prześciga Prawo i Sprawiedliwość o punkt procentowy, wszyscy komentują jako wydarzenie. Po roku 2015 było już kilka takich badań opinii. Ten przychodzi w momencie wyjątkowego rozpalenia nastrojów. W upalne lato politycy próbują prowadzić bardzo brutalną kampanię – na grubo ponad rok przed wyborami.

Jarosław Kaczyński odniósł się do sprawy podczas jednego ze swoich występów poza Warszawą. Opowiadając, że PiS też mógłby stworzyć czy przejąć sondażownię i dawać sobie choćby 60 proc. poparcia. Wypada przypomnieć, że w przeszłości wyborcy PiS wręcz odwoływali się do niektórych sondaży pracowni Kantar. Oczywiście, zaraz pojawiły się kolejne sondaże, w których Zjednoczona Prawica wciąż wygrywa. Niemniej pewna tendencja jest faktem. Potwierdził ją sam prezes PiS, jadąc w Polskę i zmuszając do tego kolegów, z premierem na czele.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi