Robert Mazurek: KGBela wpada w ramiona

Nie mówię, że bezpodstawny, ale jednak wrodzony pesymizm każe mnie podejrzewać, że będzie – jak się mówi w nowej polszczyźnie – business as usual. Nie od razu, ale świat znajdzie sposoby, by to sobie zracjonalizować. Konkretnie wiele miliardów dolarów, przepraszam, wiele miliardów sposobów.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:36 Publikacja: 18.03.2022 17:00

Robert Mazurek: KGBela wpada w ramiona

Foto: AFP

Bo wojna się skończy prędzej czy później i trudno wierzyć w baśniowy happy end, w którym nie dość, że Ukraina wygrywa, odbija Donbas i Krym, to jeszcze na Kremlu upada Putin, a jego nowym lokatorem okazuje się rosyjska wersja Johna Kennedy'ego z liberalnej czytanki – miły, wiecznie uśmiechnięty, machający ręką do wiwatujących tłumów demokrata, który każdemu chce wszystko oddać. Przerażony tym Łukaszenka wstępuje do klasztoru na Syberii, a wszyscy żyją długo i szczęśliwie (ogrzani tanim rosyjskim gazem). Aha, jednocześnie miłość Polski do Ukrainy trwa i oba narody zawiązują unię, tworząc Rzeczpospolitą Od Morza Do Morza.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: A mógł zostać Tadżykiem

A teraz serio. Bardziej realny jest koniec wojny, w którym Rosja – i to już bez większego znaczenia, pobita czy zwycięska – dalej trwa z Putinem lub jego klonem na czele. Rosja, której apetyty sięgają dalej niż po Kijów, Rosja, która nie ukrywa, że przy pierwszej nadarzającej się okazji sięgnie po Mołdawię, Gruzję, Kazachstan, a dalej to już jak Pan Bóg da. Można nie traktować poważnie dyżurnego kremlowskiego propagandysty Władimira Sołowjowa, znanego z nienawiści do Ukrainy, który ostatnio przestrzegał, że Rosja nie ustanie, póki NATO nie cofnie się do granic sprzed 1997 roku. Komunikat był jasny – kurica nie ptica, Polsza nie zagranica, ręce precz od demoludów. Sołowjow głośno mówi to, o czym Kreml myśli po cichu.

Bo Rosja, trapiona przez nieuleczalną wadę wzroku, która zamiast granicy każe jej widzieć horyzont, się nie zmienia. A czy trwale zmieni się Paryż, Berlin czy Bruksela? Przywoływany na początku wrodzony pesymizm każe mnie w to powątpiewać. Tylko czekać, aż pięknoduchy zaczną grać rolę pożytecznych idiotów. Rosji nie można za bardzo upokarzać – powiedzą – bo wiecie, zaraz tam Stalin wyrośnie. Rosjanie to nie putiniści, wpuśćmy ich na nasze boiska, sale koncertowe i salony, dajmy im żyć, pozwólmy odetchnąć. A jak to przejdzie, to znajdą się – już nogami przebierają – ci, którzy zechcą wrócić do robienia biznesu. Leroy Kremlin czy jakżeż się tam oni nazywają, już jęczy, że Rosja to jedna trzecia jego biznesu. Co powiedzą akcjonariusze, ci biedni europejscy emeryci, którzy w nasze akcje zainwestowali, by mieć na godną starość? Tak, trzeba z Rosją wrócić do stołu, przestrzec, żeby mi to było ostatni raz i business as usual.

Bo Rosja, trapiona przez nieuleczalną wadę wzroku, która zamiast granicy każe jej widzieć horyzont, się nie zmienia. A czy trwale zmieni się Paryż, Berlin czy Bruksela? Przywoływany na początku wrodzony pesymizm każe mnie w to powątpiewać.

Przesadzam, świat się zmienił, nie da się wymazać ataków na bloki mieszkalne, strzelania do kobiet i dzieci? W Syrii można było, to dlaczego w Ukrainie nie, odpowiem, ale zgoda, obym się mylił. Tyle tylko, że za mym pesymizmem stoi potęga mądrości etapu. Ona w każdej sytuacji obowiązuje, w wojennej także. Oto polscy sojusznicy Le Pen i Salviniego brzydzą się bezgranicznie Jobbikiem, bo to jednak straszni węgierscy neofaszyści. A skąd im to obrzydzenie przyszło tak nagle? Ano stąd, że czołowy europejski antyfaszysta Donald Tusk nagle do Jobbika zapałał sympatią. Nie, żeby Tusk chciał Cyganów wypędzać, on chciałby wypędzić Orbána, wiecie, tego, z którym do niedawna był w partii, takie to wszystko poplątane. Dość, że Jobbik jest wrogiem Orbána, więc Tusk gotów jest wypędzać diabła Belzebubem. Mądrość etapu jest więc dziś taka, że pan Donald może tego samego dnia krzyczeć, by uwolnić Europę od putinistów i strzelać sobie słitfocię z Péterem Jakabem, największym w tej części Europy Putina wielbicielem. W końcu to jego partyjny kolega, były europoseł Béla Kovács został skazany za szpiegostwo na rzecz Rosji i dorobił się ksywki „KGBela".

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Combo pod wezwaniem Wowy

Skoro mądrość etapu pozwala dziś Tuskowi ogłaszać antyputinowską krucjatę i jednocześnie ściskać się z wyznawcami kultu świętego Wowy, to tym bardziej, gdy już wypalą się do cna przedszkola Charkowa i szpitale Mariupola, Europa będzie mogła wpaść w objęcia Rosji. Bo to już będzie inna Rosja, powojenna i etap będzie inny. I tak da capo al fine.

Bo wojna się skończy prędzej czy później i trudno wierzyć w baśniowy happy end, w którym nie dość, że Ukraina wygrywa, odbija Donbas i Krym, to jeszcze na Kremlu upada Putin, a jego nowym lokatorem okazuje się rosyjska wersja Johna Kennedy'ego z liberalnej czytanki – miły, wiecznie uśmiechnięty, machający ręką do wiwatujących tłumów demokrata, który każdemu chce wszystko oddać. Przerażony tym Łukaszenka wstępuje do klasztoru na Syberii, a wszyscy żyją długo i szczęśliwie (ogrzani tanim rosyjskim gazem). Aha, jednocześnie miłość Polski do Ukrainy trwa i oba narody zawiązują unię, tworząc Rzeczpospolitą Od Morza Do Morza.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Grób Hubala w Inowłodzu? Hipoteza za hipotezą
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS