A czy uważa pan, że po tylu latach od upadku komunizmu jeszcze jest sens kogokolwiek lustrować?
Jestem zwolennikiem prawdy w życiu publicznym. Dlatego opowiadam się za wrzuceniem do internetu wszystkich materiałów zgromadzonych w IPN. Cały czas słyszymy, że tam są prywatne sprawy, że czyjaś żona może się dowiedzieć, iż była zdradzana. A kto na to zwraca uwagę po 27 latach? Moje prywatne dane też tam są i niech sobie będą. Po to, żeby komuś nie wyciągnięto kochanki, mamy zamknąć sobie dostęp do prawdy?
A jakie znaczenie ma ujawnienie tych materiałów?
Historia Polski ma znaczenie. Powinniśmy ją odsłonić i pokazać o niej prawdę.
PiS od początku swoich rządów przeprowadza wielkie czystki personalne w instytucjach podległych państwu. Mówi się o wymianie elit. Czy chodzi o władzę, czy o projekt budowy IV RP, który nie wypalił w poprzedniej kadencji rządów Prawa i Sprawiedliwości?
Nie zgadzam się, że IV RP była niewypałem. PiS po prostu w tamtych warunkach nie był w stanie zrealizować tego projektu. III RP jest państwem nie do końca demokratycznym. Rządziła nią pseudodemokratyczna oligarchia. IV RP miała to zmienić. Chodziło o to, żeby zdemokratyzować państwo, otworzyć kanały awansu, żeby grupy środowisk czy korporacje nie blokowały funkcjonowania państwa i naturalnej konkurencji. W tej chwili mamy do czynienia z próbą budowy IV RP i stąd się biorą te wściekłe protesty. Protestują ci, którzy tracą przywileje albo monopole.
Teraz jest bardziej demokratycznie?
Nadal mamy do pewnego stopnia oligarchię. Władza w obecnej rzeczywistości jest rozproszona – jest władza samorządowa, środowisk kulturotwórczych, mediów, dominujących korporacji, wielkiego biznesu. Władza polityczna, którą zdobyło PiS, to jest ciągle nie tak wiele. Nadal przewagę mają tamci. Zanim się to w Polsce zmieni, to minie sporo czasu.
A więc rozgrzesza pan wszystkie działania PiS?
Nie rozgrzeszam. Nie podoba mi się wiele rzeczy. Ale mój główny zarzut polega na tym, że zmiany idą zbyt wolno. Że obecna władza jest za mało skuteczna.
Jak dla kogo. Mamy kolejne protesty różnych środowisk, uważających, że zmiany są wręcz huraganowe i się na to nie godzą. W ubiegłym tygodniu protestowali twórcy przeciwko upolitycznieniu kultury, w tym tygodniu nauczyciele.
Przecież te protesty to jest jedna wielka mistyfikacja. W jaki sposób rząd upolitycznia kulturę? Nie godząc się na import pornografii na deski teatru? Skoro dotuje spektakle, to chyba ma prawo wyrazić swoją opinię? Środowiska artystyczne, które miały monopol na dotacje rządowe, chcą utrzymać swoje przywileje. Dlatego protestują. Jeżeli artyści chcą być wolni, to niech zrezygnują z rządowych subwencji. Wtedy nikt im się nie będzie wtrącał do tego, co robią. Wszystkie ich zarzuty pod adresem rządu PiS to jest jeden wielki ciąg insynuacji. W styczniu Anda Rottenberg, bardzo wpływowa postać polskiej plastyki, udzieliła wywiadu niemieckiemu pismu teatralnemu, w którym stwierdziła, że PiS zamachnęło się na kulturę. I wyliczała, co PiS już niedługo zakaże pokazywać. Nie mówiła o faktach, tylko o tym, co się może wydarzyć. Przykładowo przekonywała, że niedługo zostanie zdjęty z afisza „Kalkwerk" Krystiana Lupy według powieści Thomasa Bernarda. A ta sztuka dokonała swojego żywota pod koniec lat 90., a więc 16 lat przed dojściem PiS do władzy. Taka jest ta wojna PiS z artystami.
Z działalności opozycyjnej w PRL zna pan wielu obecnych polityków. Czy któryś z nich pana rozczarował po 1989 roku?
Moi przyjaciele z KOR, którzy później założyli Unię Demokratyczną, to są same rozczarowania. Ci ludzie tak łatwo weszli w buty nowej oligarchii. Ustawili się w roli establishmentu, który patrzy z pogardą na wszystkich innych, a przy tym uważa, że należą mu się profity za dawne zaangażowanie. Dlatego irytuje mnie, gdy się mówi o polityku, że świetnie zachowywał się w opozycji w czasach PRL. Po pierwsze, to było dawno, a po drugie, to kryterium jest stosowane wybiórczo, bo jakoś o opozycyjnej przeszłości Antoniego Macierewicza się nie wspomina.
Antoni Macierewicz pana nie rozczarował? Nie sądzi pan, że goni w piętkę z wyjaśnianiem sprawy smoleńskiej?
Nie. Nie podoba mi się, że chce wciskać apele smoleńskie do każdej uroczystości historycznej. Ale jeżeli chodzi o wyjaśnianie przyczyn katastrofy, to jego zespół zrobił dobrą robotę. Natomiast najdalej sprawę posunęła konferencja smoleńska niezależna od jakichkolwiek afiliacji politycznych. Ponad 100 polskich profesorów nauk ścisłych, którzy badali sprawę za własne pieniądze, analizowali odkształcenia wraku, rozłożenie jego pozostałości i inne elementy, doszło do jednego wniosku – że nie ma innej uprawnionej hipotezy poza tą, iż do katastrofy doprowadziła seria wybuchów.
Przekonują pana wybuchające parówki i eksperymenty przeprowadzane na modelach samolocików?
Ulega pani propagandzie „Gazety Wyborczej". Badanie określonych zjawisk na dostępnych wszystkim modelach jest uznaną metodą. Naukowcy z konferencji smoleńskiej niczego z góry nie zakładali, tylko analizowali dostępne nam dane, porównywali to z innymi katastrofami i na tej podstawie sformułowali hipotezę o wybuchach. Świadome ośmieszanie tego przez „Gazetę Wyborczą" uniemożliwiło analizowanie istniejących dowodów.
Wróćmy jeszcze do sceny politycznej. Jest pan bliskim znajomym Jana Rokity. Czy uważa pan, że nasza sceny polityczna straciła na tym, że Rokita wycofał się z polityki?
Rokita jest niezwykle inteligentnym człowiekiem. Erudytą, który na dodatek umie myśleć politycznie. W młodym wieku zdobył znaczącą pozycję na scenie politycznej. Ale brakowało mu umiejętności porozumiewania się z ludźmi. Miał poczucie wyższości. Taki polityk w normalnych demokratycznych warunkach nie może zrobić kariery. Politykę robi się z ludźmi. Sama czysta inteligencja to za mało. Ale mi go brakuje.
— rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95