Pewnie dlatego, że nie miał wyjścia. Już jako dziecko przysłuchiwał się rozmowom ojca, Kornela Morawieckiego, z kolegami w domku w Pęgowie, gdzie zbierali się antykomuniści. W trzeciej klasie podstawówki nie poszedł na pochód 1-majowy. Rodzice mu zakazali. Wtedy spotkały go pierwsze represje. Razem z kolegą zostali postawieni przed klasą i pokazani jako ci, którzy nie rozumieją idei 1 maja. A potem za karę Mateusz musiał rysować dużo szlaczków z zeszycie, czego nie cierpiał.
Jako 11-latek z wujkami drukował bibułę w podwrocławskim Wilczynie. Był to dom na wsi, odległy od następnego o jakieś 200 metrów. Jego właścicielem był Roland Winczorek, dawny żołnierz AK i NSZ. W drugiej połowie lat 70. powstała tam tajna drukarnia.
Wtedy jeszcze Mateusz traktował to wszystko, co się wokół niego dzieje, jak przygodę, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi. Ale wiedział jedno – nie może o tym nikomu mówić. Musi zachowywać zasady konspiracji i musi być lojalny.
Kiedy miał 12 lat, już w pełni świadomie, wraz z kolegami zorganizował na 1 maja 1980 roku akcję zrywania czerwonych flag. Na placu Bema, placu Jedności Narodowej we Wrocławiu zerwali i połamali drzewce kilkudziesięciu sztandarów. Karnawał Solidarności przeżył we Wrocławiu, mieście odkomunizowanym i tętniącym wolnością.
13 grudnia 1981 roku o czwartej rano obudził go łomot do drzwi. Oddział zomowców z wrzaskiem wpadł do mieszkania Morawieckich. Oślepiło go ostre światło latarek. Zomowcy wrzeszczeli: „Gdzie jest ojciec?!", zaglądali pod kołdrę, pod którą spały dzieci i ich mama. Przerażona pani Morawiecka krzyczała: „Zostawcie nas!". 14-letni chłopiec musiał zachowywać się dzielnie. Ojciec się ukrywał, a on został jedynym mężczyzną w rodzinie. Odtąd zomowcy odwiedzali ich regularnie. Rewizje powtarzały się nawet co kilka dni. W sumie było ich kilkadziesiąt w ciągu roku.
Mateusz dorastał ze strachem o ojca, ale z czasem sam stał się obiektem inwigilacji. Często zabierali go – wciąż jeszcze chłopca – na przesłuchania. W siedzibie SB na Łąkowej był kilkanaście razy. Za każdym razem przez co najmniej pięć godzin. Esbecy próbowali go zastraszyć, ale chłopak był dobrze przeszkolony w zasadach opozycyjnego BHP i wiedział, że jedyna dozwolona odpowiedź brzmi: „nie wiem", „odmawiam odpowiedzi".
„Pamiętaj, gówniarzu, że twoją młodszą siostrę mogą zgwałcić nieznani sprawcy!" – słyszał. Kiedyś przez wiele godzin ubek wrzeszczał do niego: „Siadaj!". „Wstawaj!". „Siadaj". „Wstawaj". Czasami okładali go pięściami. W 1982 roku po jednej z demonstracji zomowcy pobili go tak, że ślady zostały mu na wiele tygodni.
Pewnego dnia esbek zasiadający za wielkim biurkiem położył na stole pistolet. „Mogę cię zabić, skurwysynu, jak nie zaczniesz gadać, jak możemy dotrzeć do ojca". Chłopak był przerażony, ale pary z gęby nie puścił. W 1986 roku zgarnięto go z ulicy do samochodu. Jak zwykle tajniacy dopytywali o kontakty z ojcem. Nagle samochód skręcił w nieznanym mu kierunku. „Jedziemy za miasto. Do lasu" – usłyszał. Podjechali do lasu, esbecy kazali mu wysiąść z samochodu. A było to już po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki. Mateuszowi zrobiło się zimno. Przez głowę przemknęły mu najczarniejsze myśli. Na szczęście skończyło się na kopniaku w tyłek i strachu. Zostawili go samego w lesie.
Rok później, kiedy jego ojciec wpadł i siedział w więzieniu, Mateusz wspiął się na rusztowanie budynku przy placu Kościuszki i zawiesił transparent „Uwolnić Kornela". Jeszcze na górze dopadło go trzech esbeków. Jeden wrzasnął: „Zaraz dostaniesz kopa, potkniesz się, zlecisz na dół i zostanie plama!". Nie spełnił gróźb, ale skuł go i zawiózł na Łąkową. Mateusz został w pokoju sam z trzema tajniakami. Pierwszy cios dostał w brzuch. Potem w splot słoneczny. I tak przez pół godziny. Bili go pięściami i kopali.
* * *
Dziś Mateusz Morawiecki jest wicepremierem, człowiekiem numer dwa polskiego rządu, odpowiedzialnym za strategię gospodarczą państwa.
Grzegorz Schetyna stoi na czele największej partii opozycyjnej, a do niedawna był wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych w rządzie PO–PSL.
Adam Lipiński jest jednym z najbliższych współpracowników najważniejszego człowieka w państwie, Jarosława Kaczyńskiego oraz ministrem ds. równiego traktowania i społeczeństwa obywatelskiego w Kancelarii Premiera.
Dwie legendy wrocławskiego podziemia: Kornel Morawiecki i Władysław Frasyniuk, w wolnej Polsce nie odegrały być może tak istotnej roli jak w latach stanu wojennego, ale mimo to odcisnęli silne piętno na rzeczywistości politycznej naszego kraju. Frasyniuk był aktywnym politykiem w latach 90., szefem Unii Wolności i Partii Demokratycznej. Kornel Morawiecki zaś, odkąd w 2015 roku został marszałkiem seniorem Sejmu, stał się postacią rozpoznawalną dla większości Polaków, a dla wielu z nich – autorytetem.
Inni działacze wywodzący się z antykomunistycznej opozycji też zaznaczyli się na politycznej scenie: Bogdan Zdrojewski był ministrem w rządzie Platformy Obywatelskiej i eurodeputowanym; Józef Pinior – eurodeputowanym wybranym z list PO; Rafał Dutkiewicz, jeden z najbardziej znanych prezydentów miast, ciągle próbuje flirtów z dużą polityką.
W latach 80. Wrocław był twierdzą „Solidarności". Szkołą patriotyzmu dla wielu ludzi. I choć dziś działają oni pod różnymi politycznymi sztandarami, łączy ich jedno: wszyscy wywodzą się z antykomunistycznej opozycji. Wrocławska szkoła walki o wolność dała im dobrą zaprawę.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95